Czyżby sztabowcy PiS mieli specjalny plan na kampanię „obywatelskiego” kandydata? Karol Nawrocki dokonał nagle mocnego skrętu w prawo. Jarosław Kaczyński bardzo długo rozmyślał, kogo wystawić w wyborach prezydenckich. Prócz tego, iż kandydat PiS miał być wysoki, okazały i przystojny, ważne było, by skutecznie powalczył o głosy niezdecydowanego elektoratu. Ludzi o bardziej lub mniej konserwatywnych poglądach, którym nie po drodze z PiS, więc odrzuciliby Przemysława Czarnka czy Mateusza Morawieckiego, ale nad innym kandydatem mogliby się zastanowić. Na przykład nad „obywatelskim” szefem IPN, Karolem Nawrockim. Jasne jest, iż głosy tylko elektoratu PiS nie wystarczą do wygranej w drugiej turze. Wydawało się więc, iż Nawrocki będzie ograniczał swoje prawicowe zapędy, by nie zniechęcić do siebie „normalsów”. I faktycznie – w pierwszych tygodniach choćby podśmiewano się, iż Nawrocki nie ma żadnych poglądów, a do rangi symbolu urosła kwestia „nie uważam nic” w odpowiedzi na pytanie o ucieczkę Marcina Romanowskiego. W nowym roku „obywatelski” kandydat zaczął więcej mówić. I nietrudno zauważyć, iż skręcił mocno w prawo. – Nie podpisałbym ustawy o powrocie do kompromisu aborcyjnego – mówił na antenie Polsat News, zapytany czy podpisałby ustawę przywracającą kompromis aborcyjny. Potem pojechał spotkać się z kibicami na Jasnej Górze. Słuchał okrzyków „raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę” i