Eutopia czyli co dokładnie? cz. 1

5 dni temu

Niech marzenia o Europie i o świecie jako o miejscu przyjaznym do życia wrócą do centrum debaty publicznej.

Kiedy po pierwszych czerwcowych nalotach Izrael wezwał mieszkańców Teheranu, aby dla własnego bezpieczeństwa opuścili miasto, rozmawiałem z żyjącą w Berlinie irańską aktywistką i dysydentką. Jej rodzina mieszka w stolicy Iranu. W tych dniach byli praktycznie non stop w kontakcie. Kobieta ze wszystkich sił namawiała rodziców do wyjazdu z miasta. Jednak ojciec, który jest lekarzem, stanowczo odmówił porzucenia szpitala. Z ponad stu pięćdziesięciu medyków w placówce zostało kilkanaście osób, więc to i tak grubo za mało, mówił.

– Nie oceniam ani tych, co uciekają, ani tych, co zostają – komentowała moja rozmówczyni. – Po prostu nie chcę, aby mój tata zginął od bomby.

Niniejszy tekst piszę w andaluzyjskiej Granadzie. Hiszpania stała się w ostatnich latach krajem, dokąd chętnie przyjeżdżają Izraelczycy nie zgadzający się z polityką swojego aktualnego rządu. Od niedawna dołączył do nich pewien młody mężczyzna. Mężczyzna, zaszokowany atakiem z 7 października 2023, na ochotnika zgłosił się wtedy do armii. Kilka lat przedtem odbył zasadniczą służbę wojskową i teraz chciał walczyć w Gazie. Był przekonany, iż w ten sposób chroni życie swoich najbliższych i zapobiega jeszcze większej katastrofie: przecież kolejny atak Hamasu mógłby rozlać się na cały kraj. Jednak to, co zobaczył, radykalnie zmieniło jego poglądy.

– Niczego tam nie chroniłem – opowiadał. – Naszą brutalnością kładłem raczej podwaliny pod to, iż 7 października powtórzy się już niebawem z siłą drugiego holocaustu.

Przy okazji mój rozmówca przekonał się, iż nie radzi sobie ze strachem w warunkach bojowych. Przerażało go charakterystyczne bzyczenie dronów. Ostatecznie uznano, iż jego psychiczna kondycja to ryzyko dla pozostałych członków drużyny. Zwolniony ze służby natychmiast wyjechał do Hiszpanii.

Wbrew wykluczeniu decyzyjnemu

U podstaw Eutopii leży przekonanie, iż wojna, każda wojna, to przede wszystkim historie takich ludzi. Ludzi zagubionych, obolałych i zalęknionych. Ludzi de facto wrzuconych w rzeczywistość społeczno-polityczną tak skonstruowaną, iż są praktycznie wykluczeni z jej formowania. Bo w sytuacji kryzysowej (konflikt zbrojny, pandemia) nasze państwa praktycznie nie oferują obywatelom możliwości współdecydowania. Jednocześnie obarczają ich ogromnym brzemieniem odpowiedzialności. Pod hasłem bezpieczeństwa popychają ich albo wręcz zmuszają do ryzykowania życia w imię rzeczywistości, na którą nie mieli wpływu.

Przekaz medialny towarzyszący konfliktowi izraelsko-irańskiemu dobrze ilustrował owo wykluczenie decyzyjne. Z jednej strony w warstwie obrazu dominowała wojna jako fascynujące widowisko. Niebo rozświetlone zestrzeliwanymi (lub nie) rakietami, kłęby dymu, pożary, futurystyczne sylwetki samolotów. Nic, tylko rozsiąść się wygodnie, chrupać chipsy i oglądać. Z drugiej strony z mediów polskich, ale i niemieckich, hiszpańskich a choćby arabskich, które śledziłem, wyzierał ponury determinizm. Wyrażał się on w następujących frazach: „Iran musi odpowiedzieć mocno, inaczej straci twarz” (PAP), „Chyba będzie coraz gorzej, bo armia izraelska będzie musiała zareagować” (Polsat News).

Jaka rzeczywistość kryje się za takimi komentarzami? Motywem działań politycznych i militarnych jest tu zasada ząb za ząb. Nie dobro obywateli, nie bilans zysków i strat, czy skuteczne rozwiązanie konfliktu, który doprowadził do wybuchu wojny. I jednocześnie zero przestrzeni na obywatelskie współdecydowanie. Czy zasada ząb za ząb służy czyjemuś dobru? Czy jest przykładem dobrej polityki?

