Transformacja energetyczna staje się faktem. Kolejne dyrektywy i rozporządzenia w ramach polityki klimatycznej Unii Europejskiej wyznaczają kierunek zmian. Polki i Polacy, po niedawnym „boomie” na fotowoltaikę, coraz chętniej montują w swoich domach pompy ciepła. O tym, co moglibyśmy zrobić, by na tej sytuacji bardziej skorzystała polska gospodarka – i my wszyscy, opowiada nam Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii.
Sebastian Medoń, SmogLab: Od wybuchu wojny w Ukrainie obserwujemy swoisty „boom„ na pompy ciepła. Zainteresowanie tego typu urządzeniami wzrosło skokowo. Jakiś czas temu zwracałeś uwagę na Twitterze, iż przede wszystkim są to urządzenia pochodzące z importu. I pytałeś, czy w związku z tym mamy w Polsce jakąkolwiek strategię dla rozwoju polskiego zielonego przemysłu. Tak, aby więcej z tych środków, które wydajemy na wymianę źródeł ciepła oraz – szerzej – dekarbonizację gospodarki, pozostało w Polsce. Czy są podejmowane jakieś działania w tym zakresie?
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii: Niestety jest to przez cały czas w jakimś sensie “wołanie na puszczy”.
Oczywiście, mamy polskich producentów pomp ciepła, którzy próbują rywalizować z dużymi firmami zagranicznymi, głównie niemieckimi i japońskimi. Dobrym przykładem jest tu Kołton czy Sunex, jednak ich udział w polskim rynku jest niewielki, a możliwości skalowania również poza kraj ograniczone dostępem do finansowania. Z punktu widzenia państwa jest to porażka. W tym miejscu, gdzie państwo powinno reagować w sposób możliwie kompleksowy, nie są podejmowane wystarczające działania. Powinniśmy kształtować ekosystem pozytywnych sprzężeń zwrotnych, które sprawiałyby, iż cała gospodarka rozwijałaby się w sposób zrównoważony.
Nie warto importować kluczowych zasobów
Jak mogłoby to wyglądać?
Podam przykład. Mamy działający na szeroką skalę program „Czyste Powietrze”, za sprawą którego zachęcamy ludzi do stosowania nisko- i zeroemisyjnych urządzeń grzewczych, takich jak pompy ciepła. Jeszcze na początku 2022 r. w programie królowały kotły gazowe, ale od czerwca tego roku ponad 60 proc. wniosków jest składanych na pompy ciepła. Trzeba się zastanowić, czy dofinansowując ich zakup, powinniśmy spocząć na tym, iż ludzie wymienili wysokoemisyjne kotły i to nas cieszy z powodu spadku emisji. Czy może powinniśmy spojrzeć szerzej, tzn. z jakimi efektami wiąże się to na kolejnych rynkach.
Konsekwencje są takie, iż środki polskiego podatnika wypływają w dużej mierze poza kraj, w związku ze sprowadzaniem tego typu urządzeń do Polski. Nie mówię, iż trzeba zrobić autarkię kompletną (tj. samowystarczalność gospodarczą – przyp. red.). Mówię tylko, iż zrównoważona gospodarka to taka, która nie importuje wszystkich kluczowych zasobów z zewnątrz. Skoro mamy politykę pomagania po stronie popytowej, to powinna jej odpowiadać polityka produkowania po stronie podażowej.
Skutki tego typu polityki gospodarczej zobaczyliśmy w trakcie pandemii COVID-19. Gdy jeden łańcuch dostaw zostanie przerwany, to nagle znajdujemy się w sytuacji niedoborów. Wtedy, będąc uzależnionymi od określonego producenta, skazujemy się również na to, jak wysoką podyktuje nam marżę. Mamy do czynienia z importem inflacji. Nasza pozycja w handlu międzynarodowym jest wówczas gorsza, a złoty może stracić na wartości względem innych walut.
„Jeśli chcemy mieć sprawny rynek, musimy mieć sprawne państwo”
Alternatywą jest państwo, które planuje strategicznie i myśli długoterminowo. Obserwuje, w jaki sposób dokonują się przepływy między różnymi sektorami oraz gałęziami w gospodarce. I próbuje dokonać holistycznej, całościowej interwencji, w taki sposób, by działo się to pozytywnie dla całości systemu gospodarczego. W przypadku pomp ciepła rynek producentów nie przeskoczy sam braków kapitałowych, skalowania czy koordynacji. jeżeli chcemy mieć sprawny rynek, musimy mieć sprawne państwo – to żelazna reguła ekonomii od zarania dziejów.
