Globalne ocieplenie otwiera drzwi śmiertelnej bakterii. Jest w Bałtyku

3 godzin temu

Władze Luizjany poinformowały, iż w tym roku zmarło już pięć osób w wyniku zakażenia bakterią zjadającą ludzkie ciało – Vibrio vulnificus. To wyjątkowo niebezpieczny patogen, który w ostatnich latach staje się coraz większym zagrożeniem, głównie z powodu globalnego ocieplenia. Wzrost temperatur mórz i oceanów sprzyja jego rozwojowi, a bakteria zdobywa nowe terytoria, także poza tropikami. Czy jest się czego bać?

Kolejny mieszkaniec Luizjany zmarł w wyniku zakażenia Vibrio vulnificus. Fakt ten niepokoi lokalne władze, ponieważ w ostatnich latach liczba zakażeń wyraźnie wzrosła. Według danych stanowego departamentu zdrowia w tym roku zmarło już pięć osób, a zakażonych zostało blisko 30. Choć spośród tej liczby śmierć poniosło pięć osób, to pozostali pacjenci wymagali hospitalizacji.

Jakby tego było mało, według amerykańskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) śmiertelność wynosi aż 20 proc. Inaczej mówiąc, jedna na pięć osób umiera.

  • Czytaj także: Nowe badania: Grenlandia może opóźnić katastrofę klimatyczną. Jest jeden warunek

Czym jest Vibrio vulnificus?

Bakteria Vibrio vulnificus zalicza się do rodziny przecinkowców (Vibrionaceae). Nazwa ta pochodzi od kształtu komórki, która może przybrać formę zaokrąglonej lub prostej pałeczki. zwykle jest wyposażona w pojedynczą rzęskę ułożoną biegunowo, dzięki której może się przemieszczać. Żyje głównie w oceanach i morzach.

Najgroźniejsza jest właśnie Vibrio vulnificus, ponieważ może prowadzić do śmierci. Choć nie „zjada” dosłownie ludzkiego ciała jak drapieżnik, to gwałtownie niszczy tkanki, wywołując martwicę. Dlatego często określa się ją mianem „bakterii zjadającej ludzkie ciało”.

Vibrio vulnificus produkuje toksyny i enzymy (np. cytotoksyny i toksynę MARTX), które uszkadzają komórki i rozkładają tkanki. Co więcej, hamuje mechanizmy obronne człowieka, czyli tzw. odpowiedź immunologiczną. To proces, za pomocą którego organizm broni się przed zakażeniami, produkując przeciwciała i zyskując odporność na pewien czas. Stąd właśnie konieczność hospitalizacji wielu ludzi w Luizjanie.

Zakażeń przybywa w odpowiedzi na rosnące temperatury

Do zakażeń dochodzi na całym południowym wybrzeżu USA. Przykładem jest Floryda, gdzie w tym roku odnotowano 25 przypadków i pięć zgonów. W Alabamie – kolejne 30 zakażeń. Wzrost ich liczby w Luizjanie nastąpił w czasie, gdy naukowcy zaczęli ostrzegać, iż bakteria staje się coraz powszechniejsza z powodu coraz cieplejszych mórz. Vibrio są ciepłolubne – rozwijają się w płytkich wodach przybrzeżnych, tam, gdzie temperatura przekracza 20 st. C.

W ostatnich latach notuje się rekordowe temperatury wód morskich na całym świecie. Badania pokazują, iż im cieplejsze lato i wyższa temperatura morza, tym więcej bakterii w wodzie i tym więcej przypadków infekcji. Najnowsze badanie opublikowane w prestiżowym czasopiśmie The Lancet Planetary Health analizuje, jak ocieplający się klimat wpłynie na przyszły zasięg i ryzyko zakażeń Vibrio na świecie.

Autorzy badania, Joaquin Trinanes i Jaime Martinez-Urtaza, wykorzystali nową generację modeli łączących prognozy klimatyczne, demograficzne i społeczno-ekonomiczne, aby stworzyć mapy przyszłych scenariuszy dystrybucji i sezonowej przydatności siedlisk dla patogennych Vibrio do roku 2100.

Projekcje, zwłaszcza w najbardziej niekorzystnym scenariuszu klimatycznym, wskazują, iż do 2100 roku przybrzeżne obszary sprzyjające rozwojowi Vibrio mogą znacznie się rozszerzyć: choćby o dodatkowe 38 tys. km kolejnych wybrzeży na całym świecie.

