Coś między MKOl, a Grodzkim Urzędem Pracy. Rzecz o nowych zajęciach Andrzeja Dudy. (Nie) Polityczny Kraków

11 godzin temu

No i po jasełkach. Albo bardziej poważnie: proces przekazania władzy wypełnił się. Karol Nawrocki z Gdańska przenosi się do Warszawy, a Andrzej Duda z Warszawy wraca do Krakowa. W życiu tego ostatniego zmienia to bardzo dużo, a ile zmieni pod Wawelem?

Lokalnie, czy regionalnie, pewnie niewiele, bo gdy było się prezydentem kraju, to i ambicje w oczywisty sposób sięgają poza miasto i region. Tylko czy słusznie? Pierwszy raz w historii III RP zdarzyło się, iż ustępujący prezydent cieszył się z tego kto został jego następcą, bo i pierwszy raz ten sukcesor był z tego samego obozu politycznego. 30 lat temu Lech Wałęsa był tak bardzo niepogodzony z wyborczą porażką, iż w ogóle nie pojawił się na inauguracji Aleksandra Kwaśniewskiego. 20 lat temu Aleksander Kwaśniewski dopełnił rytuału przekazania władzy, ale nie miał powodów do radości, bo Lech Kaczyński to była zupełnie inna polityczna bajka niż on. Zmiana władzy w 2010 r. dokonała się w okolicznościach szczególnie tragicznych, a pięć lat później Bronisław Komorowski uczestniczył co prawda w przekazaniu władzy Andrzejowi Dudzie, ale w oczywisty sposób cieszyć się nie miał z czego. Andrzej Duda dłużej prezydentem być nie może, ale przynajmniej nie musiał w środę robić dobrej miny do złej gry (choć akurat miny potrafi robić jak mało kto) i przekazał stanowisko w ręce człowieka z tego samego obozu.

W drugiej połowie tygodnia pojawiło się już całe mnóstwo analiz pierwszych godzin i dni prezydentury Karola Nawrockiego, więc w tym miejscu bardzo krótko-nie ma zaskoczeń. Miało być jak na ringu-prosto, brutalnie i bez udawania finezji-i było. Nowy prezydent oczywiście wspomniał, iż chce być prezydentem i tych, którzy na niego głosowali i pozostałych, ale w głównej mierze mówił do tych pierwszych. Grożenie palcem rządowi wzbudziło oczywisty aplauz posłów obecnej opozycji i niesmak po stronie koalicyjnej. Abstrahując więc od tego, co prezydent Nawrocki był łaskaw powiedzieć o wspólnocie, jego dotychczasowe gesty pokazują, iż rozumie ją dość wąsko. Jest to generalnie zgodne zarówno z przewidywaniami po stronie PO, jak i tymi po stronie PiS. Obóz koalicji rządzącej nie spodziewa się po tej prezydenturze niczego dobrego, a obóz głównej partii opozycyjnej, a przynajmniej jego jądro, uważa, iż pozbawiony jak dotąd większego doświadczenia w wielkiej polityce Karol Nawrocki będzie uległy wobec partii, która go wykreowała, ale kiedy już nauczy się tego i owego, to może być różnie. A nuż, nowy prezydent okaże się wielkim talentem politycznym i zacznie budować swoje środowisko bardziej na prawo od PiS, czym naruszy sformułowaną przez Jarosława Kaczyńskiego żelazną zasadę, iż bardziej na prawo od PiS może być tylko ściana. Jednak, jako się rzekło, musi się okazać, iż Karol Nawrocki jest wielkim talentem politycznym, a tego czy tak będzie naprawdę jeszcze wciąż nikt nie wie. Jarosław Kaczyński też.

W odróżnieniu od obecnego prezydenta, talent polityczny jego poprzednika wszystkim poza nim samym jest dość dobrze znany. Wystawiona sobie przez prezydenta w ostatnim orędziu telewizyjnym „piątka” za minione kadencje, zamiast „szóstki”, której stawiać samemu sobie nie wypada, trochę komentuje się sama. Andrzej Duda rzeczywiście wraca do Krakowa, ale ma to być tylko adres zamieszkania, bo ambicje prezydenckie są dużo większe. Wizyta w Grodzkim Urzędzie Pracy mu nie grozi, bo ma zapewnioną prezydencką emeryturę i środki na prowadzenie biura. To akurat dobrze, bo w latach 90-tych dalsza przyszłość byłych prezydentów nie była jasna, a Lech Wałęsa wymachując śrubokrętem opowiadał choćby przed kamerami, iż wróci do pracy w stoczni. Brak zaplanowania przez państwo przyszłości byłych prezydentów-lubimy ich, czy nie- świadczy źle jedynie o państwie.