Mówiłeś o głównych kierunkach, skąd importuje się pompy ciepła. A jaki jest w tym udział Chin? Dużo mówi się o tym, iż Państwo Środka lepiej reaguje, chociażby na wzrost popytu w zakresie paneli fotowoltaicznych. Wręcz jakby przewidziało, iż będzie większe zapotrzebowanie na takie produkty. I się do tego przygotowało.
Praktycznie w każdej dziedzinie przemysłu, o której mówimy, Chiny są ważnym graczem. Często są “na zapleczu”, w tle, o ile nie kupujesz stuprocentowo chińskiej marki. Wszędzie są jednak jakieś komponenty, podzespoły chińskie.
Owszem, Chiny w pewnym sensie przewidziały, co się wydarzy w związku z transformacją energetyczną na świecie.
„Myśleć o państwie i gospodarce w kategorii ekosystemu”
Czytałem jakiś czas temu książkę, którą polecam wszystkim: „Narodziny wszystkiego„, autorstwa Davida Graebera i Davida Wengrowa. Powinni ją moim zdaniem przeczytać przede wszystkim ekonomiści, którzy często nie potrafią wyjść poza swoją dziedzinę i przez to nie rozumieją świata wokół siebie. Graeber i Wengrow w interesujący sposób pokazują, jak Leibniz i inni intelektualiści niemieccy forsowali model rozwoju państwa biurokratycznego właśnie dlatego, iż Chińczycy mieli potężny aparat administracyjny. Oparty o racjonalizm i empirię, będąc przy tym bardzo sprawnym. Europejczycy w pewnym momencie im tego po prostu pozazdrościli i uznali, iż właśnie tak powinno wyglądać państwo. Takie są właśnie korzenie modelu pruskiego.
Proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie mam na myśli tego, iż Chiny powinny zdominować świat, w miejsce Stanów Zjednoczonych. Powinniśmy natomiast uczyć się od nich tego, w jaki sposób myśleć o państwie i gospodarce w kategorii ekosystemu. I żeby planować nasze działania kilka kroków do przodu.
Co zamiast tego robimy?
Moim zdaniem wypaczeniem jest myślenie w taki sposób, iż to rynek zapewnia najbardziej efektywne, prawdziwe “bodźce” i iż dlatego im szybciej są one dostarczane – np. w kwartalnych wynikach albo w zmianach wycen giełdowych z dnia na dzień – tym lepiej.
Uważa się, iż to jest najbardziej efektywny sposób oceny rzeczywistości. Moim zdaniem to jest bardzo krótkowzroczne. To jest zinstytucjonalizowana pamięć złotej rybki. W takim systemie inne wartości, jak godność człowieka, wolność i równość, troska o środowisko naturalne, suwerenność schodzą na drugi plan, bo „korzyść”, jaką dają, to nie to samo co „zysk”.
Polskie pompy ciepła to mnóstwo zalet
Wróćmy do ekosystemu, którego wizję kreśliłeś. Co zyskalibyśmy, gdyby środki wydatkowane na zakup pomp ciepła w większym stopniu zostawały w Polsce? Gdyby częściej były to urządzenia produkowane tutaj, na miejscu.
Możemy wskazać trzy główne argumenty w tym zakresie.
Po pierwsze, gdybyśmy mieli polską produkcję pomp ciepła, to mielibyśmy większą konkurencyjność. Wówczas, byłaby większa rywalizacja z produkcją zagraniczną, zatem marże mogłyby spaść. Cenowo byłoby to korzystniejsze dla nas wszystkich jako konsumentów pomp i podatników składających się na walkę z ubóstwem energetycznym. Być może, za sprawą lokalnych sprzężeń i współpracy pomiędzy firmami, niższe mogłyby być także koszty transportu i montażu urządzeń.
Po drugie, wytwarzanie urządzeń pod własną marką wiąże się z rozwojem krajowych kompetencji technicznych. jeżeli rozwija się jeden sektor, to za jakiś czas jego specjaliści mogą funkcjonować w innych branżach. Czyli w przypadku pomp ciepła wszędzie tam, gdzie znaczenie mają kwestie techniczne związane z ciepłem, chłodzeniem, szerzej w procesach przemysłowych.