Eutopia: dlaczego tak?

Jestem głęboko przekonany, iż każda złotówka i każde euro wydane na zbrojenia, a nie na inwestycje nastawione na szukanie pokojowych dróg empatycznego i solidarnościowego rozwiązywania konfliktów, to krok w kierunku pomnażania tego typu sytuacji*. Zwiększa ryzyko ludzkiego cierpienia i oddala nas od budowy lepszego świata.

Komentując bombardowania Teheranu przez Tel Aviv pewna izraelsko-hiszpańska znajoma powiedziała mi tak: „Jak wiesz, reżim w Teheranie napawa mnie obrzydzeniem. Ale nie oszukujmy się. Broń atomowa nie jest potrzebna żadnemu państwu. jeżeli odmawiasz jednym, a pozwalasz innym, to po prostu hipokryzja. Trudno oczekiwać, iż w ten sposób zbudujemy trwały pokój na świecie”. W rozumowaniu mojej rozmówczyni dostrzegam próbę komunikacji nastawionej na tworzenie więzi. Z poziomu takiej właśnie jakościowej komunikacji zaczyna się Eutopia.

Eutopia odwołuje się do greckiego pojęcia „eu-topos” oznaczającego dobre miejsce. Jako taka Eutopia przywraca zapomniany człon kluczowej dla nowożytnej myśli politycznej triady dystopii, utopii i eutopii rozumianych odpowiednio jako miejsce nieudane, niemożliwe oraz dobre i jednocześnie możliwe.

Dlaczego warto zadbać o triadę eutopia-utopia-dystopia? Nieobecność eutopijnego członu triady spowodowała, iż dziś słowo „utopia” łączy w sobie dwa odmienne znaczenia – projekt dobrego i jednocześnie niemożliwego świata. Ogromna popularność tak rozumianej utopii jest jednak problematyczna. Naraża bowiem progresywne projekty na krytykę a priori w stylu iż to przecież utopijne marzenia, więc nie mogą się spełnić.

Rewindykacja eutopii stawia sobie zatem za cel zdjęcie odium „niemożliwości” z formułowania wizji dobrej polityki. Bo refleksja nad dobrą przyszłością nie powinna być powodem do wstydu. Przeciwnie, niech marzenia o Europie i o świecie jako o miejscu przyjaznym do życia wrócą do centrum debaty publicznej.

Sprawczość, marzenia, nadzieja

Odzyskanie polityki dla ludzkich marzeń to żadne bujanie w obłokach. Kiedy człowiek wie, czego pragnie, mobilizuje się i działa w tym kierunku. Precyzyjne formułowanie i nazywanie potrzeb ułatwia też przypominanie politykom, iż powinni je respektować. Marzenia to zatem najważniejszy warunek obywatelskiej sprawczości. Pomagają wyjść poza wykluczenie decyzyjne.

Przywracając marzeniom ich energię motywującą, mamy szansę zyskać jeszcze coś więcej. Zamiast gniewu wywołanego poczuciem odklejenia polityki od potrzeb obywateli, łatwiej nawiążemy więzi. Między sobą, w ramach naszych siatek społecznych, ale i z zawodową polityką. Damy spokój celebrowaniu różnic i podziałów. Porozmawiamy o marzeniach i skupimy się na szukaniu sprzymierzeńców na drodze ich realizacji. Obok marzeń warunkiem obywatelskiej sprawczości jest również nadzieja. Marzenia pomagają precyzyjnie określić cele działania. Nadzieja przywraca wiarę, iż można je zrealizować. Bez nadziei nie da się uprawiać dobrej polityki.

Akcentowanie podobieństw w kontaktach z ludźmi oraz uważna komunikacja zorientowana na budowanie więzi pomagają zasilać nadzieję na lepszą przyszłość. Zamiast umacniać tożsamościowe getta, tworzą konkretne wspólnotowe doświadczenia. Pomagają wyjść poza indywidualne brzemię odpowiedzialności i samotność w obliczu wyzwań globalnych i lokalnych.

Komunikacja, emocje

Eutopijna przestrzeń komunikacji nastawiona jest na uważność wobec siebie i otoczenia. Zachęca do obecnego słuchania i mówienia. Inspiruje również konkretne działania w przestrzeni publicznej. Opiera się na trzech założeniach.

