Fikcja demokracji

polska2031.wordpress.com 3 godzin temu

Pamiętam, jak moja Mama uwielbiała prezydenta Kennedy’ego. Przystojny, bohater wojenny, piękna żona, no w ogóle ideał. Problem w tym, iż ten facet nigdy by prezydentem nie został, gdyby jego ojciec Joseph nie szmuglował razem z mafią alkoholu w czasach prohibicji.

Czy to jest demokracja, jak za nielegalnie zdobyte pieniądze można kupić sobie prezydenturę?

Pytanie jest choćby prostsze, czy pieniądze powinny decydować o tym, kto wygrywa wybory?

Od lat krytykuję idiotyzm plakatowania przedwyborczego. „Jacek Sasin- gwarantujemy bezpieczeństwo”. „Rafał Trzaskowski- silny prezydent, wspólna Polska”. Podobno im kto ma więcej kasy na oblepianie płotów takimi durnotami, to wygrywa.

Jeżeli tak jest (a chyba jest), to potwierdza moją (nie tylko moją) tezę, iż demokracja bez dobrej edukacji ma sens ograniczony. Nikt z wykształceniem jako takim nie będzie się kierował podprogową propagandą nic nie znaczących bannerów.

Miałem przyjemność być w partii Nowoczesna przez kilka lat. Próbowałem rozkręcić dyskusję na istotne tematy, jak organizacja badań naukowych, jak edukacja, jak medycyna, jak kultura, jak wprowadzać innowacje w gospodarce. Kilka Osób było tym zainteresowanych, ale ważniejsze było rozlepianie plakatów. Pewnie było to racjonalne, bo co wyborcę obchodzi, czego się dzieci w szkołach uczą. Niestety, Nowoczesna miała zbyt mało kasy, zbyt mało plakatów rozlepiła, i w wyborach 2015 dostała raptem 6% mandatów, a PiS 51%.

Problem z edukacją jest jednak poważniejszy. Uczyć się nie chcą młodzi ludzie, a ich rodzice wcale nie chcą, żeby następne pokolenia były mądrzejsze. Gdyby jakiś polityk wpisał sobie w program prawdziwą sanację edukacji (na przykład, zamianę religii na religioznawstwo, 10 godzin matematyki tygodniowo), to by dostał 2% głosów. Albo i mniej.

Kółko się zamyka.

Michał Leszczyński

Idź do oryginalnego materiału