Deklaracja bez zaufania. Problem PiS nie leży w Konfederacji

1 dzień temu

Deklaracja Polskiej Prawicy, zaprezentowana przez Jarosława Kaczyńskiego jako zbiór 10 punktów mających jednoczyć konserwatywną scenę polityczną, miała być – jak podkreślił sam prezes PiS – „odpowiedzią na konieczność wyjaśnienia podziałów”.

Jednak sposób jej przedstawienia, kontekst polityczny oraz późniejsze reakcje zarówno Konfederacji, jak i przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości, pokazują coś zupełnie innego: trwałe pęknięcie i brak zaufania, którego nie da się zasłonić choćby najbardziej okrągłymi deklaracjami.

Najbardziej wymownym świadectwem tej sytuacji była ostra reakcja Sławomira Mentzena. Jego słowa o Jarosławie Kaczyńskim jako „politycznym gangsterze” bez wątpienia były przesadzone, emocjonalne i celowo prowokacyjne. Ale ich siła nie leży w języku, tylko w przesłaniu. Lider Nowej Nadziei jasno stwierdził, iż nie widzi sensu w zawiązywaniu koalicji z PiS, skoro – jego zdaniem – wcześniejsze doświadczenia polityczne pokazują, iż taka kooperacja może kończyć się podporządkowaniem i marginalizacją słabszego partnera.

Mentzen może być kontrowersyjny, ale trudno odmówić mu jednego: wyraził to, co myśli spora część wyborców i polityków spoza obozu władzy – iż PiS nie szuka partnerstwa, ale podporządkowania. Zamiast uczciwej rozmowy o programie i kompromisach, prezes Kaczyński proponuje politycznym konkurentom test lojalności. I to wobec siebie, nie wobec kraju.

Reakcja Radosława Fogla tylko ten obraz pogłębia. Zamiast merytorycznej odpowiedzi, pojawiły się personalne ataki, protekcjonalny ton i oskarżenia o sprzyjanie „fatalnej władzy Donalda Tuska”. Nie padła ani jedna próba zrozumienia, dlaczego Konfederacja – mimo iż ideologicznie bliska PiS – nie chce przyjąć tej propozycji. Brakuje tu refleksji, iż zaufania nie buduje się jednostronną deklaracją, ale historią współpracy, której PiS – delikatnie mówiąc – nie może uznać za wolną od błędów.

Zresztą sama „Deklaracja Polska” również nie wnosi nic przełomowego. Pierwszy punkt – wykluczenie koalicji z Donaldem Tuskiem – został odebrany nie jako deklaracja wartości, ale jako warunek wstępny: swoista przysięga wierności wobec narracji PiS. Trudno się dziwić, iż odbiorcy, których chce się wciągnąć do wspólnego projektu, reagują nieufnością, gdy rozmowa zaczyna się od zakreślenia granicy, kto jest „wrogiem”.

Problem PiS nie polega jednak na tym, iż Konfederacja mówi „nie”. Problemem jest to, iż coraz mniej ugrupowań – choćby tych ideowo prawicowych – widzi w partii Jarosława Kaczyńskiego partnera do rozmowy. Nie chodzi tu tylko o słabnącą pozycję polityczną PiS po przegranych wyborach. To kwestia stylu uprawiania polityki: braku elastyczności, jednostronnych decyzji, niechęci do dialogu i postrzegania każdej krytyki jako zdrady.

Polityka oparta na dominacji i podziałach ma krótkie nogi. Można przez lata budować lojalny aparat partyjny, można trzymać w garści media publiczne, ale w końcu przychodzi moment, gdy trzeba wyjść poza własne szeregi. A wtedy okazuje się, iż zasiane przez lata ziarno nieufności nie daje owoców porozumienia – tylko samotności.

Nie trzeba być wyborcą Konfederacji ani przeciwnikiem PiS, by to dostrzec. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, by zrozumieć, iż żadna partia – choćby największa – nie może funkcjonować w politycznej izolacji. A próba budowania jedności przez warunki wstępne, z góry wykluczające rozmówców, to nie jest żadna „Deklaracja Polska”. To raczej deklaracja własnej niemocy.

Dla wielu czytelników może to być moment otrzeźwienia: może nie trzeba być zwolennikiem Mentzena, by zauważyć, iż jego brak zaufania wobec PiS nie wynika z kaprysu – ale z doświadczenia, które dziś wielu podziela.

Idź do oryginalnego materiału