Jarosław Kaczyński, karzeł polskiej polityki. Historia upadku

4 godzin temu
Zdjęcie: Jarosław Kaczyński, karzeł polskiej polityki. Historia upadku


Jarosław Kaczyński to postać, która jak nikt inny potrafiła przez dekady skutecznie… kompromitować się na scenie politycznej. Choć jego wyznawcy mówią o nim z nabożnością, historia jego działań to nie pasmo sukcesów, a raczej kronika porażek, chybionych decyzji i frustracji człowieka, który od zawsze bardziej nienawidził niż rozumiał.

W 1981 roku, w czasach „Solidarności”, młody Jarosław Kaczyński pojawił się przy boku Lecha Wałęsy, ale już wtedy znany był ze swojego wyjątkowego talentu do robienia złego wrażenia. Działacze „S” mówili, iż to mrukliwy, podejrzliwy, wyniosły osobnik, który zjawiał się tylko wtedy, gdy czuł zapach władzy. Nie potrafił współpracować, nie wnosił świeżości, nie miał charyzmy. Zresztą, już wtedy jego rola ograniczała się do siedzenia z boku i marszczenia brwi.

W 1990 roku powołał Porozumienie Centrum, które miało być odpowiedzią na nową Polskę. Niestety, odpowiedzią tak nietrafioną, iż partia z hukiem przegrała wybory, a Kaczyński gwałtownie wypadł z gry. To był jego pierwszy poważny kontakt z rzeczywistością wyborczą. Reakcja: urażona duma, obrażenie się na wszystkich i powtarzane przez lata z uporem maniaka hasło: „wszyscy się na mnie uwzięli”.

Największy „sukces” Jarosława to niewątpliwie prezydentura brata, Lecha. Ale choćby ten triumf okazał się pyrrusowy – Pałac Prezydencki zamienił się w składowisko żalów, kłótni z dziennikarzami i groteskowej polityki zagranicznej. Lech Kaczyński był bardziej figurantem niż przywódcą, a Jarosław – nieformalnym zarządcą państwa z tylnego siedzenia. Rząd PiS z lat 2005–2007? Krótkotrwały chaos zakończony spektakularnym upadkiem, kłótniami z wszystkimi – choćby z własnymi koalicjantami – i słynnym hasłem „my stoimy tam, gdzie wtedy ZOMO”, które na dobre pogrzebało resztki politycznej powagi.

Po katastrofie smoleńskiej, której głównym sprawcą był prawdopodobnie nie kto inny a właśnie Jarosław Kaczyński, prezes PiS przeszedł z poziomu politycznego nieudacznika do roli samozwańczego mesjasza narodu. Śmierć brata stała się dla niego obsesją i fundamentem nowej religii – pseuomartyrologii PiS.

To, co dla większości było narodową tragedią, dla Jarosława stało się polityczną trampoliną. Antyrosyjska, antytuskowa narracja, pełna teorii spiskowych, zamachów i mgieł sztucznych, była tak absurdalna, iż przez wiele lat wydawało się, iż tylko kabaret mógłby ją traktować poważnie. A jednak – on naprawdę w to wierzył. I tysiące ludzi też, bo im ktoś musiał tę nienawiść podsunąć. Kaczyński chciał zastąpić Boga swoim bratem. Nie udało się.

Wygrana PiS w 2015 roku była triumfem Kaczyńskiego… ale tylko na papierze. Realna władza trafiła do Beaty Szydło, potem do Mateusza Morawieckiego, a sam prezes – jak zawsze – chował się w cieniu. Oficjalnie nie chciał władzy, ale każdy wiedział, iż rządzi zza kotary jak ponury karłowaty czarodziej z Żoliborza. To wtedy Polska zaczęła się cofać w czasie: wojna z sądami, kneblowanie mediów, konflikt z Unią Europejską, nepotyzm, afera za aferą. Gdyby Kaczyński był dyrygentem, orkiestra grałaby na gruzach sali koncertowej, a publiczność uciekłaby z krzykiem.

Jarosław Kaczyński to człowiek zbudowany z deficytów emocjonalnych. Całe życie samotny, żyjący w mieszkaniu z kotem i lękiem przed ludźmi. Jego działania motywuje nie miłość do Polski, ale nienawiść do tych, którzy śmieli mu się sprzeciwić, zignorować, nie okazać wystarczającego szacunku. Tęskni za czasami, które nigdy nie istniały – mitologiczną Polską, którą sam sobie wymyślił w pokoju dziecięcym, słuchając matki i karmiąc się poczuciem krzywdy.

Brak mu empatii, ciepła, zwykłego kontaktu z ludźmi. Stąd jego pogarda dla wszystkich, kto nie pasuje do jego sztywnego świata – kobiet, młodych, przedsiębiorców, ekologów, artystów. W każdym widzi zagrożenie, bo każdy przypomina mu, iż jest nieprzystosowany, iż nigdy nie dorósł do roli męża stanu.

Dziś Jarosław Kaczyński to cień samego siebie. Karłowaty, złośliwy facet, który na wiecach wygaduje brednie o niemieckich rowerzystach, neomarksistach i bolszewikach, jakby utknął w 1983 roku. Zamiast wizji – fobie. Zamiast programu – obrażanie wszystkich dookoła. I coraz bardziej groteskowa walka o miejsce w historii, której nigdy nie zrozumiał.

Bo Jarosław Kaczyński nie jest wielkim politykiem. Jest karłem polityki – głośnym, zapamiętałym, ale wciąż zbyt małym, by zbudować cokolwiek trwałego. Wszystko, co stworzył, albo się rozpadło, albo przerodziło w własną karykaturę. Zostanie zapamiętany nie jako mąż stanu, ale jako ten, który przez całe życie próbował pokonać własne kompleksy – Polską.

Idź do oryginalnego materiału