Będzie kompromis? „Nawrocki i Tusk będą podgrzewać emocje”

6 godzin temu

Krzysztof Ogiolda: Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego orzekła o ważności wyborów prezydenckich.

Prof. Antoni Dudek: Trudno spodziewać się innego rozstrzygnięcia. Dlatego interesuje mnie przede wszystkim to, co strona rządowa zrobi z tym pasztetem. Generalnie są dwie możliwości. Jedna, iż zgodnie z tym, co zarządził prokurator generalny Adam Bodnar, sprawdzi dwieście ileś komisji i orzeknie: Były nieprawidłowości, ale nie wpłynęły one na wynik wyborów. Druga opcja, w którą mniej wierzę, a która jest zdecydowanie groźniejsza dla stabilności państwa polskiego, to byłoby brnięcie w narrację o sfałszowaniu wyborów. Ja w nią nie wierzę, bo na razie nie przedstawiono mi żadnych przekonujących dowodów w tej sprawie.

Chciałbym porozmawiać przez chwilę o składzie pasztetu, o którym pan profesor mówi. Pierwsze pół godziny posiedzenia zajęła przepychanka: Czy ta izba może orzekać, czy nie? A jeżeli nie ta, to która? Jak i gdzie skutecznie złożyć protest? Czy prokurator generalny jest stroną postępowania, czy nie itd. itp. Można było uwierzyć bez trudu, iż naprawdę mamy kartonowe państwo.

– Myśmy nigdy po 1989 roku nie stworzyli solidnego, cieszącego się dużym społecznym autorytetem i zaufaniem wymiaru sprawiedliwości. Ale później w miejsce jednego kartonu – czerwonego, zaczęto budować karton niebieski i teraz wymiar sprawiedliwości składa się z dwóch pudeł. Jeden karton jest oskarżany, iż jest postkomunistyczny, służalczy wobec elit europejskich. Drugi jest „patriotyczny” stworzony przez ministra Zbigniewa Ziobrę i PiS.

One się nawzajem kłócą. A tak naprawdę nie o kartony chodzi, ale o trzy grupy sędziów. Dwie małe, przeciwstawne terroryzują resztę środowiska sędziowskiego – środek zdezorientowany, próbujący uciec. Bo ich uczono, iż się mają trzymać z daleka od polityki, ale ta polityka ich dopadła. Im dłużej ten spór będzie trwał, tym bardziej chaos będzie się pogłębiał. I skutkował na dekady. Mogę sobie wyobrazić proces spadkowy za 50 lat, w którym mecenas podniesie, iż mandat sędziego, który orzekał w latach 20. XXI wieku, był wątpliwy.

Rozgonić wszystko i zacząć od nowa? Ryzykowne.

– Nie wszystko. Trzeba zrobić reset konstytucyjny. Wysokie zwaśnione strony powinny usiąść i uzgodnić, na ile są gotowe na zmiany w konstytucji i wymianę całego składu Trybunału Konstytucyjnego, a w ślad za tym, kolejnych organów. Trybunał Konstytucyjny jest tu kluczowy, bo to on ma – według konstytucji – rozstrzygać spory między organami władzy. Wymontowaliśmy ten bezpiecznik, bo trybunał rezyduje wprawdzie przy Alei Szucha, ale nie jest uznawany przez większość sejmową.

Główni gracze polityczni musieliby chcieć kompromisu. Ale wyobraża pan sobie Donald Tuska z Jarosławem Kaczyńskim przy jednym stole rozmawiających o wymiarze sprawiedliwości? To jest niewyobrażalne. Żelazne elektoraty obu partii uznałyby raczej, iż to sobowtóry lub wytwory sztucznej inteligencji.

Jeszcze niedawno byliśmy w sieci zasypywani żądaniami przeliczenia wszystkich głosów. Podsycali je także politycy Koalicji z Romanem Giertychem na czele. Tuż przed posiedzeniem Izby Sądu Najwyższego te głosy ucichły…

– Do części osób dotarło, co to znaczy przeprowadzić operację, w której brało udział ponad 200 tys. ludzi, bo tylu pracowało w 32 tys. komisji obwodowych. Trzeba by powołać nowy zespół, w dodatku z osób wiarygodnych dla wszystkich. Wielu zrozumiało, iż to nie da się zrobić tak łatwo, jak mówił Roman Giertych u pani Moniki Olejnik. Bo tych kart jest ponad 20 milionów.

Żeby było jasne, ja wierzę, iż było wiele nieprawidłowości w tych ponad 200 komisjach. Te trzeba przeliczyć, ale jaki by nie był wynik tych obliczeń, to on końcowego rezultatu wyborów nie odwróci. Trzaskowski przegrał o 359 tys. głosów, a nie 35 tysiącami. Tych błędów jest mniej więcej tyle, co przy wszystkich poprzednich wyborach, tylko skala emocji i histerii jest większa, bo proces polaryzacji społeczeństwa robi postępy.

Premier Donald Tusk zapowiedział, iż jeżeli izba SN wyda orzeczenie o ważności wyborów, zostanie ono ogłoszone, tyle iż z adnotacją.

– Adnotacja jest zostawieniem sobie furtki na przyszłość i być może orzeczenia kiedyś później, iż wybory były nielegalne. Ale tak myśląc, możemy się cofnąć do Konstytucji kwietniowej 1935 roku, która zdaniem niektórych też była nielegalnie uchwalona. I powojenne konstytucje także.

Wszystko można kwestionować. Ja nie jestem dogmatykiem prawnym. Wiem, iż polityka od tysięcy lat rządzi prawem. W XXI wieku nie będzie inaczej. Chodzi tylko o to, by spróbować osiągnąć jakiś kompromis. Ustąpić nie chce żadna ze stron. A prawda jest taka, iż jednocześnie żadna ze stron nie będzie w stanie przeforsować w całości własnych koncepcji.

