Jadczak i jego jad. Kto blokuje próby wyjaśnienia wpływu Koteckiej i Ziobry na media?

2 tygodni temu
Zdjęcie: Jad


Jad leje się z piór niektórych hejterów, gdy zadajemy trudne pytania. A minął już ponad rok od wyborów parlamentarnych, które na szczęście zakończyły trwające osiem lat rządy PiS oraz Suwerennej Polski. Jednak pomimo zmiany władzy i deklaracji o przejrzystości, przez cały czas nie poznaliśmy pełnego obrazu wpływu Zbigniewa Ziobry i Patrycji Koteckiej oraz ludzi PiS na media w Polsce. Choć mechanizmy działania są częściowo znane, a niektóre kwoty ujrzały światło dzienne, to przez cały czas pozostaje wiele białych plam, które ktoś bardzo usilnie próbuje utrzymać w cieniu.

Jeszcze niedawno niemal codziennie słyszeliśmy, iż PiS jest „teflonowy” – iż żadne afery się do niego nie przyklejają. Wystarczyło spojrzeć na media głównego nurtu, by zauważyć, jak mało miejsca poświęcano wielkim skandalom finansowym, nepotyzmowi czy korupcyjnym układom związanym z władzą. Gdy dziś najmniejszy błąd lub nieprecyzyjna wypowiedź członka obecnego rządu urasta do rangi „afery stulecia”, warto zapytać: kto wtedy dbał o to, by afery PiS-u „przechodziły bokiem”?

Odpowiedź prowadzi nas do pieniędzy. Miliony złotych z funduszy państwowych, spółek skarbu państwa i resortów trafiały do konkretnych ludzi, redakcji, agencji PR, influencerów oraz medialnych naganiaczy. W zamian oczekiwano lojalności, dyscypliny i skuteczności w budowie medialnej tarczy dla władzy. I tą lojalność niektórzy dzisiaj pokazują.

Kotecka, Ziobro i milczący

Szczególną rolę w tym układzie mieli pełnić ludzie związani z Suwerenną Polską, na czele z Patrycją Kotecką – prywatnie żoną Zbigniewa Ziobry, a zawodowo osobą, która przez lata funkcjonowała w medialno-reklamowym świecie. Choć Kotecka formalnie zniknęła z mediów, to trudno oprzeć się wrażeniu, iż do dziś odczuwa się skutki jej aktywności. Jej archiwum przelewów i rozmów to władza. I gdy pojawiają się pytania o powiązania polityków z konkretnymi tytułami prasowymi czy portalami internetowymi – momentalnie uruchamia się mechanizm obronny. Wystarczy wspomnieć Wirtualną Polskę, by do boju ruszyli samozwańczy „detektywi wolnych mediów” – hejterzy tacy jak Słowik czy Jadczak – którzy zamiast odpowiadać na pytania, atakują tych, którzy je zadają. Znamy tę strategię: „jeśli nie możesz obronić się faktami – uderz w pytającego”.

Gdzie są dokumenty? Gdzie raport?

Pomimo licznych zapowiedzi rozliczeń, do dziś nie doczekaliśmy się pełnego audytu wydatków medialnych za czasów PiS i Suwerennej Polski. Nie wiemy, ile dokładnie środków z Funduszu Sprawiedliwości czy Funduszu Rozwoju Mediów trafiło do zaprzyjaźnionych redakcji i „niezależnych komentatorów”. Nie wiemy, kto personalnie podejmował decyzje o milionowych zleceniach i czy były one oparte na jakiejkolwiek analizie skuteczności. Wiemy za to jedno: wynagrodzenia propagandystów szły w setki tysięcy złotych miesięcznie, a niektórzy z nich budowali na tym całą medialną karierę – wykreowaną za publiczne pieniądze, w zamian za milczenie i lojalność.

Prawda wyłania się powoli, ale nieuchronnie

Dziś, po roku nowego rządu, wciąż czekamy na odwagę i determinację w wyjaśnianiu medialnych układów z czasów Ziobry i Koteckiej. Choć wielu stara się te tematy zakrzyczeć i zbanalizować, prawda zaczyna przeciekać na zewnątrz. To już nie są tylko domysły – to coraz konkretniejsze fakty, dokumenty i świadectwa. I choć ci, którzy pytają, wciąż bywają atakowani, to coraz więcej osób zadaje te same pytania: kto blokuje wyjaśnienie wpływu Koteckiej i Ziobry na media? Bo jeżeli naprawdę chcemy wolnych i niezależnych mediów – musimy znać prawdę. choćby jeżeli będzie bardzo niewygodna.

My się nie poddamy.

Idź do oryginalnego materiału