Jarosław Kaczyński wyznał: „Osobiście uważam, iż kryptowaluty powinny być zakazane”. Niechęć prezesa PiS do tej formy oszczędzania można tłumaczyć przede wszystkim niewiedzą, choć trzeba uczciwie przyznać, iż choćby dla osób obeznanych z historią pieniądza, od płacideł po odejście od parytetu złota, sama idea kryptowalut może wydawać się co najmniej osobliwa. Już sama nazwa sugeruje coś niejasnego, ukrytego, a więc w pewien sposób nie do końca „prawdziwego”.
Czym są kryptowaluty?
Mówiąc w uproszczeniu, kryptowaluty to internetowe pieniądze, które istnieją wyłącznie jako zapis cyfrowy na komputerach rozsianych po całym świecie. Ich bezpieczeństwa pilnuje specjalne oprogramowanie, a każda transakcja jest publicznie zapisywana i co do zasady nieodwracalna. Brak państwowej kontroli sprawił, iż w początkowym okresie kryptowaluty były kojarzone także ze światem przestępczym. Wykorzystywano je między innymi do płatności za broń i nielegalne substancje. gwałtownie stały się ulubionym środkiem płatniczym przestępców na całym świecie, do czego zresztą nawiązywał niedawno Donald Tusk, gdy mówił, że: „Moskwa prawdopodobnie wykorzystuje tę metodę płatności w celu finansowania ataków, które ostatnio przyjęły formę aktów sabotażu czy cyberataków na infrastrukturę krytyczną, w tym sieci wodociągowe czy kolejowe”.
Z czasem jednak o „krypto” zrobiło się głośno z zupełnie innego powodu: gwałtownie wzrastających cen, które przyciągnęły na ten rynek masowych inwestorów. Skusiłem się także ja. Bitcoina, czyli najpopularniejszą kryptowalutę, kupowałem dwukrotnie. Po raz pierwszy w czasie pandemii koronawirusa, gdy wydawał się on ciekawym zabezpieczeniem wobec spadającej wartości tradycyjnych walut. Wówczas faktycznie udało mi się zarobić. Drugą okazją było ponowne zaprzysiężenie Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Trump uchodził za zwolennika kryptowalut i zapowiadał utworzenie ich rezerwy federalnej, co sugerowało wzrost cen. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zainwestowane przeze mnie pieniądze topniały z dnia na dzień i wtedy zrozumiałem, iż ten rynek w dużej mierze opiera się na spekulacji. choćby posiadane informacje o nowej polityce Trumpa nie uchroniły mnie przed stratą. Przypomniałem sobie wówczas mecz Legii Warszawa z Realem Madryt z 2016 roku, zakończony remisem, który definitywnie przerwał moją przygodę z bukmacherką. W obliczu tak nieprzewidywalnych, nielogicznych czy wręcz szalonych zdarzeń ryzykowanie pieniędzy zaczynało przypominać grę w ruletkę.
Regulacje takie jak u bukmachera?
Skojarzenie z rynkiem bukmacherskim nie jest zresztą przypadkowe. Mowa bowiem o sektorze, który w Polsce podlega ścisłej regulacji i jest nadzorowany przez Krajową Administrację Skarbową. Wysokie wymogi licencyjne oraz kosztowna infrastruktura prawnotechniczna sprawiły, iż legalnie działa dziś w kraju jedynie kilkunastu bukmacherów. Nie oznacza to jednak, iż pozostali gracze zniknęli z rynku. Podmioty działające poza systemem próbują docierać do klientów, kusząc ich agresywnymi promocjami i wyższymi kursami. Z perspektywy państwa jest to jednak sytuacja wygodna. Dochody z legalnego rynku są przewidywalne i łatwe do policzenia, nadzór nad niewielką liczbą licencjonowanych podmiotów jest tańszy, a istnienie szarej strefy pozostaje akceptowanym kosztem ubocznym systemu, o ile mieści się w granicach zdrowego rozsądku. Nic więc dziwnego, iż rząd zechciał w podobny sposób uregulować także rynek kryptowalut, tym bardziej iż zachęcała go do tego Unia Europejska. Polska jest ostatnim krajem Wspólnoty, który nie uporządkował tego rynku.
Sprawa jest ważna, bo Polacy naprawdę polubili inwestowanie w „krypto”, a z danych analityków wynika, iż więcej rodaków ma kryptowaluty niż dużo bezpieczniejsze akcje. Wpłynęły na to choćby agresywne reklamy z wykorzystaniem piłkarzy i gwiazd show-biznesu, które namawiały do inwestowania w ten sposób dzięki konkretnych giełd. Gdyby w życie weszły proponowane przez rząd regulacje, to eldorado musiałoby się skończyć. Nowe wymogi licencyjne byłyby wyśrubowane, a liczba giełd drastycznie by spadła.
