Artur Adamski dla DZ: Piękne słowa wiodące na straszną zgubę

solidarni2010.pl 10 miesięcy temu
Felietony
Artur Adamski dla DZ: Piękne słowa wiodące na straszną zgubę
data:17 listopada 2023 Redaktor: Anna
niezalezna.pl/swiat/nazistowskie-korzenie-eurokracji-wywiad-z-autorem-ksiazki-ujawniajacej-fakty/

Jedną z ról, którymi zasłynął Marlon Brando, była postać porucznika Christiana Diestla - niemieckiego bohatera „Młodych lwów”, ekranizacji powieści Irwina Shawa w reżyserii Edwarda Dmytryka. Niektórych widzów w filmie tym zaskoczyć może scena, w której Brando, odtwarzający rolę oficera wermachtu, rozmawia z paryskimi dziewczynami. Tematem pogawędki jest zjednoczona Europa. Przybysz z Niemiec przekonany jest, iż we Francji znalazł się właśnie celem realizacji tej szczytnej idei i jest zaskoczony tym, iż jego urocze rozmówczynie wydają się nie być przekonane do tej sprawy, jakże przecież pięknej i szlachetnej.

Walter Hallstein
Źle się stało, iż wraz z klęską Niemiec mnóstwo produktów hitlerowskiej propagandy objęto zakazem, a przynajmniej bardzo utrudniono ich dostępność. Gdyby były powszechnie znane, to nikogo by nie dziwiło, iż Niemiec okupujący Francję mógł żywić przekonanie, iż służy wzniosłej intencji jednoczenia Europy. Wielu z nas by się też dowiedziało, od jak pięknych deklaracji roiły się niezliczone przemówienia przywódców najpotworniejszego z imperializmów. Ze słów architektów ludobójstwa często wprost wynikało, jakoby Nieba zamierzali przychylić nie tylko swojej ojczyźnie, ale całemu światu.

Do najbardziej zasłużonych dla propagandy Trzeciej Rzeszy należał np. Walter Hallstein, pozycję uniwersyteckiego wykładowcy wykorzystujący do torowania drogi do władzy partii NSDAP, dla której pisał nie tylko niezliczone teksty propagandowe, ale też miał swój udział w formowaniu jej programu. Jego pełne pięknych słów wykłady transmitowało Deutsche Rundfunk i sprzedawano w postaci płyt gramofonowych. Blisko współpracował nie tylko z Hansem Frankiem, Joachimem Goebelsem, ale i samym Adolfem Hitlerem. Jak niemal wszystkich nazistowskich zbrodniarzy w powojennych Niemczech nigdy nie spotkały go żadne nieprzyjemności i nic nie stanęło na drodze jego dalszej kariery.

Jako sekretarz kolejnego kanclerza, jakim został Konrad Adenauer, przez cały czas pisał ideologiczne przemówienia i konstruował polityczne plany. Niezmiennie - był mistrzem wywodów przepełnionych humanizmem i orędzi odwołujących się do wspólnych wartości. Słynął jako rzecznik polityki opartej na wzajemnym szacunku i empatii. W 1958 roku został przedstawicielem RFN we Wspólnocie Węgla i Stali, a po powstaniu EWG pierwszym komisarzem europejskim, którą to funkcję piastował aż do roku 1967. Do końca życia (zmarł w 1982 roku) słuchany był jako autor wzruszających oracji o wspólnej zjednoczonej Europie.

I tylko od czasu do czasu wymykały mu się też słowa o tym, kto w tym „unijnym raju” powołany jest do tego, by o wszystkim decydować, a kto jest od tego, by się tylko i wyłącznie wszystkiemu podporządkować. Tymi ostatnimi mieli być przede wszystkim Polacy, bo i często okazywało się, iż zdaniem tego, z jakichś powodów, najmniej pamiętanego z ojców Unii Europejskiej, jakieś granice w tym „wspólnym europejskim domu” jednak miały być. Równocześnie z niekończącymi się strumieniami słów o pokojowym współistnieniu i wspólnym interesie zjednoczonych i pojednanych narodów Hallstein zwykł mówić i to, iż „z granicami na Odrze i Nysie Niemcom nie wolno pogodzić się nigdy”.

Jeszcze bardziej złotoustym orędownikiem „wspólnej europejskiej sprawy” był belgijski towarzysz Hallsteina Leon Degrel-le. W dużej mierze to skutkiem jego odezw i przemówień w okupowanych przez Niemcy krajach Europy Zachodniej formowały się dywizje Waffen SS. Tysiące Belgów, Holendrów czy Skandynawów zaciągały się do nich skutkiem podpisania się pod słowami Degrelle’a o „obowiązku wobec wspólnego europejskiego dziedzictwa”. W swych przemówieniach przywoływał piękno florenckiego baptysterium i odwoływał się do ponadnarodowej wspólnej europejskiej tożsamości. Ochotnikom z francuskiej dywizji SS treści te musiały wydawać się tak bliskie, iż swój szlak bojowy zakończyli dopiero pod berlińską Kancelarią Rzeszy, broniąc jej jeszcze w minutach poprzedzających ostateczne zawieszenie broni.

Działając w Solidarności Walczącej poznałem Jana Paciorkowskiego, konspiratora o pokolenie ode mnie starszego, który opowiedział mi, jak został żołnierzem Gwardii Ludowej. Bliskich stracił już na początku wojny. Bez czyjejkolwiek stałej opieki, bez szans nauki w jakiejkolwiek szkole cudem udawało mu się przetrwać kolejne lata terroru i głodu. Jako piętnastolatek trafił do leśnego oddziału, którego codziennością były pieśni i pogadanki o przyszłym praworządnym państwie szczęśliwych robotników i chłopów. Oczarowany tą wizją sprawie jej realizacji poświęcał się bez reszty. Tym większy był jego wstrząs, kiedy zaraz po pojawieniu się Armii Czerwonej jego dowódcy, już jako oficerowie UB, wprowadzili się do katowni Gestapo, by oddać się praktykom nie mniej okrutnym i nie mniej antypolskim od tych, z jakich słynęli poprzedni tego miejsca użytkownicy. „A przecież dopiero co bez przerwy mówili o wolności, o nowej szczęśliwej Polsce!” - wspominał Paciorkowski. I dodawał: „Po tym, jak bardzo oszukali mnie komuniści, udający polską partyzantkę, zawsze do samej głębi starałem się prześwietlić prawdziwe znaczenie wszystkich pięknych słów. I nigdy już nie dałem się omamić fałszywym obietnicom jakichkolwiek hochsztaplerów”.

Od pokoleń doświadczamy cudownych obietnic i pięknych słów głoszonych w najpodlejszych celach. Likwidację naszego państwa nazywano „otaczaniem opieką”. Palenie dworów i wiosek oraz wieszanie na drzewach sprzyjających powstaniom - „zaprowadzaniem ładu” lub „uspokajaniem”. Zbudowanie dla nas komór gazowych i krematoriów wg niemieckich okupantów służyć miało „procedurom medycznym”. Głowy Bóg nam dał do myślenia, więc żonglującym pięknymi słowami nie dawajmy się oszukiwać bez końca. Powyższe przykłady świadczą o tym, iż często bywaliśmy narodem mądrzejszym od innych. Stary druh śp. Jaś Paciorkowski miał wszystkiego parę lat wykształcenia, ale mózgu potrafił używać. Wystarczyło mu, iż jacyś złotouści oszukali go jeden raz, by następnym, na swoją zgubę, nie dał się omamić nigdy więcej.

Źródło: Dziennik Zachodni
Idź do oryginalnego materiału