DOLNOŚLĄZACY Z SARMACKĄ FANTAZJĄ

1 miesiąc temu

Jak wiele ziemiańskich rodów naszego regionu, Schaubertowie byli przybyszami z zachodnich Niemiec. Gospodarowanie na niewielkim majątku we frankońskim Altdorfie postanowili zamienić na własność znacznie rozleglejszą. Taką, za stosunkowo nieduże pieniądze, kupić można było na głębokiej prowincji. Ich wybór padł na zakątek mało komu znany, targany kolejnymi wojnami śląskimi i także z tego powodu bardzo biedny. Właśnie z tej przyczyny było to coś w sam raz dla nich – nie chcieli przyjść na gotowe, woleli kreować rzeczywistość.

W roku 1756 Karl Gottlieb Schaubert nabył posiadłości wokół wsi Oborniki, składające się z 354 hektarów użytków rolnych oraz 478 – lasów. Na obszarze tym żyło kilka ponad trzystu ludzi, w podobnej liczbie katolików i protestantów. Mimo, iż od XIV wieku, jak większość ziem śląskich, nie należał on do państwa polskiego, to struktura kościelna przez cały czas podlegała Archidiecezji Gnieźnieńskiej. O polskim rodowodzie świadczyło wiele nazw osobowych i miejscowych. Część tych drugich umieszczana była na mapach jeszcze w latach trzydziestych XX wieku. Należy do nich np. Krakauer Feld, co ciągle stanowi nierozwikłaną zagadkę: skąd pod Obornikami wziąć się mogło Krakowskie Pole? W połowie wieku XVIII duża część miejscowej ludności z trudem utrzymywała się z pracy najemnej, niewielkich upraw, rękodzieła i zbiorów runa leśnego. Mimo sąsiedztwa Trzebnicy i niezbyt odległego Wrocławia źródłem dochodu nie mogły być szlaki kupieckie czy choćby pątnicze, gdyż omijały one okolice Obornik. Nowy ich właściciel z energią przystąpił do hodowli bydła, co wraz z nowatorskimi metodami uprawy zbóż nie tylko przynosiło coraz większe dochody, ale i zatrudnienie stale rosnącej grupie robotników rolnych. Prawdziwego rozwinięcia skrzydeł dokonało kolejne pokolenie obornickich ziemian, w coraz szerszej okolicy dających się poznać jako sprawiedliwi pracodawcy nieobojętni na los prostych ludzi. prawdopodobnie z tej przyczyny cieszyli się szacunkiem, mimo czynienia tego, co uchodzić mogło za dziwactwo.

Pałac Schaubertow w Obornikach Śląskich … Podzamcze Oborniki Śląskie

Polonofile, miłośnicy literatury i „budowniczowie gór”

Sporo o Schaubertach dowiadujemy się od Karla Holteia – literata zafascynowanego poezją Adama Mickiewicza, muzyką Karola Lipińskiego, bohaterską historią Tadeusza Kościuszki i innych naszych rodaków. Jedna z największych osobowości XIX -wiecznego Śląska, której poświęcimy kolejną opowieść, skutkiem osierocenia część swych najmłodszych lat spędziła właśnie w siedzibie obornickich ziemian. To od tego niezwykle niegdyś poczytnego pisarza wiemy, iż Schaubertowie byli nie tylko świetnymi gospodarzami, patronami i darczyńcami fundacji wspierających ubogich, ale też ludźmi otwartymi na świat, w tym i na kulturę polską w owych czasach jeszcze żywo obecną także w okolicach ich zamieszkania. Do swej rodziny wprowadzili np. charakterystyczną dla polskiej szlachty tradycję malowania portretów trumiennych, stanowiących pamiątki po kolejnych zmarłych członkach rodu. Polska przeszłość Obornik nie była wiedzą tajemną, w XIX w. w swych pracach przypominał ją niemiecki językoznawca Heinrich Adamy, wskazujący choćby polski źródłosłów nazwy miejscowości. W 1847 o takiejż przeszłości Obornik Józef Lompa pisał w swym „Krótkim rysie jeografii Śląska”. Przynależności do ziem Piastów oleśnickich nie ukrywały i źródła niemieckie.

