Bronisław Wildstein: demokracja liberalna to dziś oligarchia, czyli rządy nielicznych w swoim interesie

2 godzin temu

„Lidera PO nie zajmują problemy kraju ani działania w kierunku ich rozwiązania. Pomimo swojej żarłocznej ambicji Tusk nie ma ochoty rządzić. Chce panować. Tzn. pragnie sprawować najwyższe funkcje, napawać się spływającymi z nich splendorami, czerpać korzyści materialne i prestiżowe oraz wszelkie przewagi, jakie daje władza, ale nie ma zamiaru podejmować wysiłków na rzecz interesu Polski i Polaków oraz codziennego trudu stawiania czoła wyzwaniom, przed którymi staje państwo – a tym jest prawdziwe rządzenie”, pisze na łamach tygodnika „SIECI” Bronisław Wildstein.

W ocenie publicysty postawa Tuska wpisuje się w „główny nurt europejski”, zgodnie z którym coraz mocniejsza integracja UE doprowadzi do zaniku państw członkowskich – może z wyjątkiem Francji i Niemiec – które zostaną zastąpione przez regiony bądź województwa UE, a te będą potrzebowały zarządców, czyli ludzi, którzy będą w nich panowali z namaszczenia Brukseli.

„Demokracja liberalna to dziś oligarchia, czyli rządy nielicznych w swoim interesie. Establishment dba, aby wybierano wyłącznie jego przedstawicieli. Klasyczne ugrupowania zostały przezeń skolonizowane i wyznają lewicowo-liberalną ideologię, a jednocześnie w państwo i struktury międzynarodowe wbudowany został system bezpieczników, które interweniują, jeżeli lud wybierze nie tak, jak należy. Władza jest rozproszona, a jej polityczny segment ma ogromne kłopoty z realizacją swojego programu, jeżeli nie jest on po myśli oligarchicznego układu. Mogliśmy obserwować to w Polsce w trakcie rządów PiS. Pozostałe centra władzy: wielki biznes, potężne korporacje z prawniczą na czele, ośrodki opiniotwórcze, które wspólnie tworzą oligarchiczną sieć, są w stanie blokować reprezentację większości, zwłaszcza w Europie”, wyjaśnia autor „Domu Wybranych”.

Zdaniem Wildsteina ten stan rzeczy, w którym rząd raczej reprezentuje dominujące ośrodki, niż rządzi dodatkowo pasuje do charakteru obecnego premiera, który nie lubi się przemęczać. „Jako premier, Tusk w stolicy spędzał zwykle pół tygodnia, aby po tym męczącym okresie udawać się na rekreację do Sopotu. Podobnie było z jego aktywnością jako przewodniczącego Rady Europejskiej. (…) Do Polski wrócił, aby rozprawić się z populistami z PiS, tak by nikt już nie zagroził wiecznemu pokojowi liberalnej demokracji, a nie zajmować się powodziami czy innymi przyziemnymi kłopotami. Ma zapobiec politycznemu potopowi, a więc spacyfikować społeczeństwo i uniemożliwić kontestatorom, czyli populistom, przejęcie rządów. Przyzwyczajony jest do uspokajania rodaków i przekonywania ich, iż jedynym zagrożeniem jest PiS”, podsumowuje.

Źródło: tygodnik „SIECI”

TG

Idź do oryginalnego materiału