Wybory prezydenckie to pokazały. Karol Nawrocki wygrał, ale po drugiej stronie też było ponad 10 milionów głosów. To jest u nas podstawowy problem. My tak rozumiemy demokrację, iż jak ktoś ma jeden głos przewagi, może zrobić wszystko z tą drugą grupą, która tego jednego głosu chwilowo nie ma.

Na tym powinien polegać konstytucyjny reset, o którym mówiłem wcześniej, iż sędziowie nie będą wybierani przez jedną ze stron, która ma minimalną większość. Ten wybór powinien się odbywać na zasadzie kompromisu. I to nie tak rozumianego, iż każdy da swoją połowę. Trzeba stworzyć takie kryteria, które sprawią, iż sędziami będą ludzie, na których wy i my się zgodzimy. Sąd ma sens tylko wtedy, gdy podsądni zgadzają się na jego arbitraż.

Kompromisu – wobec uznania wyniku wyborów – powinni chcieć przede wszystkim dwaj główni gracze na scenie politycznej.

– Czyli Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, bo wokół nich wszystko się w Polsce kręci. Ale problem i nieszczęście naszej sytuacji polega na tym, iż żaden z nich nie ma interesu, żeby zawrzeć kompromis i uporządkować wymiar sprawiedliwości. Każdy z nich ma poczucie, iż to byłoby uznane przez ich nabuzowany elektorat za porażkę, klęskę, kapitulację i za zdradę. Tego słowa się najbardziej boją. Sami wywołali taką atmosferę, teraz są jej zakładnikami. Zobaczymy, jak się to skończy.

Emocje raczej się nie skończą. Przed budynkiem, gdzie obradował sąd, demonstrowali – na szczęście pokojowo – i członkowie KOD-u, i Klubów „Gazety Polskiej”. W sieci jeszcze w nocy przed posiedzeniem można było czytać narzekania wyborców Rafała Trzaskowskiego typu „Tomasz Siemoniak nas zdradził”.

– Z tymi ludźmi zrobić niczego nie można. Jak długo demonstrują pokojowo, mają prawo. Niewątpliwie studzenie emocji po igrzyskach, jakimi były wybory prezydenckie, chwilę zajmie. Pytanie, czy główni gracze: prezydent elekt Karol Nawrocki i premier Donald Tusk, bo oni będą mieli od sierpnia najwięcej do powiedzenia, będą te emocje – o co ich podejrzewam – podgrzewać, czy jednak studzić. Obawiam się, iż będą podgrzewać, tylko, iż na innym polu. Każdy z nich będzie się starał udowodnić narodowi, iż on miał serce na talerzu i chciał współpracować. Ale ten drugi to swołocz i współpracować dla dobra Polski nie chce. Powtarzam. Zobaczymy, jaki będzie ciąg dalszy.

W tym klimacie nowemu prezydentowi, który będzie się dopiero uczył swojej nowej roli, będzie trudniej?

– Łatwo nikomu nie będzie. Rządowi też nie. Bo nie spodziewam się, iż nowy prezydent będzie chciał mu pomóc, podpisując ustawy, jak robił to – mimo wszystko – Andrzej Duda. Pamiętam Donalda Tuska odliczającego dni do końca kadencji Dudy. Teraz Karol Nawrocki ma przed sobą kadencję dłuższą niż premier Donald Tusk.

Jestem zdania, iż naprzeciw nowego prezydenta powinien stanąć nowy premier. Oczywiście z obecnej koalicji. I wtedy prezydentowi byłoby o wiele trudniej wszystko wetować i oskarżać. Nie wysyłam Donalda Tuska na emeryturę. Niechby sobie siedział jako przewodniczący Platformy Obywatelskiej w swoim gabinecie. Premier będzie się musiał w jakimś zakresie z nim liczyć jako z liderem głównej partii koalicyjnej.

Wierzy pan, iż tak właśnie będzie?

– Obawiam się, iż Donald Tusk będzie starał się nas przekonywać, iż to on chciał współpracować, a zły Karol Nawrocki nie chciał. choćby jeżeli ten drugi powie to samo, to będzie miał tę przewagę, iż prezydent będzie nowy, a premier już zużyty.

Sugeruje pan, iż jednak Katol Nawrocki ma przewagę, a nie Donald Tusk?

– Chyba, iż popełni jakiś katastrofalny błąd na starcie. Parę razy się do tego zbliżał. Choćby wtedy, gdy mówił o Donaldzie Tusku agresywnie jako o najgorszym premierze po 1989 roku. Ale jeżeli się wyhamuje, może zyskać przewagę. Przede wszystkim u tej części społeczeństwa, która będzie chciała jakiegoś porozumienia, kooperacji.

Donald Tusk jest o tyle w gorszym położeniu, iż jeżeli Karol Nawrocki nie da zgody, to nie będzie mógł już zbyt wiele zrobić. Chyba, iż panowie zdołają się ułożyć na „handel” ustawa za ustawę. Tyle iż Karol Nawrocki już zapowiedział, iż zacznie od ustawy o Centralnym Porcie Komunikacyjnym.

A kolejna będzie jeszcze bardziej dla rządu bolesna, bo będzie dotyczyła podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Donald Tusk sam przyznaje, iż budżetu na to nie stać, a uśmiechnięty Karol Nawrocki przyjdzie z taką ustawą i powie: Przecież ja wasz pomysł realizuję. Donald Tusk będzie cierpiał za populizm z 2023 roku.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału