„Cyfrowe piekło – podróż do kresu like’a” – o materialnej wadze „niematerialnego” świata Internetu

4 tygodni temu

Książka Guillaume’a Pitrona „L’enfer numérique. Voyage au bout d’un like” nie doczekała się jeszcze tłumaczenia na język polski. A szkoda, gdyż w dobie bycia „eko”, kiedy ciągle słyszy się o ociepleniu klimatu i nadmiernej emisji CO2, warto byłoby zadać sobie pytanie, czy nasze działania online są w istocie tak ekologiczne jak się wydaje… Najczęściej uważa się, iż technologia cyfrowa nie ma żadnego materialnego wpływu. Zakładając, iż jest ona wolna od jakichkolwiek fizycznych ograniczeń, cyfrowy kapitalizm może rozwijać się w nieskończoność. A jednak „zanieczyszczenie cyfrowe jest kolosalne, a choćby najszybciej rosnące”, przekonuje autor.

Jest nim wspomniany już Guillaume Pitron, francuski dziennikarz, pisarz i dokumentalista specjalizujący się w geopolityce surowcowej. W książce, którą zamierzam tu omówić i, którą roboczo przetłumaczyłam jako „Cyfrowe piekło – podróż do kresu like’a”, ukazuje nam ciemną, niekoniecznie ekologiczną i jakże materialną stronę tego, zdawać by się mogło, „niematerialnego” świata wirtualnego.

I już na samym początku warto zacząć od liczb: globalna cyfrowa branża zużywa „tak dużo wody, materiałów i energii, iż jej ślad ekologiczny jest trzykrotnie większy niż ślad ekologiczny kraju takiego jak Francja czy Wielka Brytania.

Technologie cyfrowe zużywają w tej chwili 10% energii elektrycznej produkowanej na świecie [co odpowiada produkcji 100 reaktorów jądrowych!] i szacuje się, iż emitują prawie 4% globalnej emisji CO2, czyli niemal dwa razy więcej niż światowy sektor lotnictwa cywilnego”. A to i tak nie jest jedyny problem…

W cyfrowych oparach – gazy fluorowane

Zacznijmy od tego, iż „CO2 nie jest jedynym gazem zagrażającym ludzkości”. Autor wskazuje na istnienie wielu innych produktów stosowanych w przemyśle cyfrowym i mikroelektronicznym, które, „choć bezbarwne, bezwonne i niepalne, przyczyniają się do globalnego ocieplenia”, a o których wciąż wiemy stosunkowo niewiele. Chodzi o gazy fluorowane.

Są to między innymi: HFC, SF6, PFC, NF3, CF4… Akronimy te odnoszą się do gazów składających się z jednego lub więcej atomów fluoru, które są stosowane w systemach chłodniczych. Są one wykorzystywane głównie do klimatyzacji samochodów i budynków, ale także do chłodzenia centrów przetwarzania danych (w przypadku HFC).

Jeśli więc chodzi o mikroelektronikę, trzeba powiedzieć sobie otwarcie, iż „jest ona pełna gazu”.

Holenderski eurodeputowany, Bas Eickhout, od lat prowadzi walkę o ograniczenie, a choćby zakazanie stosowania gazów fluorowanych w Europie. Nie bez powodu, gdyż, jak zapewnia: „Pojedyncza cząsteczka tego typu gazu jest znacznie potężniejsza niż dwutlenek węgla”.

Ich moc ocieplania jest kolosalna: średnio 2000 razy większa. NF3 zatrzymuje w atmosferze
17 000 razy więcej ciepła niż CO2. jeżeli chodzi o SF6, współczynnik zbliża się choćby do imponującej liczby 23500, co czyni go najpotężniejszym gazem cieplarnianym, jaki kiedykolwiek wyprodukowano na świecie.

„Jeden kilogram SF6 ogrzewa planetę bardziej niż 24 osoby lecące z Londynu do Nowego Jorku. Logicznie rzecz biorąc, walka z globalnym ociepleniem oznaczałaby ograniczenie jego stosowania. Jednak zużycie to gwałtownie rośnie z powodu naszego entuzjazmu dla klimatyzowanych budynków i pojazdów, ale także dla 5G, algorytmów i przechowywania danych.

(…) jeżeli nic więcej nie zostanie zrobione, aby zmienić obecną działalność, produkty te będą odpowiadać za 10% emisji gazów cieplarnianych do 2050 roku”.

Wygląda na to, iż nasz cyfrowy styl życia, choć celebrowany jako kwintesencja zniesienia śladu ekologicznego, zużywa substancje o najbardziej ocieplających adekwatnościach.

Co ciekawe, „Stany Zjednoczone nie zakazały jeszcze stosowania HFC, ale Europa jest bardziej proaktywna. Od 2006 roku stosowanie gazów fluorowanych jest stopniowo ograniczane”.

Niestety, proaktywny Stary Kontynent reprezentuje tylko jedną piętnastą ludzkości…

Korzystanie z usług przyjaznych prywatności również pomaga ograniczyć ilość gromadzonych danych i przechowywanej energii. Aby to zrobić, warto wybrać aplikacje do przesyłania wiadomości Signal i Olvid czy otworzyć adres e-mail w ProtonMail; używać wyszukiwarki DuckDuckGo, która nie rejestruje wyszukiwań dokonywanych przez użytkowników.

Z kolei aby zapobiec marnotrawieniu produktów elektronicznych, możemy np. kupować i odsprzedawać naszą elektronikę na platformach z używaną elektroniką (Swappa, Back Market); logować się na stronie Spareka, która sprzedaje części zamienne do urządzeń gospodarstwa domowego i oferuje tutoriale naprawcze; wypożyczać telefona na długi okres od spółdzielni Commown zamiast go kupować; zadowolić się jednym telefonem komórkowym zarówno do użytku osobistego jak i zawodowego…

Innym, ciekawym rozwiązaniem jest kupowanie telefonów marki Fairphone, promującej modułowe telefony z materiałów pozyskiwanych „w sposób etyczny”, produkowane tak, by działały 7/8 lat, których części można montować i demontować oddzielnie…

Oczywiście, bez prawnych regulacji i odgórnych działań rządów czy choćby samych korporacji, kilka jest w stanie się zmienić. Przynajmniej w teorii. Gdyż to od nas, adresatów tego „cyfrowego cyrku”, czyli konsumentów, zależy w jaki sposób będziemy z tej technologii korzystać.

Czystszy i bardziej racjonalny Internet jest możliwy. I choćby jeżeli nie „wszystko w naszych rękach”, to przez cały czas bardzo dużo.

Trzeba tylko najpierw w to uwierzyć, a potem wprowadzać w życie, nie oglądając się za bardzo na innych.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki: G. Pitron, L’enfer numérique. Voyage au bout d’un like, Les liens qui libèrent, 2021.

Idź do oryginalnego materiału