Weto prezydenta Nawrockiego
No właśnie, gdyby… Prezydent Karol Nawrocki zawetował ustawę, mówiąc, iż gdyby weszła w życie, zniszczyłaby wiele dobrze prosperujących giełd kryptowalut, które są jednak za małe, żeby sprostać nowym wymaganiom. W piątek 5 grudnia Sejm spróbował jeszcze odrzucić prezydenckie weto (potrzeba do tego 3/5 głosów), ale ponieważ posłowie PiS i Konfederacji zagłosowali za decyzją Nawrockiego, nie udało się tego zrobić.
W tle pojawiły się spekulacje o związkach Nawrockiego z rynkiem kryptowalut. „Gazeta Wyborcza” piórem Wojciecha Czuchnowskiego pisała o konferencjach, na których Nawrocki był ważnym gościem, a które były sponsorowane przez jedną z dużych firm na rynku. Podobne „podejście” miało być robione pod Andrzeja Dudę. W tym wypadku były prezydent został zatrudniony w firmie, która handluje „krypto” i jest też sponsorem Kanału Zero. Ten „lobbing” miał doprowadzić do finalnego zawetowania ustawy.
W tekstach pada też nazwisko prezesa jednej z giełd, który miał być szczególnie aktywny w próbach dotarcia do czołowych polityków PiS, ale ja akurat mam problem, żeby potraktować go jako szwarccharakter tej historii. Bo co ma robić istotny przedstawiciel branży, kiedy czekają ją fundamentalne zmiany, za których sprawą jego firma może iść pod topór? Czekać z założonymi rękami? Wolne żarty.
Problemem jest raczej to, iż Nawrockiego nie trzeba było długo do weta przekonywać. Pierwszą deklarację o zawetowaniu takiej ustawy złożył już wiosną, gdy dopiero ubiegał się o urząd. Następnie zaś, kierując się logiką wojny plemiennej, a nie dobrostanu Polaków, wykluczył debatę o jakichkolwiek regulacjach na rynku i dialog z ministrem finansów. Przy okazji puścił oko do wyborców Konfederacji, którzy chętnie inwestują w kryptowaluty.
Tymczasem eksperci mówią, iż może i faktycznie ustawa była przeregulowana i zbyt drakońska jak na polskie warunki, ale podejście prezydenta sprawia, iż jeżeli właściciel jakiejkolwiek giełdy nagle zamknie stronę i odnajdzie się na Kajmanach z workami pieniędzy, to odpowiedzialność za to spadnie także na barki Nawrockiego. Warto w tym miejscu przypomnieć historię Sylwestra Suszka, założyciela giełdy BitBay, który w marcu 2022 roku wyszedł z domu i nigdy do niego nie wrócił. Rodzina jest przekonana, iż mężczyzna nie żyje, a sprawę bada prokuratura.
Tym samym dochodzimy do wniosku, iż spór o kryptowaluty nie jest w istocie sporem o technologię ani choćby o pieniądz przyszłości, ale o elementarną odpowiedzialność państwa wobec obywateli. Między naiwnym marzeniem o „wolnym rynku bez reguł” a odruchem zakazu, podszytym lękiem i niezrozumieniem, rozciąga się przestrzeń rozsądnej regulacji, która nie zabija innowacji, ale też nie udaje, iż ryzyko samo się ucywilizuje.
Prezydenckie weto zamknęło tę przestrzeń, zamieniając realny problem w plemienny symbol: jedni bronią „wolności”, drudzy straszą „oszustwem”, a w środku zostają zwykli inwestorzy, którzy w razie katastrofy usłyszą jedynie, iż „sami byli sobie winni”, jak powiedział ostatnio w audycji radiowej prawicowy publicysta Łukasz Warzecha. Państwo, które rezygnuje z tworzenia reguł w imię politycznej wojny, nie staje po stronie rynku ani obywatela, tylko po stronie chaosu, a ten, jak pokazuje historia, bywa najdroższą z walut.

7 godzin temu



![W Zielonej Górze rozbłysło Betlejemskie Światło Pokoju [ZDJĘCIA]](https://rzg.pl/wp-content/uploads/2025/12/dc7e607454507df6f133377880728d18_xl.jpg)



