Dr Rydliński: Podział nie musi oznaczać kryzysu na polskiej lewicy [WYWIAD]

9 godzin temu
Zdjęcie: https://www.euractiv.pl/section/demokracja/interview/dr-rydlinski-podzial-nie-musi-oznaczac-kryzysu-na-polskiej-lewicy-wywiad/


„Lewica nie potrafi postawić czerwonych linii, granic nie do przekroczenia. Po czymś takim, jak głosowanie w sprawie zawieszenia prawa do azylu, wychodzi się z rządu”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl dr Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: Czy podzielona lewica, która w tych wyborach miała aż trójkę kandydatów, ma szansę na zjednoczenie?

Dr Bartosz Rydliński: Fakt, iż w wyborach wystartowała trójka kandydatów z szeroko pojętej socjaldemokracji, nie świadczy ani dobrze, ani źle o lewicy. To po prostu fakt. W Europie też nie ma jednej wspólnej partii lewicowej. U naszych zachodnich sąsiadów w Bundestagu są trzy ugrupowania lewicowe: SPD, Zieloni i Die Linke. Na Słowacji w parlamencie mamy dwie lewice: bardziej konserwatywny i ludowy Smer i bardziej liberalny Hlas.

Nawet w Czechach, mimo iż lewica w tej chwili nie ma reprezentacji w parlamencie, są socjaldemokraci i komuniści. Można więc powiedzieć, iż ta sytuacja w Polsce świadczy o europeizacji czy westernizacji polskiej lewicy. Tym bardziej, iż w 2024 roku „zjednoczona” Lewica wystartowała wspólnie w wyborach do Parlamentu Europejskiego i osiągnęła najgorszy wynik w historii III RP – 6,3 proc. choćby w 2015 roku, kiedy lewica nie weszła do Sejmu, zdobyła 7,5 proc.

To, iż teraz mieliśmy trzech kandydatów lewicy i dziesięciu kandydatów prawicy, świadczy raczej o przesunięciu polskiej sceny politycznej na prawo – ale sam fakt, iż jest trzech kandydatów lewicowych, nie jest żadnym ewenementem

Czy ten podział nie działa na szkodę lewicy?

Rzeczywiście podziały mogą prowadzić do osłabienia wspólnej siły. Ale patrząc na sumę poparcia dla Adriana Zandberga, Magdaleny Biejat i Joanny Senyszyn, to jest to 10 proc., czyli zdecydowanie więcej niż rok temu. Na ten przyzwoity wynik złożyła się różnorodność lewicowej oferty wyborczej – z jednej strony lewicę bardziej antysystemową, jak Razem, z drugiej bardziej „rządową”, umiarkowaną lewicę, reprezentowaną przez Biejat.

Jeśli wyniki Zandberga i Biejat w przyszłości doprowadzi to do sytuacji, w której do parlamentu wchodzą dwa ugrupowania lewicowe – to świetnie. I Nowa Lewica, i Razem mogą uznać to za sukces.

A zatem podział na lewicy nie oznacza kryzysu?

Nie. W historii III RP mieliśmy już wiele nurtów lewicowych w Sejmie – chociażby SLD i Unię Pracy. Lewica z natury jest wielonurtowa. Różni się elektoratem – wyborca Razem to kto inny niż wyborca Nowej Lewicy czy dawnego SLD. Różnią ich pochodzenie społeczne, miejsce zamieszkania, priorytety życiowe, sytuacja ekonomiczna.

Nie zgadzam się więc z tezą, iż sam podział świadczy o kryzysie. Spójrzmy na radykalną prawicę – tam są Grzegorz Braun, Sławomir Mentzen, Karol Nawrocki. Ta wielość kandydatów nie oznacza słabości prawicy, wręcz przeciwnie – siłę. Mają trzech kandydatów, a ich łączne poparcie jest znacznie wyższe niż niedzielny wynik Trzaskowskiego.

A kto mógłby być liderem lewicy w przyszłości?

Partia Razem to nie tylko Zandberg, ale też Marcelina Zawisza i Maciej Konieczny – to kolektywne przywództwo. Natomiast jeżeli Magdalena Biejat, która nie jest członkinią Nowej Lewicy, osiągnie dobry wynik i zdecyduje się do niej dołączyć, mogłaby choćby zawalczyć o przywództwo, konkurując z Włodzimierzem Czarzastym.

Obecność Biejat mógłby też zachęcić młodsze pokolenie polityków Nowej Lewicy – Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, Krzysztofa Gawkowskiego czy Tomasza Trelę – do podjęcia próby zmiany pokoleniowej i symbolicznej na lewicy.