Po pierwsze, choć sfery refleksji i emocji opisują dwa różne słowa, to jest to podział sztuczny. Każdy człowiek, czy jako indywiduum, czy jako członek zbiorowości, jest w swoich działaniach jednocześnie refleksyjny i emocjonalny.

W polityce nie jest inaczej. Wszelkie próby odwoływania się do „racjonalności” rozumianej jako przeciwieństwo zachowań nie-racjonalnych są głębokim nieporozumieniem. Pomagają stygmatyzować wyborców tej czy innej partii politycznej. Wywołują antagonizmy, wzbudzają frustracje, nieufność, poczucie odrzucenia, chęć odwetu. Niszczą więzi społeczne i umacniają blokady komunikacyjne. Są tak samo głęboko krzywdzące wobec obywateli, jak i wobec polityków.

Eutopia zachęca do szanowania emocji. Dobra polityka powinna tworzyć przestrzenie, aby przykładowo wykrzyczeć gniew czy lęk, a nie tłumić lub spychać do strefy wstydu. A jak już się zmęczymy krzykiem, aby można było spokojnie zaczerpnąć świeżego powietrza i porozmawiać. Nie obrzucać się litanią pretensji, tylko opowiedzieć o marzeniach i potrzebach.

Po drugie, Eutopia traktuje ludzkie uspołecznienie jako kontinuum. Kontinuum rozciąga się od poziomu rodziny, związków romantycznych etc. aż do skali państwa i tworów ponadnarodowych. Dobra polityka nie powinna antagonizować sfery prywatnej i publicznej, ani traktować ich jako obszarów konkurujących ze sobą.

Towarzyszy temu przekonanie, iż „poświęcanie” szczęścia rodzinnego „na ołtarzu ojczyzny” nikomu dobrze nie robi – ani rodzinie, ani ojczyźnie. Przeciwnie, człowiek szczęśliwy, kochający i kochany, to także szczęśliwy i zaangażowany obywatel, to lepszy świat.

Po trzecie, była już o tym mowa, Eutopia zachęca, aby w komunikacji szukać tego, co łączy. W rodzinie, wśród przyjaciół, a także w społeczeństwie jest bardzo podobnie: warunkiem dobrego funkcjonowania małych i dużych grup ludzkich są więzi łączące ich członków. Warto je pielęgnować. Z sąsiadami, ale i w skali państwa czy kontynentu.

Emocja, refleksja, działanie

Ostatnie pięć lat zdominowały głębokie regionalne i globalne kryzysy. Zmieniły one radykalnie percepcję naszego świata. COVID, pełnoskalowa wojna w Ukrainie, krwawy konflikt wokół Gazy, wywrócenie paradygmatów komunikacji politycznej przez takich ludzi jak Javier Milei czy Donald Trump oraz postępująca militaryzacja Europy i Rosji to tylko niektóre przykłady.

Ład, w który wierzyliśmy i który do tej pory porządkował nasze życie, nagle jakby pękał w szwach. Myślę, iż to coś więcej niż zbiorowa chandra lub cykliczny regres w kilku, skądinąd ważnych obszarach: procesie jednoczenia Europy, równouprawnienia kobiet czy wolności słowa.

W efekcie, z jednej strony dojmujące poczucie bezsilności redukuje i tak już wąskie pola obywatelskiej sprawczości. Deficyty więzi międzyludzkich i form wspólnotowej egzystencji prowadzą do uciekania w tożsamość. Zamiast się wspierać, wyróżniamy się i manifestujemy swoje samotne ja. Solidarnościową nadzieję na, nomen omen, dobrą zmianę zastępuje mieszanka rezygnacji, lęku, wstydu i upokorzenia.

Z drugiej, wielu z nas jakby się dusi. Energia wypieranych i stygmatyzowanych w sferze polityki emocji oraz poddawanych szczegółowym regulacjom ciał szuka ujścia. Podminowuje fundamenty państw, w których żyjemy. Co więcej, zaśmiecony i przesterowany język debat publicznych przeszkadza w porozumiewaniu się. przez cały czas szamoczemy się z wiarą, iż wśród fake’ów i szumu informacyjnego gdzieś są „nagie fakty” i „wiarygodni eksperci”. Mogliby ukoić nasze lęki i dostarczyć stabilnej wiedzy o świecie. Tylko trzeba ich odnaleźć… Czy Eutopia pozwala zaadresować te problemy? Pod jakimi warunkami?

