Umysły dzieci i młodzieży są na tyle ważne i kruche, iż politycy nie powinni centralnie ustalać, jakie treści mają one przyswajać w szkole. Pozostawienie tych decyzji w ich gestii przynosi wiele szkód: utrudnia racjonalną debatę, a program jest oderwany od realiów oraz ignoruje potrzeby i zainteresowania uczniów.
Nawet najbardziej leniwy rząd wprowadzi zmiany w jednym obszarze – podstawie programowej. zwykle nie jest to dostosowanie programu nauczania do obecnych warunków społecznych i gospodarczych, ale kolejna próba stworzenia nowego obywatela wedle partyjnych ideałów. Zmiany ograniczają się do zastąpienia na liście lektur nielubianych autorów autorytetem rządzącej partii.
Umysły dzieci i młodzieży są na tyle ważne i kruche, iż politycy nie powinni centralnie ustalać, jakie treści mają one przyswajać w szkole. Pozostawienie tych decyzji w ich gestii przynosi wiele szkód: utrudnia racjonalną debatę, a program jest oderwany od realiów oraz ignoruje potrzeby i zainteresowania uczniów.
Czy rząd musi odpowiadać za podstawę programową?
Obrońcy centralnie planowanego programu nauczania często wychodzą z założenia, iż kreuje on spójność narodową. Czy rzeczywiście tak jest? Argument ten w zasadzie dotyczy tylko części przedmiotów szkolnych – nikt nie wmówi mi, iż wspólna wiedza z zakresu biologii czy matematyki w magiczny sposób tworzy naród. W zasadzie pogląd ten dotyczy tylko historii, języka polskiego oraz edukacji obywatelskiej. Czy jednak w tych obszarach szkoła rzeczywiście buduje spójność wśród dzieci i młodzieży? Śmiem wątpić – być może uczniowie zapoznają się z tymi samymi lekturami (choć często są to raczej streszczenia), ale wolą czytać zupełnie inne publikacje. Kanon młodzieżowej kultury różni się od kanonu szkolnych książek – nie ma w tym drugim popularnych raperów czy autorów fantastyki. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, iż szkolny zestaw lektur jest odległy od realnych doświadczeń Polaków, nie dotyka ich współczesnych problemów.
Zamiast tego mamy do czynienia ze zbiorem tekstów mających na celu wyhodowanie obywatela żyjącego martyrologią i cierpieniem narodu. Podobnie jest z nieskutecznością narzucenia narracji poprzez lekcje historii czy wiedzy obywatelskiej – akcje pokroju „Młodzi głosują” wskazują, iż uczniowie są bardzo zróżnicowani światopoglądowo. Do tego stopnia zróżnicowani, iż mogą wyznawać zupełnie inne prawdy i kłamstwa dotyczące wizji świata.
Pomimo tej nieskuteczności, podstawa programowa istnieje, a jej przeciwnicy są uznawani za radykałów. Rządy mają idealną zabawkę, żeby pokazać, iż coś robią. Poważnym problemem jest jednak fakt, iż politycy często są oderwani od potrzeb zwyczajnych ludzi – wtedy też podstawa programowa staje się narzędziem do ideologicznych tarć między partiami. zwykle konflikt ten dotyczy jedynie listy lektur czy zmian w nauczaniu historii. Dość łatwo było zauważyć to zjawisko w przypadku propozycji uszczuplenia podstawy programowej w 2024 roku.
Cała dyskusja opierała się na kłótniach dotyczących usunięcia części lektur czy zmian przy nauczaniu historii. Takie konflikty światopoglądowe przysłaniają poważniejsze problemy – podstawę programową uszczuplono wtedy także o ćwiczenia logopedyczne oraz statystykę. kilka osób zainteresował fakt, iż uczniowie będą gorzej mówić oraz gorzej interpretować dane. Najważniejsza jest liczba tekstów największego polskiego literata: Jana Pawła II. Niestety, do tego sprowadza się debata wokół podstawy programowej – rzeczywiste umiejętności nie mają znaczenia.
Co zamiast podstawy?
W tym momencie warto się zastanowić, jak można wyjść ze status quo. Problem w tym, iż nie wiemy, jaki model edukacyjny okazałby się najskuteczniejszy. Oczywiście, mamy wiele inspirujących przykładów alternatywnych podejść do edukacji, ale trudno wybrać jedno dobre dla wszystkich. Z tego powodu rozsądnym rozwiązaniem może być decentralizacja edukacji i postawienie na autonomię.
W ostatnich latach ten pogląd się upowszechnił – stwórzmy listę najbardziej podstawowej wiedzy i umiejętności, które uczniowie muszą zdobyć, a za resztę niech odpowiadają samorządy wojewódzkie. Co więcej, być może szkoły powinny mieć więcej autonomii w wyborze treści i formy nauczania? Dalej w polskiej oświacie znajdują się prawdziwi nauczyciele z powołania oraz pasji, którzy nieraz mogliby wiele wnieść do nauczania. Niestety, w tej chwili są oni ograniczeni sztywnymi ramami podstawy programowej. Zwiększenie autonomii może być też idealną okazją do upodmiotowienia uczniów – ich udział np. w wyborze lektur mógłby uczynić nauczanie ciekawszym i bliższym młodzieży. Dodatkowo, byłaby to nauka zaangażowania, które w przyszłości przełoży się także na uczestnictwo w polityce oraz wychowa do wolności.
Nie jest to pomysł radykalny. Przeciwnie – w odróżnieniu od centralnego planowania – opiera się na realistycznym założeniu, iż politycy nie mają kompetencji, by szczegółowo projektować edukację. Politycy po prostu nie znają się na kwestiach nauczania oraz są dalecy od problemów uczniów. Ostatecznie, sytuacja ta prowadzi do niepotrzebnych konfliktów światopoglądowych. Decentralizacja daje szansę na rzeczywistą poprawę – szkołę przyjazną uczniom, szkołę zabawy i nauki oraz szkołę innowacji.