Wydawałoby się, iż w XXI wieku premier jednego z największych państw Unii Europejskiej jest chroniony przez cały arsenał służb: policję, SOP, ABW i kontrwywiad wojskowy. Tymczasem kradzież samochodu Donalda Tuska pokazała, iż rzeczywistość jest zupełnie inna – a za bezpieczeństwo szefa rządu odpowiadają procedury, które bardziej przypominają prowizorkę niż profesjonalny system.
Prywatny samochód rodzinny, którym niekiedy poruszał się premier, zniknął. To kompromitacja nie tylko dla Służby Ochrony Państwa, ale także dla Tomasza Siemoniaka, koordynatora służb specjalnych. To on odpowiada za sprawne działanie kontrwywiadu, którego jednym z podstawowych zadań jest eliminowanie ryzyk mogących uderzyć w bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie.
Samochód się odnalazł, ale nie była to przypadkowa kradzież. Żaden normalny złodziej nie pokusiłby się o realizację takiego zlecenia (nawet złodzieje z PiS). Samochód ukradziono jako sygnał – zrobiono to najpewniej na zlecenie służb specjalnych Rosji. W tym przypadku można prawdopodobnie mówić o działaniu GRU, wywiadu wojskowego Rosji. Oni to zaplanowali a wykonała jakaś grupa przestępcza, operująca także na terenie Polski. prawdopodobnie przyjechał ktoś specjalnie z Niemiec lub z Czech.
Sprawa stawia w kiepskim świetle Tomasza Siemoniaka – człowieka, który miał zagwarantować bezpieczeństwo państwa. Tego samego, który miał – a nie zrobił tego – zlikwidować CBA.
Auto premiera porzucono, śladów prawdopodobnie nikt nie znajdzie, nie uda się ustalić sprawców, i będzie to znak, iż służby Rosji potrafią działać po cichu. Ostrzeżenie.
A Siemoniak ? Cóż… bezradny. Dalej będzie tolerował obserwowanie dziennikarzy Wieści24.pl przez służby specjalne, ignorując zagrożenia.