Ciało, państwo opiekuńcze

Część opisanych zjawisk wiąże się z zawiedzionymi oczekiwaniami, jakie rozbudziło demokratyczne państwo, tak zwane opiekuńcze. Rozpowszechnione na zachodzie jeszcze przed upadkiem żelaznej kurtyny, stało się modelem docelowym w Europie środkowej i w innych części świata.

Jednak państwo jako opiekun gwarantujący obywatelom możliwość daleko posuniętej samorealizacji i pomagający w potrzebie to postulat ani nie oczywisty, ani być może nie taki szczytny, jakby się wydawało. Bowiem państwo opiekuńcze wymaga lojalności i nierzadko sporego poświęcenia. Problem polega na tym, iż zakres „obowiązków” obywateli wobec państwa podlega rygorystycznemu wykluczeniu decyzyjnemu.

Okres COVID-u jest tu znamiennym przykładem. Skoro każdy mógł się łatwo zarazić wirusem, i choćby jako tak zwany bezobjawowiec mógł zagrażać innych, nagle wszyscy staliśmy się chorymi. Zgodnie z logiką państwa opiekuńczego, jako „chorzy” potrzebowaliśmy opieki. Jednak w ten sposób „zdrowie” zamieniło się w pochodną porządku władzy, a dopiero w drugiej kolejności było dobrostanem naszych ciał.

Konsekwencje były wszelakie. Wyłonieniu i izolowaniu przez państwo tak zwanych grup ryzyka nie towarzyszyło intensyfikowanie partycypacji. Czy rozmawialiśmy z ludźmi z tych grup, jakie mają potrzeby i co czują? Dla ilu z nich potencjalna ochrona przed zarażeniem, a choćby śmiercią, była warta ceny izolacji, którą im kazano ryczałtem zapłacić? Czy postulowana solidarność z tymi, którzy takiej solidarności może wcale nie chcieli, to przez cały czas solidarność?

Pasterska kuratela

W szerszej perspektywie reakcją państwa opiekuńczego na COVID były daleko posunięte zachęty (a czasem i przymus), aby wypchnąć najważniejsze potrzeby cielesne człowieka na margines. Konkretnie, szczegółowymi regułami reglamentować dotyk, ciepło oraz inne formy bliskości.

Państwo opiekuńcze znacznie odhumanizowało wtedy zawartą w swojej nazwie obietnicę. Uosobieniem tej polityki jest figura pasterza. Funkcjonariusze państwa „wiedzieli lepiej”, a więc decydowali bez konsultacji z obywatelami, którzy „nie wiedzieli”. Wolność wyboru, godność osobista, nienaruszalność cielesna i wreszcie samostanowienie, podstawy demokratycznego państwa, popadły tu w ostry konflikt z opiekuńczością.

Podobne wątpliwości rodzą inne współczesne zjawiska na styku państwo-obywatel. Eutopia zachęca, aby choćby w kryzysie nie nadymać się konkluzjami na zasadzie albo-albo. Lepiej sięgnąć po łagodność zasady zarówno-tak-jak-i-inaczej. Do istoty dobrej polityki należy bowiem powściągliwość. Chęć uregulowania wszystkiego, a co za tym idzie, egzekwowanie regulacji poprzez wzmożoną kontrolę nad obywatelami, wystawia demokrację na ciężką próbę.

Miłość, przemoc

Zdrowie i choroba, ale też oczywiście ból czy śmierć na wojnie, to nie tylko kwestie ideowe, ale konkretne doświadczenie ciała. Podobnie jak z refleksjami i emocjami, Eutopia zachęca do tratowania ciała i myśli łącznie.

W kartezjańskiej tradycji identyfikowania bycia wyłącznie z myśleniem, cogito jakby rezygnowało z ciała, znajdowało się wszędzie naraz i nigdzie konkretnie. W najlepszym razie ciało było naczyniem ducha. Stąd ciała, które nie pasowały do koncepcji naczynia ducha zmuszane były do uległości. Ciała „chorowite”, „słabowite”, ale także miesiączkujące i rodzące.

