Trzeba traktować trumpizm jako zjawisko trwałe i przygotowywać się do samodzielnego życia Europy jako siły geopolitycznej
Jan Truszczyński – dyplomata, główny negocjator członkostwa Polski w Unii Europejskiej, były ambasador RP przy UE.
Czy Europa obroni się przed Trumpem? Co Ameryka wobec niej zamierza?
– Europa ma siłę ekonomiczną, ma wystarczający potencjał, żeby się nie dać. Choć, jak wiemy, wojna handlowa niesie zawsze koszty dla wszystkich. Nie ma nikogo, kto nie wyszedłby z tego poraniony i poszkodowany.
Ale odpowiedzieć trzeba?
– Musi być odpowiedź, Amerykanie muszą poczuć, iż nie mogą bezkarnie manipulować cłami. Jesteśmy zbyt dużym i silnym partnerem, żeby siedzieć i nie robić nic. Zwłaszcza iż jako blok handlowy i łączny wytwórca PKB towarów przemysłowych oraz usług jesteśmy porównywalni ze Stanami Zjednoczonymi. I możemy je mocno ugodzić. Ten, kto nie robi nic, siłą rzeczy będzie uznany przez ekipę prezydenta Trumpa za słabeusza, któremu można przyłożyć jeszcze bardziej i też nic nie zrobi, bo będzie się bał.
Europa musi zatem odpowiedzieć zdecydowanie?
– Myślę, iż państwom członkowskim nie zależy na tym, żeby odpowiedź była, powiedziałbym, nadmiarowa, żeby szkoda wyrządzana gospodarce amerykańskiej przekraczała kalkulację szkód, jakie mogą spowodować cła wprowadzone przez Trumpa. Cały czas trzymamy gałązkę oliwną i wyrażamy gotowość do negocjacji. Ale podkreślam: Europa nie daje sobie w kaszę dmuchać i na pewno tego dowiedzie.
Zimny prysznic Trumpa
To fenomen, jak Donald Trump zmienił w Europie postrzeganie Ameryki. Europa czuje się przestraszona czy zmobilizowana?
– Myślę, iż przede wszystkim rozczarowana, a poza tym zmobilizowana. Bo przecież masywnego zagrożenia, które by nagle narosło, na razie nie ma – myślę tu o Rosji. Natomiast daje się odczuć ogromne rozczarowanie. Oczywiście nie jest ono tak wielkie i tak jasno demonstrowane jak w Kanadzie. A zaraz za Kanadą, chociaż w sposób bardziej stonowany, w Danii.
A w Polsce?
– My, Polska, Estonia czy Irlandia, jesteśmy tuż za Danią. Widać to zresztą po całej dyskusji i częstotliwości spotkań na najwyższym szczeblu, poświęconych czy to sprawom ukraińskim par excellence, czy obronie europejskiej. Widzę silną mobilizację, ewidentną intensyfikację dyskusji, co robić i jak robić. Jakimi narzędziami należy się posłużyć, aby budować silniejszy potencjał obronny Europy, jeżeli idzie zarówno o przemysł zbrojeniowy, jak i o wojsko, o siły zbrojne. Zimny prysznic zafundowany przez Amerykę daje szybkie efekty polityczne.
Teraz będziemy czekać na konkrety.
– Zakładam, iż europejska mobilizacja się nie rozwodni, nie rozpadnie pod wpływem egoizmów narodowych. Wiadomo, iż wrażliwość państw południa Europy na zagrożenie rosyjskie jest mniejsza niż państw wschodniej flanki NATO. Chodzi natomiast o to, żeby dystans w postrzeganiu głównych zagrożeń był jak najmniejszy. Moim zdaniem świadomość, iż Ameryka może się wycofać z Europy, iż wartość gwarancji bezpieczeństwa w ramach NATO ze strony Ameryki staje pod znakiem zapytania, buduje atmosferę. Buduje zrozumienie co do potrzeby obrony europejskiej. Czyli iż potrzebne jest wypełnienie europejską treścią, ludźmi, procedurami, potencjałem obronnym, europejskiego filara NATO.
To realne? W Europie zawsze jest dużo gadania, a efektów niewiele. Da się to wreszcie ruszyć?
– Pamiętam, jak zostałem dyrektorem politycznym MSZ wiosną 2003 r. Mieliśmy wówczas potężny rozłam wewnątrz Unii Europejskiej, w związku z tym, iż jedni poszli razem z Amerykanami do Iraku, a drudzy byli temu przeciwni. To spowodowało – zwłaszcza między Niemcami i Francją z jednej strony a Polską z drugiej – na szczęście krótki okres silnego zimna. A potem to przeszło i zaczęto konstruować europejską strategię bezpieczeństwa. Stworzono dokument, który pokazywał, gdzie są zagrożenia
Post Co zrobić, gdy Ameryka odchodzi pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.