Flirt, który pachnie Moskwą. AfD nie jest partnerem do rozmowy, a „ekipa Nawrockiego” powinna to wiedzieć

3 dni temu
Zdjęcie: Nawrocki


Kiedy premier Donald Tusk ostrzega przed niebezpiecznym zbliżeniem ludzi prezydenta z niemiecką AfD, nie chodzi tylko o polityczne połajanki. Chodzi o granicę, której w europejskiej polityce przekraczać nie wolno — granicę między dialogiem a legitymizowaniem skrajności. Bo kto dziś przyjmuje zaproszenie od tych, którzy wątpią w NATO i flirtują z Kremlem, jutro może obudzić się w świecie, w którym to oni dyktują zasady.

Gdy rząd Tuska podkreśla konieczność obrony polskiej racji stanu, w pałacowych korytarzach i instytucjach państwa wciąż słychać echa innej melodii — tej, którą nucą ci, którzy nie potrafią odróżnić rozmowy od politycznego romansowania. Ostatnie dni przyniosły dowód, iż część środowiska skupionego wokół prezydenta Karola Nawrockiego dryfuje w stronę, która z patriotyzmem ma coraz mniej wspólnego.

Premier Tusk w swoim wpisie na portalu X nie owijał w bawełnę: „Lider AfD, Tino Chrupalla, przeciwnik NATO i UE, który zdążył już ogłosić zwycięstwo Rosji, zaatakował nas za twarde stanowisko wobec Nord Stream 2 i zasugerował, iż to Polska mogła stać za wysadzeniem gazociągu. To z tą partią ekipa Karola Nawrockiego próbuje się ostatnio zaprzyjaźnić.”

Słowa te nie padły w próżni. Media potwierdziły, iż doradca prezydenta, prof. Andrzej Nowak, uczestniczył w konferencji zorganizowanej przez skrajną niemiecką prawicę — partię Alternatywa dla Niemiec (AfD). Co gorsza, AfD przedstawiła go nie jako niezależnego historyka, ale jako „doradcę prezydenta Polski”. I w tym momencie kończy się sfera „naukowego dialogu”, a zaczyna polityczny skandal.

Bo AfD nie jest partią jak każda inna. To ugrupowanie, które latami z premedytacją podważało fundamenty Unii Europejskiej, rozsiewało teorie spiskowe o NATO, a w kluczowych momentach powtarzało argumenty Moskwy. W Niemczech pozostaje pod obserwacją służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne. Próba zbliżenia się do niej — choćby pod pretekstem wykładu — to wizerunkowy strzał w stopę.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż w pałacu prezydenckim zabrakło podstawowej refleksji: kto z kim rozmawia i po co. Bo jeżeli doradca głowy państwa siada do stołu z ludźmi, którzy oskarżają Polskę o sabotaż Nord Stream 2, to nie jest to już gest otwartości — to polityczna amnezja. To udawanie, iż można w Berlinie rozmawiać o „prawdzie historycznej” z partią, której część działaczy usprawiedliwia zbrodnie Wehrmachtu, a druga część chwali Putina za „obronę tradycyjnych wartości”.

Zwolennicy Nawrockiego tłumaczą, iż był to tylko wykład, a nie spotkanie „towarzyskie”. Ale w polityce symbole ważą więcej niż słowa. Zdjęcie, nagłówek, podpis — oto amunicja, której użyje AfD, by pokazać, iż ma partnerów w Polsce. I iż Polska — kraj, który tak boleśnie doświadczył niemieckiego nacjonalizmu i rosyjskiego imperializmu — jest gotowa rozmawiać z każdym, kto podziela jej „antybrukselskie” lęki.

Tusk, wbrew krytykom, reaguje tu nie z zawiści, ale z instynktu politycznego. Bo rozumie, iż flirt z ekstremą nigdy nie kończy się dobrze. To, co dziś wygląda na niegroźne spotkanie historyka z kontrowersyjną partią, jutro może być interpretowane jako sygnał: Polska nie wie, po której stronie stoi. A w czasach, gdy agresja Rosji trwa, a dezinformacja wdziera się do europejskiej debaty, takie sygnały stają się paliwem dla wrogów Zachodu.

Polska potrzebuje dziś spójności, nie prowokacji. Potrzebuje prezydenta i jego otoczenia, którzy rozumieją, iż racja stanu nie mieści się w salach wykładowych AfD. A jeżeli „ekipa Nawrockiego” tego nie rozumie, to nie jest to tylko błąd wizerunkowy — to zdrada politycznej odpowiedzialności.

Dlatego słowa Tuska warto potraktować serio. Bo w świecie, w którym „dialog” z ekstremą staje się modne, to właśnie zdolność powiedzenia „nie” staje się miarą dojrzałości państwa.

Historia lubi się powtarzać — zwłaszcza wtedy, gdy politycy udają, iż jej nie słyszą. Flirt z ekstremą nigdy nie jest niewinny, bo skrajności nie szukają dialogu, ale legitymacji. A tej legitymacji nie powinien udzielać nikt, kto mówi w imieniu Polski. choćby — a może zwłaszcza — jeżeli robi to w dobrze skrojonym garniturze i z tytułem profesora.

Idź do oryginalnego materiału