Upośledzoną komunikację z ciałem obrazuje stosunek do jego kluczowych doświadczeń – seksualności i przemocy. Nagi człowiek z jego cielesnym tu i teraz do dziś oscyluje między obrzydzeniem fizjologicznego udosłownienia, fikcją pornograficznej inscenizacji i wykroczeniem ściganym przez prawo. Legitymizując ten stan rzeczy, państwo wysyła sygnał, iż ciało, bliskość i miłość należy wypchnąć poza nawias tego, co widzialne i słyszalne. Co za tym idzie, poza nawias polityki.

Stosunek do przemocy rządzi się zupełnie innymi prawami. „Służba wojskowa”, „obrona ojczyzny”, „zabijanie wroga” – bardzo proszę, w blasku kamer i fajerwerków. Nie trzeba ich ukrywać, wstydzić się, otorbiać kompleksami i wyrzutami. Dość powiedzieć, iż znakomita większość rodziców pochwali się dzieckiem, które uczy się zabijać (idzie do wojska), ale spali się ze wstydu, iż poszło uczyć się kochać (na warsztatach tantry).

Energia ciała, energia polityczna

Państwo, które wypiera miłość, a instytucjonalizuje zabijanie, samo podkopuje swoje fundamenty. Tłumi energie, których erupcja zwróci się przeciwko niemu. Nic dziwnego, iż w czasie kryzysu sanitarnego czy wojennego tak skonstruowane państwo musi ostro dyscyplinować obywateli, gdy sięga po zasoby ich ciał.

Eutopia zachęca do zmiany stosunku do ciała. Dobra polityka powinna tworzyć przestrzenie przyjazne miłosnej rozrzutności ciała, erupcji jego autonomicznej energii i świętowaniu. Zamiast iść z ciałami obywateli na udry, dobra polityka powinna szukać form włączenia dynamiki ciał w solidarnościowy ład społeczny.

Energia ciała sprzyja również reintegracji człowieka z naturą. Natura też przecież wymyka się regulacjom i reglamentacji. Łączność z ciałem zasila szacunek człowieka do natury poza wszelką racjonalnością. Pomaga integrować politykę i naturę, kładąc fundamenty pod prawdziwie godny swojej nazwy zielony ład.

Paradygmat poszlakowy

Wbrew popularnemu powiedzeniu, fakty nie mówią same za siebie. Sami za siebie mówią ludzie. Na przykład za pośrednictwem nauki. Nauka dokonuje przemiany tego, co zmysłowe, a więc ucieleśnione, w nośnik znaczenia. Percepcja staje się poszlaką – symptomem w sensie Hipokratesa (greckie semeion).

Tymczasem dominująca dziś wizja nauki i towarzyszący jej kult ekspertów odwołuje się raczej do Platona i paradygmatu Galileusza. To rozdział teorii od empirii oraz zasada weryfikowalności wiedzy poprzez powtarzalność. Tyle iż Galileusz nazywał wszechświat księgą zapisaną w języku matematyki, którego literami są trójkąty i koła. Tak rozumiana księga pozostaje sterylna. Jest bez-cielesna i nie-ludzka. Brak jej kreatywnej wieloznaczności.

Kultury, a także epoki historyczne, różnią się co do tego, czy uznają ambiwalencję za problem. Traktowanie wieloznaczności jako rodzaju błędu to raczej pochodna specyficznej edukacji, wybranych tradycji czy politycznej praktyki. Z perspektywy innych kultur, a choćby historii naszego kontynentu, moda na jednoznaczność to rodzaj umowy zbiorowej. Jak każdą umowę, można ją wypowiedzieć.

Uspołeczniona wiedza radosna

Eutopia zachęca do dowartościowania ambiwalencji i paradygmatu poszlakowego w tradycji Hipokratesa. Zamiast wtłaczać rzeczywistość w ciasne regułki, zamiast „rozumieć” i „przewidywać” przyszłość (powtarzalność doświadczeń), lepiej formułować przypuszczenia – jednostkowe, zmienne i stale podlegające rewizji.

Korzyści byłyby ogromne. W polityce i zarządzaniu kryzysowym nie trzeba by się już łudzić, iż brak jednoznacznych drogowskazów to słabość, trudności przejściowe, chwilowy niedostatek wiedzy ekspertów, urzędnicze niedopatrzenie albo opieszałość rządzących. Dodatkowa korzyść byłaby taka, iż antysystemowi populiści i ich recepty na wszystko nikogo by już nie pociągali.