Zresztą sama Biejat mówiła niedawno w wywiadzie, iż taka zmiana jest potrzebna – iż jest nowe pokolenie, które może wziąć odpowiedzialność za przyszłość lewicy.

I rzeczywiście – abstrahując od jej wyniku – ona już zyskuje rozpoznawalność. W badaniach fokusowych do dziś najbardziej rozpoznawalną postacią kojarzoną z lewicą jest Barbara Nowacka – która przecież od dawna jest w Koalicji Obywatelskiej. To pokazuje, iż Magdalena Biejat ma szansę zająć jej miejsce w świadomości społecznej. A to już będzie obiektywny sukces.

A co będzie z wspomnianym Czarzastym?

Czarzasty miał szansę ustąpić ze stanowiska z pewną klasą po przegranych wyborach 15 października 2023 roku. Jest dziś symbolem porażki tej formacji – mówimy o utracie blisko pół miliona wyborców między 2019 a 2023 rokiem.

Zakładam, iż choćby w jego własnym okręgu to Łukasz Litewka „wciągnął” go do Sejmu – bo przecież Czarzasty otarł się o wypadnięcie z parlamentu. To jasny sygnał: choćby wyborcy w „czerwonym” Zagłębiu pokazali mu, iż chyba nie jest liderem z prawdziwego zdarzenia.

A co z Joanną Senyszyn? Wróci do polityki?

Nie sądzę. Myślę, iż Joanna Senyszyn traktuje swój start w tych wyborach jako symboliczny gest. To taki mecz honorowy, rundka wokół stadionu na zakończenie – podsumowanie jej bogatej, choć raczej niespełnionej kariery politycznej. Można to też odczytać jako formę rozliczenia z Włodzimierzem Czarzastym. Stąd obecność pod szyldem SLD w każdej możliwej debacie – poza czerwonymi koralami to właśnie przypinka z logiem SLD była jej głównym atrybutem.

Są jeszcze postaci znane z przeszłości – co z nimi? Na przykład Miller, ale też Biedroń…

Leszek Miller jest już na politycznej emeryturze. Wybrał inną drogę niż jego dawny „szorstki przyjaciel” Aleksander Kwaśniewski. To nazwiska zasłużone dla polskiej lewicy, mają historyczne zasługi, ale to politycy bardziej przeszłości niż przyszłości.

Z kolei Robert Biedroń po przegranych wyborach prezydenckich pięć lat temu zrozumiał chyba, iż jego rola jako ogólnokrajowego lidera lewicy się po prostu nie sprawdziła. Dziś jest natomiast ważnym, aktywnym i rozpoznawalnym europosłem. o ile lewica w przyszłości chce realnie rządzić krajem, to potrzebuje ludzi z silnym, europejskim doświadczeniem – a Biedroń takie doświadczenie zdobywa już drugą kadencję.

Jak Pan Doktor ocenia ogólny potencjał lewicy w Polsce?

Pod względem wyborczym – zobaczymy. Pod względem sprawczości w rządzie – fatalnie. Ale jeżeli spojrzymy na tłumy młodych ludzi, które przychodziły na spotkania – zwłaszcza z Zandbergiem, ale też z Biejat – to widać, iż być może przyszłością lewicy jest pokolenie, które dorastało już w realiach społecznej niesprawiedliwości III RP.

Lewica oczywiście nie powinna zamykać się w jednej grupie wyborczej, ale takie zdjęcie jak to z Krakowa – z Małego Rynku wypełnionego po brzegi – może być takim momentem „Berniego Sandersa” w polskim wydaniu.

Jeśli zaś chodzi o sprawczość, to wystarczy przyjrzeć się trzem kluczowym projektom, z którymi Lewica szła do wyborów w 2023 roku: liberalizacja prawa aborcyjnego, ustawa o związkach partnerskich i budowa 300 tysięcy mieszkań społecznych na wynajem. Nic z tego niestety przez ostatnie 1,5 roku nie zostało zrealizowane.

Lewica nie potrafi też postawić czerwonych linii. Nie potrafi określić, co jest dla niej granicą nie do przekroczenia, jakie są warunki, po których powinna opuścić koalicję. Dla mnie takim momentem powinno być głosowanie, w którym Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, Konfederacja i PiS poparły zawieszenie prawa do azylu w Polsce. Po czymś takim wychodzi się z rządu. Lewica tego nie zrobiła.

Idź do oryginalnego materiału