– To już nie jest tylko zjawisko występujące na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Globalne ocieplenie powoduje, iż zakażenia bakterią Vibrio vulnificus rozprzestrzeniają się w górę wschodniego wybrzeża – stwierdził w rozmowie z CBS News, dr Fred Lopez, specjalista chorób zakaźnych w LSU Health.

Bakterie wędrują na północ – są już u nas

Wraz z postępującym ociepleniem bakterie te zdobywają nowe przestrzenie do życia. Liczba ludności mieszkającej na obszarach sprzyjających rozwojowi Vibrio niemal podwoiła się w latach 1980–2020 (wzrost z 610 milionów do 1,1 miliarda). Choć w przyszłości wzrost ten ma być bardziej umiarkowany, to za 25 lat kolejne 200 mln ludzi będzie narażone na zakażenie tą bakterią.

Dotyczy to także Morza Bałtyckiego. Czy Vibrio vulnificus już u nas występuje?

– Niestety występuje – odpowiada SmogLabowi prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN – Służą jej mało zasolone wody, czyli na przykład właśnie Bałtyk. Lubi ciepłą wodę, a nasze wody latem mają wystarczającą temperaturę rzędu 20 stopni, aby ta bakteria mogła się rozmnażać.

Wody Morza Bałtyckiego ocieplają się około 30 proc. szybciej niż wynosi średnia globalna. Gdański naukowiec zwraca przy tym uwagę na inny poważny problem, za który my sami jesteśmy bezpośrednio odpowiedzialni.

– Jest artykuł twierdzący, iż pomaga jej też eutrofizacja (nadmierne użyźnienie wód azotem i fosforem), a eutrofizacja to niestety przez cały czas duży problem na Bałtyku. Czyli należy liczyć się z możliwością podobnych zakażeń u nas – zaznacza Piskozub.

Chodzi oczywiście o rolnictwo i nadmierne używanie nawozów, które naszymi rzekami spływają do Bałtyku. To w połączeniu z rosnącymi temperaturami stwarza dla nas kilka mniejsze zagrożenie niż dla zamieszkałych nad Zatoką Meksykańską Amerykanów. Nic więc dziwnego, iż w tym roku Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób wydało ostrzeżenie przed tą bakterią dla państw leżących nad Morzem Bałtyckim.

Unijna agencja w tym roku napisała:

– Chociaż zakażenia Vibrio są przez cały czas stosunkowo rzadkie w Europie, w wielu krajach północnych nad Morzem Bałtyckim odnotowano wzrost zachorowań w ostatnich latach. Było to szczególnie widoczne latem, z przedłużającymi się falami upałów i wyższymi temperaturami wody, jak w 2018 roku, kiedy zgłoszono 445 przypadków, czyli ponad trzykrotnie więcej niż mediana roczna (126 przypadków) odnotowana w latach 2014-2017.

Na szczęście zakażeń można uniknąć

Pewnym pocieszeniem jest fakt, iż zakażeń można stosunkowo łatwo uniknąć. Sama kąpiel w wodzie zawierającej bakterie nie jest groźna. Istnieją dwa główne sposoby zakażenia: spożycie surowych lub niedogotowanych owoców morza (albo brak higieny w gastronomii, np. nieumycie naczyń, które miały kontakt z surowymi produktami) oraz zakażenie rany.

Przykładem jest 77-letni Basil Kennedy z Nowego Orleanu, który zmarł w lipcu tego roku. Mężczyzna zaraził się bakterią po tym, jak skaleczył nogę o przyczepę do transportu łodzi. Następnie najprawdopodobniej źle opatrzył ranę i wszedł do wody. Po trzech dniach trafił do szpitala, gdzie zmarł. Jego córka, Kay Kennedy Regimbal, powiedziała lokalnej stacji, iż „nie ma potrzeby bać się wody” pomimo śmierci jej ojca. Dodała jednak, iż „potrzebna jest edukacja i zrozumienie, jak być przygotowanym na sytuację, w której można zostać narażonym na działanie wody lub istnieje potencjalne ryzyko”.

To oczywiście nie zmienia faktu, iż problem z roku na rok będzie narastać wraz z postępującym ociepleniem klimatu.

  • Czytaj także: Skutki shutdownu w USA. „Najwięksi truciciele potraktują to jako okazję”

Zdjęcie tytułowe: Shutterstock/paulista

Idź do oryginalnego materiału