Setki tysięcy Izraelczyków protestują przeciw rządowemu zamachowi na sądownictwo
Być może nikogo nie dziwi, iż w Izraelu dochodzi do demonstracji. Wciąż ktoś chce tam wykrzykiwać swoje racje lub najzwyczajniej zaprotestować przeciwko niesprawiedliwości. zwykle jednak są to Palestyńczycy lub obywatele Izraela pochodzenia palestyńskiego. Teraz na ulice wychodzą Żydzi, by protestować przeciw rządowi.
To także nie jest samo w sobie niczym nowym. Za poprzednich kadencji Beniamina Netanjahu na stanowisku szefa rządu często pod jego rezydencją dochodziło do protestów, podczas których ludzie domagali się jego ustąpienia, w związku z ciążącymi na nim zarzutami korupcyjnymi. Dzisiaj jednak demonstrujący mają zupełnie nowe powody i jest ich o wiele więcej. W sobotę, 4 marca, w samym Tel Awiwie na ulicach pojawiło się 160 tys. ludzi.
Busza, czyli wstyd
Uri Keidar, prezes organizacji Israel Hofszit (Wolny Izrael), lobbującej na rzecz świeckości państwa, mówi, iż to być może największe „powstanie obywatelskie” przynajmniej od kilku dekad. Zapytany, dlaczego tym razem tak wiele osób postanowiło manifestować sprzeciw, wyjaśnia: „Niecałe dwa miesiące temu znajomy zapytał, czy pójdę z nim na demonstrację. Nie namawiałem go, sam się do mnie odezwał. I nagle na demonstracjach pojawiło się mnóstwo ludzi, którzy chyba wreszcie zrozumieli, co się dzieje, i uznali, iż nie mogą już siedzieć w domach. To zaszło za daleko, choćby dla osób, które zwykle tak się nie angażują. Myślę, iż ludzie czują się zagrożeni przez bardzo konserwatywny rząd, złożony prawie wyłącznie z mężczyzn, wielu z nich jest religijnymi ekstremistami, którzy nie mają nic wspólnego z większością Izraelczyków, ale kontrolują to miejsce. Jesteśmy bardzo aktywnym narodem i potrafimy zauważyć zagrożenie. A ten rząd jest zagrożeniem dla naszego stylu życia”.
Jednym z najczęściej wykrzykiwanych w ostatnich dniach słów było busza, czyli wstyd. To ocena nie tylko zaproponowanej przez ekipę Netanjahu reformy sądownictwa, ale również zachowania izraelskiego wojska 26 lutego, gdy żydowscy osadnicy podpalili kilkadziesiąt domów i samochodów w wiosce Huwara na Zachodnim Brzegu.
Aby zrozumieć to, co w tej chwili dzieje się w Izraelu, trzeba spojrzeć na trwające starania o reformę, które nie były choćby wiodącym motywem kampanii wyborczej Likudu i reszty koalicjantów, gdy Netanjahu walczył z Jairem Lapidem o zwycięstwo na początku listopada ub.r. Kiedy już utworzono nową koalicję, w skład której oprócz Likudu weszły ugrupowania reprezentujące interesy ortodoksyjnych Żydów i skrajnie prawicowi Religijni Syjoniści, ekipa Bibiego zapowiedziała, iż koniecznym krokiem będzie wprowadzenie zmian w sposobie wybierania sędziów. A także zapewnienie rządowi mechanizmu unieważniania poprzez głosowanie w parlamencie wyroków Sądu Najwyższego w kwestii konstytucyjności ustaw.
Izrael nie ma ustawy zasadniczej, gdyż parlament pierwszej kadencji po powstaniu kraju zadecydował, iż nie zostanie opracowany pełny tekst dokumentu, ale kolejne jego rozdziały będą przyjmowane pojedynczo. Dzisiaj funkcję konstytucji pełni 13 praw podstawowych, które definiują funkcjonowanie różnych instytucji państwowych oraz ustrój Izraela. Nie ustalono natomiast jednego trybu wprowadzania zmian do poszczególnych ustaw i różne są interpretacje ich nadrzędności względem pozostałych przepisów.
Od lat 90. Sąd Najwyższy uznał, iż jako najwyższa władza sądownicza w kraju ma kompetencje do interpretowania projektów ustaw przegłosowywanych w parlamencie i decydowania o tym, czy są one zgodne z prawami podstawowymi.
Rząd Netanjahu przekonuje, iż Izrael musi mieć mechanizm, który umożliwi odrzucanie takich wyroków, w razie gdyby większość parlamentu była przeciwna wyrokom sądu. Poza tym rząd chciałby mieć większy wpływ na wybór składu Sądu Najwyższego i sądów niższych instancji. Dzisiaj sędziów wybiera specjalny komitet, w którym zasiadają przedstawiciele palestry i klasy politycznej, w tym minister sprawiedliwości, choć przewagę mają tam środowiska prawnicze. Rząd chciałby tę tendencję odwrócić i przyznać sobie większą kontrolę nad tym procesem. Według jego argumentacji sędziowie wyłaniani są w niedemokratyczny sposób spomiędzy siebie, jak więc mieliby sprawować kontrolę nad demokratycznie wybranymi parlamentarzystami i ministrami?
Tej argumentacji nie podzielają protestujący, w tym Uri Keidar. „Nasza organizacja zajmuje się walką z przymusem religijnym. Działamy głównie poprzez rzecznictwo, także bezpośrednio u decydentów, lobbing, kampanie. Działamy też w ramach systemu sądownictwa, również w sprawach, które trafiają do Sądu Najwyższego. Dla nas idea uczynienia sądownictwa zdecydowanie bardziej politycznym i bezpośrednio podległym rządowi jest problemem. W ten sposób i jako obywatelom Izraela, którzy wierzą w demokrację liberalną, i jako organizacji teraz lub w przyszłości zostanie nam odebrane istotne narzędzie. Nie zgadzam się na nazywanie tego reformą, to raczej zamach”.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 11/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. AFP/East News