Błędy w protokołach? To nic nowego. Kandydaci miewali choćby 0 (słownie: zero) głosów

1 tydzień temu
Sporo emocji wśród polityków i wyborców wywołały doniesienia o pomyłkach, do których doszło w protokołach z niektórych komisji po II turze wyborów prezydenckich. Błędy w liczeniu głosów nie są jednak niczym nowym. W ostatnich latach zdarzało się nawet, iż niektórzy kandydaci w innych wyborach dowiadywali się, iż w danej komisji nikt na nich nie zagłosował.
Do błędu w protokole z II tury wyborów prezydenckich doszło m.in. w komisji nr 95 w Krakowie. Protokół wskazywał, iż najwięcej głosów uzyskał Karol Nawrocki - 1132. Rafałowi Trzaskowskiemu przypisano 540 głosów, czyli o 10 mniej, niż zdobył w tej samej komisji w pierwszym głosowaniu. Jak się okazało, w rzeczywistości to kandydat KO uzyskał w tej komisji najwięcej głosów. Do podobnej pomyłki doszło w jednym z lokali w Mińsku Mazowieckim. Z medialnych doniesień wynika, iż takich sytuacji mogło być w skali kraju co najmniej kilkanaście, w większości przypadków ucierpiał na tym ostateczny wynik kandydata KO.


REKLAMA


choćby jeżeli rzeczywiście w każdych z tych komisji doszło do błędu, nie oznacza to, iż wybory zostaną uznane za nieważne. Różnica głosów między Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim wyniosła w skali kraju ok. 370 tys., więc pojedyncze straty lub zyski głosów nie wpłyną na ostateczny wynik.


Zobacz wideo Tusk nie wychował następców, za to powyrzynał konkurentów


Sprawie ma przyjrzeć się też Państwowa Komisja Wyborcza, która przesyła marszałkowi Sejmu i Sądowi Najwyższemu sprawozdanie z wyborów. "Wobec napływających informacji o zdarzeniach, które mogły zakłócić głosowanie i liczenie głosów w drugiej turze wyborów zawnioskowałem o zwołanie posiedzenia PKW w tych sprawach. Odbędzie się ono w poniedziałek, 9 czerwca 2025 r. o godz. 17:00" - przekazał w weekend członek PKW Ryszard Kalisz. Zaznaczył jednocześnie, iż o ważności wyborów rozstrzyga SN, właśnie na podstawie sprawozdania PKW i protestów wyborczych.


Zgodnie z prawem, protesty wyborcze należy składać do Sądu Najwyższego w ciągu 14 dni od ogłoszenia wyników wyborów. Termin mija 16 czerwca. Problematyczny jest w tym wszystkim fakt, iż protesty od kilku lat rozpoznaje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Przedstawiciele rządu oraz część środowisk prawniczych kwestionują jednak legalność funkcjonowania tej izby, powołując się na orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oraz Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wszystko przez to, iż w izbie tej zasiadają sędziowie wskazani przez tzw. nową KRS.
Zagłosowali, a w protokole... 0 głosów
Niemniej, Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych analizowała protesty wyborcze składane po ostatnich wyborach, a niektóre z nich uznawała za zasadne. Do tej pory nie stwierdziła jednak, by któryś z protestów miał takie znaczenie, by wybory musiały zostać unieważnione.


Przykładowo, po wyborach do Parlamentu Europejskiego protest wyborczy w jednej sprawie złożyło do Sądu Najwyższego 11 osób. Skarżący wskazywali, iż w jednym z lokali zagłosowali na konkretnego kandydata, a w protokole uzyskał on 0 głosów. Oględziny kart zostały przeprowadzone przez Sąd Rejonowy w Staszowie. Rzeczywiście, okazało się, iż w tym lokalu tę konkretną listę poparły 243 osoby, w tym 13 głosów oddano na tego właśnie polityka. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oceniła, iż zarzuty były zasadne i faktycznie doszło do "uchybienia w zakresie liczenia głosów na wspomnianego kandydata", ale nie miał wpływu na wynik wyborów. 13 głosów nie pomogłoby kandydatowi w zdobyciu mandatu.
W innej z komisji wydano natomiast 795 kart do głosowania, ale wyjęto 794. "Różnica między kandydatem wybranym do Parlamentu Europejskiego a kandydatem niewybranym wynosiła 49 głosów, nie miało to więc wpływu na wynik wyborów" - stwierdziła Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, analizując przypadek.


Zagłosowali na "NIE", a z protokoły wynikało, iż byli na "TAK"
W trakcie wyborów parlamentarnych w 2023 r. organizowane było jednocześnie referendum. Pytano w nim wyborów m.in. o to, czy popierają podniesienie wieku emerytalnego i przyjęcie imigrantów z Bliskiego Wschodu. W protokole stwierdzono, iż wszystkie z 769 głosów wyjętych z urny były na "TAK". Protest złożyła m.in. dwójka wyborców, która wskazywała, iż na wszystkie pytania odpowiedziała "NIE". Izba Kontroli Nadzwyczajnej uznała protest, ale ze względu na niską frekwencję w referendum - 40,91 proc. - głosy i tak niczego nie zmieniały. Aby referendum było ważne, odsetek wyborców biorących w nim udział musiałby przekroczyć 50 proc.
Z kolei po wyborach prezydenckich w 2020 r. protest złożyła członkini jednej z komisji. Zarzuciła przewodniczącej, iż ta "na siłę" uznała za istotny głos, w którym przy kandydacie nie było dwóch przecinających się linii, a jedna. W protokole znalazła się też adnotacja dotycząca tej sytuacji. Izba uznała protest za wiarygodny, ale przy różnicy głosów między Andrzejem Dudą i Rafałem Trzaskowskim (ponad 400 tys.), zaliczenie tego głosu nie miało większego znaczenia.


Za zasadne były też uznawane niektóre protesty po wyborach parlamentarnych w 2019 r. Jeden z kandydatów Koalicji Obywatelskiej argumentował, iż nie dostał w swojej komisji ani jednego głosu, choć wiedział o co najmniej 20 osobach, które miały go poprzeć. Również on sam zagłosował na siebie. Do protestu dołączył zdjęcie karty z oddanym na siebie głosem oraz oświadczenia przyjaciół. Łącznie dostał nieco ponad 250 głosów, więc dodatkowych kilkadziesiąt nie pozwoliłoby mu i tak na uzyskanie mandatu w Sejmie.
Źródła: Sąd Najwyższy 1, 2, 3, 4, 5
Idź do oryginalnego materiału