Wyobraźmy to sobie. Nie jako mrzonkę, nie jako fantazję opozycji, ale jako całkiem realny poranek, który w końcu nadejdzie. Kiedy nie będzie już Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy jego partyjni wykonawcy, podwładni i poplecznicy zaczną się pakować – nie do rządowych limuzyn, ale do więziennych furgonetek. Tego dnia Polska się obudzi. Naprawdę.
Bo Polska bez PiS to nie tylko inna partia u steru. To inna jakość państwa. Bez milionowych kontraktów na respiratory-widmo i bez komisji śledczych, które zasłaniają prawdę, zamiast ją odkrywać. To będzie Polska bez Obajtka w Orlenie, bez Sasina z walizką na wybory, które się nie odbyły, i bez Ziobry, który zamienił sądy w partyjne biura. Polska, w której Czarnek nie będzie decydował, co mają czytać nasze dzieci, a TVP nie będzie już propagandową katapultą dla oszołomów z mikrofonem.
Polska bez PiS to Polska, gdzie pieniądze z Unii nie będą zakładnikiem chorego ego jednego człowieka z Żoliborza. Gdzie policjant nie będzie sługusem ministra, tylko stróżem prawa. Prawa, które znów zacznie znaczyć coś. W końcu będzie można normalnie mówić o historii, nie na kolanach, nie w rytuale smoleńskich kłamstw Kaczyńskiego, ale z otwartą głową i szacunkiem dla prawdy. Skończy się przymus pokłonów przed pomnikiem brata-prezydenta i przestaniemy udawać, iż katastrofa lotnicza to święto narodowe.
Będzie też moment na rozliczenia. Nie dla zemsty. Dla sprawiedliwości. Takiej prawdziwej, która przychodzi powoli, ale bez litości. Funkcjonariusze tego systemu – od prezesów spółek po „ekspertów” medialnych, od tłustych kotów po szeregowych donosicieli – będą musieli spojrzeć w lustro. Albo w sufit celi. I wtedy, paradoksalnie, poczujemy coś, czego dawno w Polsce nie było: ulga.
Oczywiście – nie będzie idealnie. Zostanie podzielone społeczeństwo, spalone instytucje, zaufanie zniszczone jak Puszcza Białowieska pod harwestery. Ale będzie można budować. Od nowa, na zdrowych fundamentach. Polska bez PiS to Polska bez paranoi, bez propagandy, bez wiecznego wskazywania wroga. Polska, która znowu zaczyna myśleć o przyszłości, a nie ciągle przeżuwa przeszłość.
I kiedy wreszcie zapadnie cisza po krzykach z mównicy, po szczekaniu partyjnych bulterierów, po miesięcznicach, krzyżach, raportach komisji i żenujących konferencjach – zostanie tylko jedno pytanie:
Dlaczego tak długo pozwalaliśmy, żeby nas ogłupiano?