Trzeci element to oczywiście miejsca pracy, szczególnie w tych regionach, które mierzą się z większym bezrobociem. Wiem, iż w skali kraju jest historycznie niskie, ale musimy pamiętać, iż punktowo bywa ono wyższe. Lokalnie może również wzrosnąć ze względu na transformację energetyczną. Już dziś w niektórych powiatach związanych z wydobyciem węgla mamy bezrobocie w okolicach 10 procent. Do tego powinniśmy też dodać osoby nieaktywne zawodowo, które nie „poszukują” pracy, ale na atrakcyjną ofertę mogłyby się zaktywizować.
- Czytaj także: Polityka klimatyczna UE da blisko pół miliona nowych miejsc pracy i tańszy prąd. Jest jednak haczyk
Polskie pompy ciepła to tylko część krajowego zielonego przemysłu
Jeśli nie zadbamy o kwestię sprawiedliwej transformacji, to powtórzy się tragedia z czasu przemian ustrojowych w latach 90. i okresu sprzed wejścia do Unii Europejskiej. Miliony Polaków i Polek emigrowały w poszukiwaniu pracy.
Pamiętajmy, iż duże miasta – w których zdewastowany jest przecież rynek mieszkaniowy – nie wchłoną miliona osób, które chciałyby opuścić regiony pogórnicze. Dlatego musimy starać się zadbać o nowe miejsca pracy na miejscu i odbudować lokalną gospodarkę w małych miejscowościach.
Utrata miejsc pracy związanych z górnictwem to kwestia nie tak odległa czasowo. Tymczasem wiemy, jak w Polsce bywa z projektami państwa w zakresie nowych technologii. Na przykład samochód elektryczny Izera miał już kilka przesunięć kluczowych terminów. Czy mamy więc w ogóle szansę odpowiednio wcześnie rozwinąć polski zielony przemysł?
Skoro istnieje dziś co najmniej kilka polskich firm produkujących pompy ciepła, to jest to przede wszystkim kwestia skalowania. To też precyzyjne zrozumienie bolączek sektorowych i odpowiedzenie na nie, zachęcając firmy do koordynowania współpracy w zamian za pomoc. Czysto inżynieryjnie patrząc, nie jest to urządzenie bardzo skomplikowane technicznie.
Niestety dziś podejście państwa do tego rodzaju projektów jest przeciwskuteczne.
Moim zdaniem mamy poważny problem z określeniem wizji tak zwanego development state. Ostatni raz model państwa rozwojowego mieliśmy w latach 70., co zostało zakończone wraz z puczem wojskowym i wprowadzeniem stanu wojennego. W zasadzie do teraz, tj. do czasu prób podjętych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, nie istniała w Polsce polityka rozwojowa w sensie strategicznym.
Polityka rozwojowa państwa w wydaniu polskim
Jak oceniasz obecne próby w tym zakresie?
Moja ocena czerpie tutaj z dwóch źródeł: na poziomie mikro z własnych doświadczeń z pracy w Polskim Funduszu Rozwoju, na poziomie makro z badań m.in. prof. Naczyka z Oksfordu. Polityka rozwojowa, którą próbował zrobić PIS, opierała się w większości na grupach menedżerów, którzy w latach 90. i 2000. trafili do międzynarodowych korporacji. Wspięli się w ich strukturach tak wysoko, jak tylko mogli, ale szczególnie po 2008 roku mieli świadomość, iż centra decyzyjne są poza Polską i poza ich zasięgiem. Mieli za to wiedzę, która mogłaby być pomocna dla polityki rozwojowej.
Menedżerowie, którzy postawili na PiS – tacy jak chociażby premier Morawiecki, który pracował przecież dla Portugalczyków – wzięli na swoje barki próbę rozwinięcia development state. Po to powstała Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju, czyli plan Morawieckiego. Pewne rzeczy powiodły się lepiej, inne gorzej.
Sukcesem był chociażby e-Bus, czyli program, za sprawą którego wspierano rozwój produkcji autobusów elektrycznych w Polsce. Dlaczego to się udało? Bo było to dobrze poukładane. Z jednej strony był NFOŚiGW, który zapewniał wsparcie finansowe. Obok, z drugiej strony, był PFR, który przekazywał samorządom kluczową wiedzę odnośnie wniosków oraz samego autobusu: jak działa, jak się go ładuje itd. Z trzeciej strony mieliśmy producentów, którzy zapewnili podaż. Taka układanka, tak określony ekosystem, pozwolił skutecznie pomóc rozwojowi branży.