W naukach empirycznych zmniejszyłaby się presja na formułowanie konkluzji na zasadzie albo-albo. Łatwiej byłoby rozstać się z oczekiwaniami, iż kiedy dwie „prawdy” sobie przeczą, jedna jest fałszywa (Galileusz). Pojawiłaby się szansa na więcej „wiedzy radosnej”, jak mawiał Nietzsche, na solidarnościową wieloznaczność i harmonię człowieka wśród ludzi i z przyrodą.

Tekst jako fetysz

Uznajemy powszechnie, iż reprodukowanie tekstów naukowych, a choćby literackich, w dowolnych ilościach i dowolnymi technikami, nie wpływa na ich wartość. W malarstwie, w muzyce czy innych dziedzinach sztuki jest inaczej.

Carlo Ginzburg zwraca uwagę, iż to konwencja światopoglądowa. Jedną z jej konsekwencji jest różny stopień zaufania, jakim skłonni jesteśmy obdarzać z jednej strony choćby najbardziej realistyczne malowidło, a z drugiej tekst (także, jako specyficzną pochodną tekstu, relację zdjęciową lub filmową). Ignorowanie w tych ostatnich elementów sensualnych i kontekstowych, a więc per se indywidualnych, prowadzi do wiary w tekst jako nośnik rzeczowego przekazu.

Mamy więc literaturę faktu (a nie malarstwo faktu), ale też dokumenty archiwalne, tak zwane wiadomości agencyjne i sprawozdania urzędowe. Od kodeksów prawnych poprzez podręczniki szkolne aż do poradników dietetycznych – w niezliczonych sferach życia opieramy się na wierze, iż teksty przekazują stabilną prawdę o świecie. Fetyszyzując teksty, spychamy na margines inne formy ekspresji.

Ale moda na fakty, z czerwonymi paskami i słupkami sprzedaży, kieruje się seksapilem: przekaz ma być zrozumiały, spójny, konkluzywny i najlepiej chwytliwy. Tymczasem udawanie, iż rzeczywistość jest sexy i można ją tak opowiedzieć, nie jest niewinne.

Fakty, fejki

Moda na fakty budzi bowiem fałszywe oczekiwania. Gdy tekst „mówi jak jest”, zawsze ktoś inny może powiedzieć, iż „jest” zupełnie inaczej. A racja rzadko bywa po jednej stronie.

W tym sensie moda na fakty umacnia arogancką dominację autorów relacji wobec tych, których relacja dotyczy. „Mówić, jak jest” wygłusza tych ostatnich. W tradycyjnych wiadomościach, ale także w archiwach, na policji i w nauce.

Co więcej, siła rażenia fake-newsów bierze się właśnie z zaufania pokładanego w relacjonowanie jak jest. Oraz z przekonania, iż reprodukowanie tekstu i obrazów zdjęciowych nie powoduje strat. Zamiast więc pchać się w ślepą uliczkę faktczekingu, Eutopia zachęca, aby jeszcze raz odwołać się do paradygmatu poszlakowego.

Paradygmat poszlakowy pomógłby traktować tekst niczym obraz z jego indywidualnymi cechami, nieodłącznie związanymi z miejscem, czasem i techniką oraz z człowiekiem-autorem, czyli z jego ciałem, nastrojami, dążeniami i przekonaniami. Zamiast mówić, jak jest, dobra polityka traktowałaby „fakt” jako poszlakę.

Eutopijne osłabienie przywiązania do tekstu pomogłoby zapobiegać procesom wykluczania decyzyjnego i ubezwłasnowolniania obywateli w sytuacjach kryzysowych. Byłby to zwrot ku konkretnym postrzeżeniom i działaniom – heterogenicznym, osadzonym w tu i teraz. Ku socjalizacji nakierowanej na dowartościowanie twórczej roli ciała w percepcji, na łagodną rozmytość i poznawczą skromność.

* W numerze lutowym „Liberté!“ pisałem o eutopijnym funduszu pokoju. Jest to propozycja przeznaczania naszych zasobów ideowych i materialnych co najmniej po równo na tworzenie narzędzi rozwiązywania konfliktów dzięki środków militarnych, jak i pokojowych.

Idź do oryginalnego materiału