Przekrzykiwanie się w debatach, kiedy słabsza strona mówi jednocześnie ze swym interlokutorem tylko po to, by go zagłuszyć, to nic nowego. Wystarczyło pójść, kiedyś, kiedy tam bywałem, a więc może przed pół wiekiem, na bazar Różyckiego, by być świadkiem takiej pyskówki na dwa głosy. Mój krewny, warszawiak z urodzenia, doskonale wiedział kto jest górą. Ktoś taki jak ja tego pojąć nie mógł. Dzisiaj tym bardziej nie pojmuję. Skoro tylko strona przeciwna zaczyna operować argumentami nie do odparcia, przeciwnik wchodzi w słowo i każdy ma rację, bo nie zrozumiesz ani jednego ani drugiego. Dlaczego tak jest? Bo padła kultura w swej warstwie podstawowej. Ktoś kto uważa się za polityka, wyrósł w atmosferze bazaru Różyckiego. Nie może się pogodzić z tym, iż to, co ma do powiedzenia nie przebije tego, co ma do powiedzenia jego przeciwnik. N. p. w sejmie PRL było to nie do pomyślenia. gdyż nic nie mogło nabierać mocy w sprzeczności z linią partii. To powoli i niejako tylnimi drzwiami wraca. Po prostu ktoś z ekipy Tuska musi mieć rację, a ponieważ przeważnie jej nie ma dlatego mamy stale ten sam obrazek: dziennikarz ściga jakiegoś czynownika po korytarzach sejmowych, ten ucieka i szczęśliwy, kiedy udało mu się tamtemu drzwi przed nosem zamknąć. Jeszcze lepszy sposób, to nie wpuszczanie na występy Tuska, czy kogoś ważnego dziennikarzy, którzy mogliby zadać kłopotliwe pytanie. Trzaskowski wprost powiedział, iż wybory są po to, by takich pytań nie było. Ktoś mniej oczytany powie, iż w „demokracji ludowej” to było nie do pomyślenia. I tak było. Z tym tylko zastrzeżeniem, iż tylko najbardziej zakute łby wierzyły, iż należy przyjąć, co partia daje do wierzenia.
Całkowicie świadomie przeżyłem czas od 1945 roku. Od 1948 r. nastał reżim sowiecki, walka klas, niszczenie wszystkiego, co pozostało po Niepodległej. Jednak 1956, to było chwytanie oddechu, nadzieja, iż chociaż komunizm będzie, to jednak na modłę gomułkowką, czyli polską, bo Gomułka w przeciwieństwie do Tuska i części jego knechtów myślał jednak po polsku. Odtąd towarzyszyła nam nadzieja, iż Polski będzie coraz więcej. Otóż w przeciwieństwie do tego teraz Polski ubywa coraz gwałtowniej, a bezwzględność kurateli lewacko-libertyńskiej Brukseli i zależność od Berlina, większa niż wtedy od Moskwy, dopuszcza jedynie wątłą nadzieję, iż nie dojdzie do „domknięcia systemu”. Wtedy to byłaby „17 republika”, w tej chwili „europejska”. Która lepsza?
Kiedy jednak porówna się dojrzałość polityczną Polaków czasów PRL z tym, co w tej materii dzieje się dziś, na optymizm nie ma miejsca. Ostatnio w dniu 3 maja obejrzałem wywiad uliczny, wydaje mi się na Wybrzeżu i byłem przerażony głupotą odpowiadających, z reguły osób starszych. Żadna z nich nie potrafiła przytoczyć choćby jednego argumentu na korzyść Trzaskowskiego. Któryś powiedział, iż to dobry kandydat, bo jest prezydentem Warszawy.
W latach PRL choćby bardzo wielu partyjnych krytykowało zależność władz polskich od Kremla. w tej chwili około 1/3 wyborców nie widzi, iż podporządkowanie Polski prawu unijnemu daleko przewyższa ówczesny kaganiec Moskwy. Wtedy rosła nadzieja, iż będzie on coraz luźniejszy, w tej chwili należy liczyć się z tym, iż suwerenność Polski będzie już tylko pojęciem historycznym.
Tę porównawczość można by kontynuować w nieskończoność. Trudno jednak oczekiwać, iż odwróci to rezultat na korzyść naszej obecnej rzeczywistości. Demokracji nie było w PRL, owszem była, ale ludowa, demokracji nie ma obecnie, kiedy rządzi Koalicja Obywatelska, owszem jest, ale walcząca. Można zatem w tym przypadku mówić o remisie. Co do innych spraw, wtedy nie nikła nadzieja, na względną jednomyślność Narodu w obronie Polski niepodległej. w tej chwili poważna część społeczeństwa Polski – waham się, czy użyć tu słowa Naród – jest zmanipulowana i – co tu ukrywać – obojętna na wszystko, co nie dotyczy dobrobytu i laissez faire w najgorszym gatunku. Oczywiście zwornikiem jest głupota, która ostatecznie może Tuskowi ułatwić „domknięcie” systemu, czyli nowy hołd pruski, tylko w przeciwną stronę. To nie von der Leyen będzie klęczała przed Tuskiem, ale on przed nią. A lenno? Lenno też będzie, tylko Polska będzie lennikiem Niemiec. Nie wykluczone, iż i Prusy powrócą. Zostały zlikwidowane w czasie Konferencji Poczdamskiej. Powracanie dziś do samej nazwy Prusy przez regionalistów, dodajmy polskich, ma z pewnością jakieś drugie dno. Nie czas i miejsce, by dochodzić do tego, wo ist der Hund begraben?