Niedługo przed końcem kadencji Andrzeja Dudy w mediach pojawiły się informacje, iż zarówno prezydent, jak i jego małżonka rozwiązali umowy ze swoimi pracodawcami sprzed prezydentury, czyli z Uniwersytetem Jagiellońskim i II LO w Krakowie. Tymczasem, im bliżej było do zakończenia jego kadencji, tym częściej i głośniej Andrzej Duda mówił o swoich ambicjach. Najszerzej znane były dywagacje o stanowisku w międzynarodowej organizacji politycznej lub sportowej oraz pomysł bycia premierem koalicyjnego rządu. Te pierwsze są w obecnych warunkach geopolitycznych realne mniej więcej tak jak sukces polskiej reprezentacji piłki nożnej mężczyzn na międzynarodowym turnieju. Andrzej Duda to już wie, stąd jego usilne zabiegi o dobre relacje z polskimi związkami sportowymi. Ich zwieńczeniem było udekorowanie wysokimi odznaczeniami państwowymi grupy działaczy na czele z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą. Liczenie na to, iż Kulesza, który nie potrafił choćby sobie załatwić miejsca we władzach UEFA, będzie mecenasem kariery Andrzeja Dudy w międzynarodowych organizacjach sportowych, jest triumfem nadziei nad zdrowym rozsądkiem. Większą siłę przebicia w MKOl może mieć prezes PKOl Radosław Piesiewicz, jednak nowe władze Komitetu ukształtowały się wiosną tego roku, więc o zmiany po tak krótkim czasie nie byłoby łatwo. Tak samo jak o bycie premierem koalicyjnego rządu (w domyśle PiS-u i Konfederacji). Dla narodowo-konserwatywnej części Konfederacji, dumnie określającej się mianem ruchu narodowego, to kandydatura trudna do przyjęcia, a dla prezesa PiS to kandydatura nie do przyjęcia w ogóle, co kończy cały zestaw dywagacji na ten temat. o ile dziś ktokolwiek miałby być akuszerem takiego porozumienia, nie byłby to były, ale obecny prezydent.

I w tym momencie wracamy do Małopolski, w której ludzie związani z prezydentem Andrzejem Dudą jawnie wspierali rebelię, która wiosną i wczesnym latem ubiegłego roku ogarnęła małopolski sejmik. Jak Państwo pamiętacie, jego radni nie wpisali się bowiem w ład świata, który jako jedyny trafnie odczytał Jarosław Kaczyński, i nie wybrali na marszałka województwa posła Łukasza Kmity. Taki afront ze strony szerszej grupy polityków PiS nie spotkał jego lidera w całych dziejach formacji, co zostało tej grupie skrzętnie zapamiętane. Na dziś oznacza to brak jakiegokolwiek miejsca na liście PiS do czegokolwiek, a to z kolei równa się konieczności szukania nowego mecenasa swoich politycznych aktywności. W naturalny sposób staje się nim Andrzej Duda, który jeżeli poważnie myśli o dalszej aktywności politycznej, musi budować własne środowisko polityczne, na co zbrakło mu czasu podczas dziesięcioletniej prezydentury. Małopolscy „buntownicy” są tu oczywiście pewnym zaczynem, jednak Małopolska to nie cała Polska, a do wyborów samorządowych, którymi opisywane wyżej środowisko jest najżywotniej zainteresowane, zostało jeszcze prawie cztery lata, w trakcie których w polityce może wydarzyć się wszystko.

Andrzej Duda ma więc aktualnie w ręku słabe karty. Może dlatego zapowiada budowę think-tanku mającego za cel popularyzację idei trójmorza. o ile P. T. Czytelnicy o tej idei nie słyszeli, świadczy to o dwóch rzeczach. Po pierwsze, rzeczywiście jest co popularyzować. Po drugie, flagowy pomysł prezydentury Andrzeja Dudy, czyli trójmorze właśnie, wywarł na Polsce i Polakach piętno jakie wywarł. Wiemy jednak doskonale, iż historię piszą zwycięzcy, czyli w przypadku ostatnich wyborów obóz PiS. Tak więc przed Andrzejem Dudą wciąż jeszcze szansa na dobrą ocenę dekady jego dotychczasowych dokonań. O przyszłość musi chyba jednak zadbać sam.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału