Co z tymi mediami?

5 lat temu

Jak zwykle trudno komentować propozycje PiS, bo to co na piśmie nie zgadza się z tym, co na języku. Komentując zapisaną w programie propozycję „ustawy o statusie zawodowym dziennikarza”, marszałek Terlecki powiedział, iż to „próba ucywilizowania tej narastającej komplikacji, jaką są media społecznościowe”.

To nie ma sensu. Do regulacji tego, co robią media społecznościowe („portale, które sobie pozwalają często na rzeczy wyjątkowo niesympatyczne i nieprzyjemne”) nie potrzebujemy ustawy o zawodzie dziennikarza.

Potrzebujemy ustawy regulujacej działalność amerykańskich korporacji, takich jak Google, Twitter czy Facebook. Tylko iż wobec tych firm PiS konsekwentnie deklaruje politykę służalczej uległości – dalej mają nie płacić podatków, dalej mają być praktycznie bezkarne (chwilę dalej w programie PiS chwali się swoją „walką z ACTA 2”).

Załóżmy, iż najgorsi na Twitterze są dziennikarze (co już wydaje mi się naciągane). Skąd będzie wiadomo, iż pod ksywką „jorry123” występuje dziennikarz, a nie sędzia czy hydraulik? Panie marszałku, tego nie ruszymy „ustawą o dziennikarzach”, tu potrzebna „ustawa o Twitterze”.

Program PiS mówi z kolei o innym problemie: o zaufaniu publicznym. Już pisałem na blogu, iż dziennikarz – w odróżnieniu od np. weterynarza – nie ma takiego statusu.

„Zawód zaufania publicznego” jest wtedy, gdy ustawodawca uznaje, iż jakiś zawód musi być regulowany ustawowo, bo wolny rynek nie wystarcza. Gdy ktoś umrze z powodu błędu lekarskiego, to żadna pociecha, iż więcej się już nie będzie leczyć u tego konowała.

Czy dziennikarze wymagają podobnej ustawy? Czy nie wystarcza zwykłe „nie ufasz mu – nie czytaj go”? Nie jestem pewien.

Podobne rozwiązania występują w krajach demokratycznych, np. we Włoszech. Co mnie bawi, słowo „publicysta” oznacza tam „autora bez dziennikarskich uprawnień”.

Włoscy dziennikarze lubią ten system, bo m.in. gwarantuje w miarę jawne i równe zarobki w ramach widełek określanych przez ich organizację. Podobne rozwiązanie spowodowałoby w polskich mediach rewolucję, ale nie wiem, czy PiS byłby na nią gotowy.

Widełki wynagrodzeń oznaczałyby z jednej strony, iż Wildstein z Pereirą musieliby sobie obniżyć do poziomu nas, maluczkich. A z drugiej, iż Sakiewicz by nie mógł swoim nie płacić.

Przez ostatnie 4 lata PiS pokazał, iż nie umie współpracować z istniejącymi już samorządami – ani terytorialnymi, ani branżowymi. Kaczyński uważa, iż reprezentuje Czyste Dobro, a w takim modelu wszelka autonomia jest podejrzana (skoro ktoś nie chce się podporządkować to znaczy, iż jest Czystym Złem).

Prawie każda grupa, która ma jakąś formę ustawowej niezależności (sędziowie, lekarze, akademicy, adwokaci, nauczyciele, filmowcy…) wchodziła w konflikt z PiS. Z samej tej niezależności PiS czynił zarzut („nadzwyczajna kasta”, etc.).

Trudno mi uwierzyć, iż PiS chciałby dać kolejnej grupie taką autonomię. Sam by sobie tworzył wroga?

Niezależnie od osi PiS/Antypis, wielu polskich dziennikarzy jest przeciw samej idei zrzeszania się. Przeciwników spotkamy w obu obozach. A nie da się wprowadzić samorządności wbrew woli zainteresowanych.

Zapewne więc nie chodzi o żaden samorząd, tylko o weryfikację jak w stanie wojennym. Czasy się zmieniają, prokurator Piotrowicz zawsze w komisji.

Wojny z tamtymi „kastami” poszły PiS-owi słabo – i przyznają to choćby pisowcy. Nigdzie nie było zdecydowanego zwycięstwa, najwyżej pyrrusowe.

Ta wojna będzie szczególnie trudna. Jesteśmu w Unii. Nie da się zabronić przeniesienia redakcji do czeskiego Cieszyna czy Frankfurtu nad Odrą. Dziennikarze nie musieliby nigdzie jechać, byliby warszawskimi korespondentami czeskiego portalu.

Jak PiS chciałby to zwalczać – prokuraturą? Prześladując dziennikarzy zatrudnionych w niemieckich czy czeskich mediach, a więc bronionych przez tamte rządy i związki?

Z obawy przed unijną aferą, PiS już zrezygnował z „repolonizacji”. Teraz by miał to samo do kwadratu.

Myślę, iż prezes coś palnął na Nowogrodzkiej na zasadzie „rzucam myśl, a wy go łapcie”. A jego otoczenie zbiera się na odwagę, by mu powiedzieć, iż to nie do zrobienia.

Poprzednio podobne pomysły miał rząd Leszka Millera. Mieli 40% poparcia i wydawało się, iż nie mają z kim przegrać, ale mieli przeciw sobie media. Zaczęli mówić o regulacji zawodu i dekoncentracji.

Nic z tego nie wyszło, poza aferą Rywina. Teraz też skończy się aferą albo zaniechaniem samego pomysłu, jak z „dekoncentracją i repolonizacją”.

Idź do oryginalnego materiału