Holtei styl życia Schaubertów opisywał jako „typowo sarmacki”. Polegało to także na tym, iż kiedy do pana domu zwrócił się z pomysłem utworzenia czasopisma literackiego, projekt ten spotkał się z entuzjastycznym poparciem. Tym sposobem, za sprawą redakcji młodego Holteia i pieniędzy Schaubertów, zaczął się ukazywać pierwszy na Śląsku periodyk wypełniany treściami artystycznymi.

Karl Wolfgang, czyli ten z rodu, którego kierowanie obornickimi majętnościami w XIX wieku najbardziej przeobraziło tę część Dolnego Śląska, nie poprzestawał na aktywnościach stricte gospodarczych. Za jego czasów w posiadłościach pracowały już nie tylko młyny, cegielnia, gorzelnia, olejarnia, browar, zakład produkcji wapna, ale i jeden z pierwszych w regionie ośrodków wodoleczniczych. Wprawdzie nowoodkrytą szczawę żelazistą stanowiły wody słabo zmineralizowane, ale wprawny przedsiębiorca każdy walor potrafił przekuć na sukces. Już w 1835 pensjonariuszy przyjmowało pierwsze uzdrowisko. To oni w dolnośląskiej stolicy upowszechniać zaczęli opinie o terapeutycznym mikroklimacie nieodległej miejscowości, ukrytej wśród wzgórz porośniętych gęstym lasem. Zaowocowało to wyrastaniem kolejnych pensjonatów, Oborniki zaczęto nazywać „zielonymi płucami Wrocławia” a kiedy pojawiły się karty pocztowe, umieszczano na nich słowo „Kurort”. Miejscowość ustępowała jednak rozwijającym się w tym samym czasie uzdrowiskom Ziemi Kłodzkiej niedostatkiem równie malowniczych górskich pejzaży. Co prawda miejscowość przylegała do pasma Gór Kocich, ale ich najwyższe szczyty nie dość, iż rzadko sięgały wyżej, niż 250 metrów, to w większości zaczynały się kilka kilometrów dalej, w okolicach Trzebnicy. Karl Wolfgand Schaubert postanowił to zmienić. Zatrudniając dziesiątki furmanów, którym polecił wwożenie wozów z ziemią na szczyt najokazalszego z obornickich wzgórz, doprowadził do ustanowienia Góry Kowalskiej najwyższym szczytem Gór Kocich. Przez jakiś czas fakt ten był odnotowywany na mapach, w gazetach i przewodnikach. Jeszcze w XIX w., skutkiem ponownych pomiarów z użyciem bardziej precyzyjnych narzędzi okazało się, iż trud dosypania kilku metrów ziemi nie przyniósł jednak dostatecznego efektu. Najwyższym szczytem pasma niezmiennie pozostaje wznosząca się nad wioską Malczów i licząca 258 metrów Ciemna Góra. Marketingowe zabiegi Schauberta nie były jednak bezowocne. Wielu kuracjuszy doceniło walory jego miejscowości zauważając, iż np. w liczne dni miesięcy zimowych, w których Wrocław tonie w typowo jesiennej szarudze, w jakże bliskich Obornikach jest śnieżna zima – pełna uroku, umożliwiająca korzystanie z sań i uprawianie narciarstwa.

