Gramatyka wojny

2 lat temu

Uporządkowany zbiór reguł w sprawie zorganizowanego konfliktu.

Generałowie przygotowują się do kolejnej wojny jak gdyby miała być ona jak ta poprzednia. Ich przeświadczenia są mylne, ale przenoszone jakimś cudem z pokolenia na pokolenie. Jakkolwiek w sferze militarnej wojny się zmieniają, doznania zwykłych obywateli, kształtowane przez krajowe systemy komunikowania, charakteryzują się zadziwiającymi podobieństwami. Anne Morelli z Uniwersytetu Brukselskiego przeanalizowała historię społeczną wojen ostatniego stulecia, aby dojść do porażających wniosków. Mianowała je „Pryncypiami wojennej propagandy” („Die Prinzipien der Kriegspropaganda” nigdy nie przetłumaczono na angielski; książka wygląda jak podręcznik). Pojawiały się zawsze, wszędzie i towarzyszyły każdemu konfliktowi.

  1. Nie chcemy tego

Nie zdarzyło się, aby jakiekolwiek rządy chciały wojny. Wszyscy jawili się jako książęta pokoju. W roku 1914, gdy rząd francuski ogłosił mobilizację przed wojną z Niemcami, oświadczył, iż mobilizacja nie jest wojną, ale najlepszym sposobem utrzymania pokoju. Zapewniano społeczeństwo, iż Francja nigdy nie miała ambicji imperialistycznych ani militarystycznych – w co oczywiście Francuzi wierzyli, choćby patrząc na pomnik Napoleona.

Kajzerowskie Niemcy również twierdziły, iż nie będzie wojny, ponieważ związki gospodarcze z Francją są tak ścisłe i symbiotyczne, iż wojna byłaby samobójstwem.

Festiwal pacyfizmu poprzedzał II wojnę światową. Lord Chamberlain przywiózł światu pokój. „Niżej podpisany, niniejszym pozwalam sobie z szacunkiem zasugerować, by Pokojowa Nagroda Nobla za rok 1939 została przyznana Kanclerzowi Rzeszy Niemieckiej Adolfowi Hitlerowi” – napisał w styczniu 1939 r. do komitetu noblowskiego szwedzki parlamentarzysta Erik Brand. Stanowisko Szweda wynikało z przeświadczenia o oczywistym pacyfizmie Hitlera. Ten wszak oświadczył w berlińskim Sportpalast we wrześniu 1938 r., iż „naród niemiecki nie chce niczego poza pokojem”.

Pacyfizm Hitlera posunięty był do tego stopnia, iż gdy niemieckie pociski miażdżyły Westerplatte 1 września, zwołał Reichstag, aby poinformować, iż „stosunki Niemiec z Polską przybrały obrót, który zapewni pokojowe współistnienie”.

Wojny nie chciała też Francja, która zanim ją Niemcom wypowiedziała, oświadczyła, iż Francuzi nigdy nie byliby zdolni do inwazji na terytorium obcego państwa. Premier Édouard Daladier 2 września poinformował parlament, iż z „czystym sumieniem będzie przeciwstawiał się wojnie do ostatniej chwili”. Nazajutrz podpisał akt wypowiedzenia wojny Niemcom.

Nie chciał tej wojny japoński cesarz Hirohito, co choćby zostało udowodnione przed amerykańskim sądem po jej zakończeniu.

  1. To nie my pierwsi, to oni

Gdy już wbrew woli wszystkich wojny wybuchały, każda z walczących stron twierdziła, iż za wojnę wyłączną odpowiedzialność ponosi wróg i jego sprzymierzeńcy.

Według oświadczenia rządu francuskiego z 4 sierpnia 1914 r. „Francja została wciągnięta do wojny przez całkowite zaskoczenie nagłą, haniebną, podstępną, bezprecedensową agresją Niemiec”. Rząd Francji oczywiście słowem nie wspomniał o knowaniach z Rosją, której przypisywano ów nieszczęsny incydent w Sarajewie, jaki rzekomo rozpalił I wojnę światową.

Niemiecka opinia publiczna przez 5 lat była przekonana, iż wojnę (zwaną II światową) wywołała Polska, dopuszczając się „maltretowania 1,5-milionowej mniejszości niemieckiej, nieustannych i okrutnych naruszeń granic. Führer znosił te prowokacje z największą cierpliwością, mając nadzieję, iż Polska jednak się opamięta”. Ale stało się odwrotnie. Skoro Polska ogłosiła powszechną mobilizację i dokonała trzech niczym niesprowokowanych ataków na terytorium Niemiec, „z największą niechęcią” kanclerz zgodził się, aby junkersy zbombardowały Wieluń.

My natomiast pozostawaliśmy przez długie lata w błędzie, iż to wróg napadł na Polskę z kraju sąsiedniego. Poinformowała o tym Warszawa i wszystkie rozgłośnie Polskiego Radia: „Dziś rano o godzinie piątej minut 40 oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską, łamiąc pakt o nieagresji. Bombardowano szereg miast!”.

Za wojnę na zachodzie w pojęciu niemieckiej opinii publicznej odpowiedzialne były Francja i Anglia, co już było bardziej logiczne. To one bezdyskusyjnie wypowiedziały Niemcom wojnę, stając się agresorami.

Atak Niemiec na Związek Radziecki nazwano „defensywnymi działaniami wyprzedzającymi”, ponieważ Rosjanie i tak by zaatakowali, twierdzili wszyscy Niemcy z powagą.

W sierpniu 1990 r. w Kuwejcie Saddam Husajn, „kryminalny dyktator, łamiąc prawo międzynarodowe, rzucił wyzwanie światu” – twierdził prezydent Stanów Zjednoczonych. Zaatakowana przez Husajna Ameryka nie mogła postąpić nijak niż odpowiedzieć obroną, która nosi miano pierwszej wojny w zatoce.

W przeddzień drugiej wojny w Iraku generał Colin Powell zapewniał: „My, Amerykanie, nie jesteśmy wojowniczy. Bardzo niechętnie idziemy na wojnę”. Brytyjski premier Tony Blair przekonywał: „Nie chcieliśmy tej wojny. Ale odmawiając zaprzestania produkcji broni masowego rażenia, Saddam nie pozostawia nam innego wyboru, jak tylko działać”.

Wszystkie agresje militarne minionego stulecia przedstawiane były własnym społeczeństwom przez ich rządy jako: kontrataki, defensywa, w najgorszym razie kroki konieczne, aby uniknąć zbliżającej się nieuchronnie inwazji. Dokonywano też działań wyzwoleńczych wobec już dokonanych aneksji. Nikt nigdy nikogo pierwszy nie zaatakował.

Całość na łamach

Idź do oryginalnego materiału