Jan Miszczak: Paderewski by się uśmiał

3 godzin temu
Jan Miszczak (Fot. Archiwum)

Doszło w naszym pięknym kraju do tak paradoksalnej sytuacji, iż niemal codzienne informacje o kolejnych kryminalnych aferach rządzącego przez osiem lat PiS i jego politycznych wspólników nie robią już na większości rodaków większego wrażenia. Złodziejstwo w wykonaniu PiS stało się niemal normą. Stąd też coraz częściej w mediach ukazują się materiały świadczące nie tylko o rabunkowej pazerności wielu czołowych dygnitarzy poprzedniej władzy, ale także o ich najzwyklejszym dyletanctwie, które było przyczyną gigantycznego marnotrawstwa, kolosalnej niegospodarności i szastania nie swoją kasą.

Czytam właśnie o lotnisku w Radomiu, które miało być jedną ze sztandarowych inwestycji rządu PiS oraz przykładem dbałości władzy centralnej o rozwój Polski lokalnej. W założeniach ten port lotniczy miał obsługiwać milion pasażerów rocznie, a tymczasem najnowsze dane wskazują, iż w br. skorzystało z niego zaledwie ok. 100 tys. pasażerów i to głównie w okresie urlopowym. Chyba najbardziej musiał być tym zdziwiony Marek Suski, którego prezes Kaczyński nazwał ojcem tego projektu. Ten ojciec-pomysłodawca przekonywał bowiem, iż skoro większość rodaków lata na południe Europy oraz do państw afrykańskich, to z Radomia, położonego na południe od Warszawy, będą mieli tam bliżej. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż Suski mówił to całkiem poważnie.

Absolutnym kuriozum w niekompetencji poprzedników obecnej władzy była jednak głośna sprawa fortepianu Paderewskiego. Z pewnością znacie ten przypadek, ale nie sposób w tym tekście nie wspomnieć o wydarzeniu będącym niemal burleskowym symbolem niekompetencji, na którym budżet państwa stracił całkiem sporą kasę. A zatem w uproszczeniu wyglądało to mniej więcej tak, iż pod koniec ub. roku ówczesny dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej Jan Żaryn, kolega Kaczyńskiego i były senator PiS, kupił od jakiegoś szwajcarskiego kolekcjonera zbiór pamiątek po Ignacym Paderewskim, wśród nich fortepian, na którym miał grać nasz wybitny pianista, a także premier RP. Instrument kosztował 300 tys. zł, a w umowie, ponoć zamiast wyceny, zapisano odwołania do „Boga i Ojczyzny”.

Pieniądze dał od ręki ówczesny minister kultury Piotr Gliński, ale żaden z nich nie korzystał z ekspertyzy fachowców, bo nie od dziś wiadomo, iż tak wybitni przedstawiciele PiS znają się na wszystkim. Kolekcję z fortepianem zaprezentowano z wielką pompą na Zamku Królewskim pod dumnym hasłem „Paderewski odzyskany”. Tymczasem gwałtownie okazało się, iż nasz wybitny pianista nie tylko nigdy nie grał na tym fortepianie, ale choćby obok niego nie stał, zaś instrument marki Bösendorfer wart jest góra kilkanaście tys. zł. W tej sytuacji byłoby dużo śmieszniej, gdyby to była… Yamaha-ha-ha-ha-ha-ha! Choć i tak dobrze, iż nie kupili pianina cyfrowego, na którym miałby grać np. sam Fryderyk Chopin, bo przy ich kompetencji i to mogło się zdarzyć.

Z drugiej strony 300 tys. zł to dla niektórych nie taka znów fura forsy, choćby dla prezesa Glapińskiego, który po cichu sam sobie zwiększył premię o 30 proc. i będzie teraz pobierał ponad 122 tys. zł miesięcznie, a może i więcej, bo automatycznie urosną mu też nagrody. Co ciekawe, premię przyznał sobie niejako z góry, jakby przewidział, iż w tym roku będzie jastrzębiem (jak sam siebie nazywa!) jeszcze bardziej drapieżnym niż w 2023 r., gdy zarabiał zaledwie 106 tys. zł.

Nie tylko cudotwórca, ale też jasnowidz.

Idź do oryginalnego materiału