Tajemnica drogi żelaznej

W połowie XIX wieku kreślone były plany połączenia Wrocławia z Poznaniem linią kolejową. Tworząc je zawsze starano się uwzględnić wszystkie leżące po drodze większe miejscowości, by o ile nie znajdowały się zbyt daleko od optymalnego przebiegu drogi wtedy zwanej żelazną, mogły one znaleźć się na kolejowej trasie. W szczególności dostęp do tych bardziej znaczących – był ogromnym czynnikiem prorozwojowym. Już pierwszy rzut oka na mapę nie pozostawia wątpliwości, iż jednym z paru najważniejszych, które powinny być skomunikowane linią kolejową Wrocław – Poznań, musi być Trzebnica – nie tylko gród o wspaniałej, prastarej tradycji, istotny ośrodek pielgrzymkowy, ale też średniej wielkości miasto z niebagatelnym potencjałem gospodarczym. Poprowadzenie torów kolejowych przez Trzebnicę ani nie wydłużyłoby trasy ani nie wiązałoby się z ponoszeniem większych kosztów, jakich przysporzyć by mogła konieczność dodatkowych inwestycji inżynieryjnych. Oddalone o jedenaście kilometrów Oborniki były kilka razy mniejsze i nie miały choćby statusu miasta. Zdawałoby się, iż w rywalizacji z Trzebnicą nie powinny mieć żadnych szans. Domyślać się jedynie możemy, do jakich zabiegów uciekał się Karl Wolfgang Schaubert, by „w swoich Obornikach mieć pociągi”. Wiadomo, iż był człowiekiem niespożytej energii, kontakty miał rozległe i iż niemal w tym samym czasie, w którym zaczął powstawać wrocławski dworzec główny to właśnie jego architekt Wilhelm Grapow został też budowniczym nowej obornickiej rezydencji rodu. Zwana była zamkiem i stylowo nawiązywała do tego samego gotyku Tudorów. To, iż w 1856 linia kolejowa ominęła Trzebnicę (co miało też wpływ na to, jak została poprowadzona przez Wrocław i gdzie stanął most na Odrze) przypisywano zabiegom Schauberta. Tym bardziej, iż natychmiast doprowadził też do budowy dworca – jednego z trzech najokazalszych między Wrocławiem a Poznaniem, z dużą restauracją w ciepłych miesiącach działającą także pod altanami wielkiego tarasu. Dworzec taki intrygował i spełniał swą rolę – kolejni inwestorzy wznosili pensjonaty, kurorty, restauracje, w ogrodach wyrastały atrakcje zachęcające do spacerów a na wzgórzach punkty widokowe. Powstał zakład przetwórstwa spożywczego i rozlewnia napojów. Wspaniałe wille budowali kolejni zamożni wrocławianie, wzniesione zostały okazałe świątynie katolików i protestantów. W miejscowości, coraz bardziej słynącej jako miasto – park, osiedlali się znaczący artyści, do których należał ekspresjonista Otto Mueller, którego twórczość podziwiać niedawno można było na wystawie we wrocławskim Muzeum Narodowym. A i w kolejnych pokoleniach Schaubertów nie brakowało osobowości barwnych i odważnych. Już w XX wieku jeden z młodych członków rodu dołączył do pionierów sportów lotniczych, co przypłacił życiem roztrzaskując się swym aeroplanem tuż przy parku okalającym siedzibę rodu. Niektórzy pamiętają jeszcze pomnik, stojący w miejscu tragicznego zdarzenia.

Świadectwa z lat rządów Hitlera nie pozostawiają złudzeń, z jak wielkim zaangażowaniem gros ówczesnych oborniczan włączyło się niestety w ściąganie na siebie odpłaty, jaka przyszła wraz z klęską Trzeciej Rzeszy. Krótko po wybuchu wojny do miejscowości zaczęto zwozić Polaków, zatrudnianych jako niewolnicza siła robocza. Oni też należeli do nielicznych, których 26 stycznia 1945 zastali wkraczający do Obornik żołnierze II Armii Wojska Polskiego. Podkomendnych Świerczewskiego gwałtownie zastąpiły trofiejne oddziały Armii Radzieckiej, kolejne pociągi wypełniające fortepianami, meblami, dziełami sztuki, maszynami. Zanim po paru latach opuścili kwatery w co okazalszych willach i pensjonatach dużą ich część zamienili w wypalone ruiny. Z obornickiego zamku zostało kilka więcej od graniastej wieży, przypominającej te z wrocławskiego dworca, bo i zaprojektowanej przez tego samego architekta. W Niemczech zorganizowało się ziomkostwo byłych oborniczan, z którymi bliższych kontaktów nie nawiązał nikt z Schaubertów. Wcześniej zdystansowani od kipiącego wokół nich nazizmu w 1945 powrócili w zachodnioniemieckie strony, z których dwa wieki wcześniej przybyli ich przodkowie. Wszystko, co wiadomo o ich powojennej postawie wskazuje na to, iż swoje dzieło dokonane na Dolnym Śląsku uznali za należące do okresu zamkniętego bezpowrotnie, o czym sami Niemcy przesądzili swą powszechną gorliwością w szeregach aktywnych wielbicieli Adolfa Hitlera.

Artur Adamski

Idź do oryginalnego materiału