Wiele programów jednak się nie udało. Myślę choćby o takich projektach, które były kształtowane życzeniowo. Jak Mieszkanie+, które miało na siebie zarobić i znajdować grunty. Albo rozgrzebany program rozwoju kolei dużych prędkości Luxtorpeda. Bez ambicji i przekonania, iż dana branża jest kluczowa i warto cierpliwie inwestować, to niestety nie działa. Jako całość oceniam plan Morawieckiego jako dobrą nauczkę dla twórców przyszłej polityki przemysłowej – warto, aby wyciągnęli z niej lekcje.
„Prowadzenie dobrej polityki przemysłowej utrudnia upolitycznienie megatrendów”
Rozumiem zatem, iż ten dzisiejszy model rozwojowy nie jest idealny Twoim zdaniem…
Moim zdaniem powinniśmy stawiać na model współpracy. Dziś dominuje podejście konkurencyjne, w którym zakłada się, iż trzeba: rozpisać konkurs, wyłonić zwycięzcę i jemu powierzyć wszystko. Konkurencja pomiędzy tymi, którzy się zgłoszą, ma wszystko za nas zrobić.
Ja bardziej skłaniam się ku podejściu takiemu, iż próbujemy tworzyć konsorcja, skłaniając firmy do współpracy na rzecz realizacji wspólnego ambitnego celu, swego rodzaju misji. W takim wypadku powinniśmy sadzać przy stole partnerów, ustalać z nimi wzajemne zobowiązania i razem z nimi wypracowywać dalsze kroki rozwojowe. Przykładowo, jeżeli wspieramy energetykę odnawialną regulacyjnie i finansowo, to wymagamy też wprowadzenia Karty Wiatrakowca, jako zbiorowego układu pracy gwarantującego dobre pensje i warunki zatrudnienia w branży. To jednak wymagałoby znaczącej zmiany w myśleniu o celach polityki gospodarczej.
Prowadzenie dobrej polityki przemysłowej utrudnia też upolitycznienie megatrendów, szczególnie przez prawicę. Narastające zjawiska elektryfikacji transportu, niskoemisyjności w każdej dziedzinie gospodarki czy cyfrowej suwerenności nazywają ideologicznymi, nierealnymi, kosztownymi. Kiedy cały świat przestawi się na nowe metody za dekadę, będzie za późno na wytworzenie własnych mocy produkcyjnych. I problem uzależnienia tylko się pogłębi z winy przede wszystkim dzisiejszych zaniechań rządu PiS.
„Peryferyjna megalomania”, czyli milion aut elektrycznych
Mamy też problem, który możemy nazwać peryferyjną megalomanią. Jako kraj peryferyjny, to znaczy kraj niebędący w centrum globalnych procesów gospodarczych, snujemy zbyt daleko idące plany. Często skazane na porażkę.
Na przykład?
Na przykład od razu premier Morawiecki ogłasza milion aut elektrycznych. Dlaczego nie zrobimy chociażby polskiej marki rowerów elektrycznych? Takich, które byłyby dostępne i dla osób indywidualnych i dla biznesu logistycznego – transportu rowerowego cargo, który intensywnie się w Polsce rozwija?
Mamy przecież polskich producentów rowerów i mamy polskich producentów baterii. Mamy też np. dużą polską firmę kurierską, która mogłaby być zainteresowana takimi elektrycznymi rowerami, skoro ich zagraniczna konkurencja, jak DHL, coraz mocniej w to wchodzi.
To przykład. Zacznijmy od czegoś osiągalnego i bliskiego normalnym potrzebom ludzi, rozwijając też nasze kompetencje techniczne, tutaj w Polsce. Zamiast obiecywać atrakcyjne wizje, na które nie poświęci się żadnych realnych zasobów. Krok po kroku, powinniśmy w ten sposób dobudowywać nowe gałęzie przemysłu, do tych już istniejących.
- Czytaj także: „Skrócimy czas pracy albo zapłacimy za to wysoką cenę”
_
Zdjęcie: Port w Gdyni, Wojciech Wrzesień / Shutterstock.com