Byłem dzisiaj pod Opolem, w okolicach węzła Opole-Południe na autostradzie A4. Kilkadziesiąt traktorów, błyszczących jak z salonu, flagi biało-czerwone, transparenty z hasłami o obronie polskiej wsi. Rolnicy stali przy maszynach. Atmosfera piknikowa, ale z nutą desperacji. Na szczęście nikt nie blokował drogi – ruch płynął, choć wolniej, bo wszyscy zwalniali, by popatrzeć.

I wtedy przyszła ta myśl: po co to wszystko? Skoro rząd Tuska mówi o rolnikach prawie tym samym językiem co oni sami –- iż Mercosur to zagrożenie, iż trzeba chronić gospodarstwa, iż nie pozwolimy na zalew taniego mięsa z Ameryki Południowej. Premier powtarza, iż Polska buduje koalicję blokującą, minister rolnictwa zapewnia o „dyplomatycznej ofensywie”. To dlaczego 30 grudnia 2025 roku w ponad 200 miejscach w Polsce stanęły ciągniki? Dlaczego rolnicy nie wierzą własnym władzom?
Może dlatego, iż historia uczy ostrożności. Poprzedni rząd PiS też obiecywał walkę o interesy wsi, a jednocześnie negocjacje UE-Mercosur toczyły się dalej. Wstępne porozumienie z 2019 roku osiągnięto za czasów Komisji Junckera, ale finalne polityczne uzgodnienia ogłoszono dopiero w grudniu 2024 – już po zmianie władzy w Polsce. Umowa wciąż nie jest podpisana, ale jego ekipa Morawieckiego nie zablokowała negocjacji. Dziś Tusk mówi „nie”, ale rolnicy pytają: a co jeżeli Bruksela i tak przegłosuje? Co jeżeli Niemcy, Hiszpania i reszta proeksportowych państw przeforsują deal?
Patrzę na te maszyny pod Opolem i myślę: bez Unii żaden z tych rolników nie miałby takiego sprzętu. Dopłaty, fundusze na modernizację, wspólny rynek – to wszystko dzięki Brukseli. Te błyszczące cacka to owoc członkostwa, nie tylko ciężkiej pracy. Ale jednocześnie Unia daje zielone światło na umowy, które mogą te gospodarstwa zrujnować. Paradoks? Hipokryzja? Czy po prostu brutalna rzeczywistość globalnego handlu?
Rolnicy boją się nie bez powodu. Ich gniew to nie kaprys. To strach przed konkurencją z krajów, gdzie wołowina produkowana jest taniej, często z mniejszymi wymogami środowiskowymi czy dobrostanu zwierząt. I choć Komisja Europejska zapewnia o klauzulach ochronnych, o limitach importu, o zakazie produktów z obszarów wylesionych – to dla wielu brzmi jak obietnice bez pokrycia.
Czym jest umowa z Mercosur?
Mercosur to południowoamerykański blok handlowy: Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj (plus Boliwia). Umowa UE-Mercosur to porozumienie o wolnym handlu, negocjowane od ponad 25 lat. Polityczne uzgodnienia osiągnięto 6 grudnia 2024 roku. Zakłada stopniowe zniesienie ceł na większość towarów: UE otwiera rynek na produkty rolne z Ameryki Południowej (m.in. 99 tys. ton wołowiny rocznie z obniżonym cłem, cukier, drób, etanol), a Mercosur na europejskie samochody, maszyny, chemikalia, wina i sery.
Umowa zawiera też zobowiązania środowiskowe (poszanowanie Porozumienia Paryskiego, walka z wylesianiem) i klauzule ochronne dla wrażliwych sektorów. Ale nie pozostało podpisana – planowane na grudzień 2025 przesunięto na styczeń 2026 po protestach rolników w Brukseli i oporze kilku krajów.
Stanowisko polskiego rządu
Polski rząd Donalda Tuska jest zdecydowanie przeciwny umowie w obecnej formie. Premier powtarza, iż Polska będzie budować „blokującą mniejszość” w Radzie UE. Minister rolnictwa Czesław Siekierski a także obecny Stefan Krajewski podkreślali brak wystarczających gwarancji dla europejskiego (w tym polskiego) rolnictwa. Polska współpracuje tu z Francją, Włochami, Irlandią i innymi krajami sceptycznymi. Rząd domaga się silniejszych „safeguardów”, rekompensat i zapewnienia, iż importowane produkty spełniają te same standardy co europejskie.
Czy coś z tym robi? Tak – prowadzi dyplomatyczną ofensywę w Brukseli, zgłasza analizy wpływu na rynek, wspiera protesty rolników (choć nie organizuje ich). Ale ostateczna decyzja należy do kwalifikowanej większości w UE, więc Polska sama nie zablokuje. Stąd te ciągniki pod Opolem i w całej Polsce – bo rolnicy chcą przypomnieć: my tu jesteśmy, my karmimy kraj, i nie oddamy tego bez walki.
Fot. Melonik













