Bodnar pod presją Tuska i Giertycha szukał samolotu w piwnicy Ewy Stankiewicz

1 dzień temu

Katastrofa smoleńska dla jednych, zamach dla drugich, to niestety kompletnie zamęczony temat, ale obiektywnie rzecz ujmując, tylko jedna strona dotąd kpiła z tej tragedii i to z przekroczeniem wszelkich granic. „Zimny Lech” w odniesieniu do ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego spoczywającego na Wawelu, „kaczka po Smoleńsku”, krzyż smoleński zrobiony z puszek po piwie, czy „mamy Tu-polew” w wykonaniu Macieja Stuhra, to tylko niewielka część „dowcipów”.

Życie bywa jednak przewrotne i wczoraj po raz pierwszy w kontekście smoleńskim ubaw miała strona przeciwna, chociaż w najmniejszym stopniu nie zbliżyła się do „poziomu” oponentów.

Przedstawili się, iż są z Żandarmerii Wojskowej i przyszli przeszukać mieszkanie. Weszli, przedstawili jakiś dokument, z którego wynikało, iż szukają części wraku tupolewa u nas w domu i to w dodatku tego, który rozbił się, a według mojej wiedzy po prostu został wysadzony w Smoleńsku w wyniku eksplozji ładunków wybuchowych. Tego właśnie Tupolewa szukali panowie u nas w domu. (…) Nie mieliśmy fragmentów zniszczonego w Smoleńsku Tupolewa w domu.

Tak według relacji Ewy Stankiewicz wyglądała kuriozalna czynność wykonana w ramach jednego z postępowań prowadzonych przez prokuraturę. Potrzeba bardzo dużo wyobraźni, żeby ogarnąć rozumem albo chociaż intuicją logikę działania prokuratora nadzorującego postępowanie, choćby jeżeli uwzględni się fakt, iż poszukiwano fragmentów wraku Tupolewa. Bogu ducha winni żołnierze żandarmerii zostali wystawiona na śmieszność, ale to nie oni reżyserowali ten kabaret. Wiele śledztw w Polsce, szczególnie tych politycznych, opiera się na zeznaniach tzw. świadków koronnych, małych i dużych. W zamian z odstąpienie albo obniżenie kary, ci ludzie są w stanie powiedzieć wszystko. Czy w tym przypadku przeszukanie było efektem zeznań popularnej „sześćdziesiątki” nie wiadomo, ale pewne jest, iż władza wchodzi lub raczej zagłębia się w fazie śmieszności.

„Koalicja 13 grudnia” znana z „przywracania praworządności” postanowiła dostarczyć kolejnych toksycznych emocji swojej najwierniejszej grupie fanów. Prócz Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry i Mariusza Kamińskiego, Antoni Macierewicz to największy wróg obecnej ekipy rządzącej. Intensywność rozliczania Macierewicza bije wszelkie rekordy, wystarczy wspomnieć, iż złożono 41 zawiadomień do prokuratury i żaden inny polityk PiS nie może się poszczycić taką liczbą zawiadomień w ramach „przywracania praworządności”. Krótko mówiąc Ewa Stankiewicz i jej mąż Glenn Jorgensen, były członek podkomisji smoleńskiej Macierewicza, padli ofiarą ślepej zemsty politycznej.

Powszechnie wiadomo, iż specjalnością Bodnara, który działa pod presją Tuska i Giertycha, jest wszczynanie postępowań i najwyraźniej presja jest tak duża, iż Bodnar nie dostrzega najbardziej oczywistych faktów. Glenn Jorgensen wprawdzie wiele lat współpracował z Macierewiczem, ale ostatecznie doszło do głośnego konfliktu między panami i duński inżynier został z podkomisji smoleńskiej wyrzucony. Każda władza wcześniej, czy później się zużywa, jest to proces nieuchronny. W przypadku „koalicji 13 grudnia” zużycie następuje w tempie błyskawicznym, bo głównymi katalizatorami są nieudolność i śmieszność, a tego towaru Donald Tusk, Adam Bodnar i Roman Giertych dostarczają wyborcom bez limitu.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

Idź do oryginalnego materiału