Andrzej Solak: Rewolucja i Kontrrewolucja A.D. 1905

1 dzień temu

30 września 1905 roku społecznością Łodzi wstrząsnęła kolejna gwałtowna śmierć. Na skrzyżowaniu ulic Piotrkowskiej i Nawrot, w miejskim tramwaju nr 41, niejaki Adolf Szulc, bojowiec Polskiej Partii Socjalistycznej oddał trzy strzały w stronę starszego mężczyzny. Drugi terrorysta, o tożsamości do dziś nieustalonej, strzelił tylko raz. Potem mordercy zbiegli.

Ofiarą zamachu padł Juliusz Kunitzer, jeden z najbogatszych łódzkich fabrykantów, prezes Chrześcijańskiego Towarzystwa Dobroczynności. Był on zaprzeczeniem „burżuazyjnego krwiopijcy” z marksistowskich czytanek. Za życia znany z działalności filantropijnej, w swym testamencie przeznaczył pokaźną sumę piętnastu tysięcy rubli na pomoc dla robotników. Pomimo niemieckiego pochodzenia, w tamtych niełatwych czasach publicznie przyznawał się do polskości.

Socjalistom celebrującym kolejny rewolucyjny mord i szkalującym pamięć ofiary w propagandowych pismach ulotnych rychło wydłużyły się miny. Oto bowiem do przemierzającego ulice miasta konduktu pogrzebowego fabrykanta dołączyły tysiące łódzkich proletariuszy, wdzięcznych za dobroć okazaną im przez tragicznie zmarłego „kapitalistycznego wyzyskiwacza”.

Wicher od wschodu

Na kryzys Cesarstwa Rosyjskiego, który zaowocował rewolucją lat 1905–1907, złożyło się wiele przyczyn. Krecia robota lewicowych wywrotowców żerowała na autentycznych pokładach krzywdy i ubóstwa szerokich mas, karmiła się napięciami społecznymi i narodowościowymi. Katalizatorem wybuchu okazała się upokarzająca klęska w wojnie z Japonią.

Rewolucyjne wrzenie rychło dotarło na ziemie polskie zaboru rosyjskiego. Pierwsze iskry pojawiły się tu choćby wcześniej. Japoński wywiad zainwestował sto tysięcy funtów szterlingów w zainicjowanie buntowniczych wystąpień wewnątrz imperium carów; trzecią część tej kwoty otrzymali konspiratorzy z PPS. Nadwiślańscy socjaliści próbowali wywiązać się z finansowych zobowiązań wobec swych dalekowschodnich zleceniodawców. Przeprowadzili szereg akcji terrorystycznych i sabotażowych, usiłowali też organizować demonstracje uliczne przeciw mobilizacji do wojska.

Szczególny rozgłos zyskała krwawa prowokacja na placu Grzybowskim w Warszawie 13 listopada 1904 roku. Grupa bojówkarzy PPS, wmieszana w tłum wiernych opuszczających kościół po Mszy Świętej, rozwinęła czerwony sztandar i zaintonowała rewolucyjne pieśni. Obecni w pobliżu rosyjscy policjanci pospieszyli z interwencją, ale znienacka otrzymali wprost w twarze salwę z „brauningów”. Sześciu funkcjonariuszy poległo lub odniosło rany, inni zaś otworzyli ogień w stronę tłumu. Po zaciętej obustronnej wymianie strzałów wszyscy bojowcy PPS bezpiecznie ulotnili się z miejsca zdarzenia, ale w chaotycznej kanonadzie zginęło od sześciu do jedenastu przypadkowych przechodniów, wielu odniosło rany, a ponad sześćset osób aresztowano. Po latach ekssocjalista Józef Piłsudski określił tę akcję mianem dowcipnej…

Podobny dramat rozegrał się w Radomiu. Socjaliści powiedli tam demonstrantów wprost na kordon wojska. Dowodzący Rosjanami pułkownik Innokientij Bułatow wyszedł odważnie do tłumu i próbował odebrać mu czerwony sztandar. Jeden z socjalistów wypalił z rewolweru, zabijając pułkownika. Jak przyznali sami uczestnicy zgromadzenia, żołnierze zaczęli oddawać salwy w powietrze, nie czyniąc nikomu krzywdy, podczas gdy pepeesowcy bezlitośnie kropili do wojska z „brauningów”.

Zagrały karabiny piechoty. Pierwsza salwa, nikt z manifestantów nie został ranny. W odpowiedzi oddziałek bojowy PPS zaczął strzelać z rewolwerów. Padli na jezdnię jakiś żandarm i żołnierz, a drugi oficer został ranny w rękę. I znów salwa karabinowa. Po niej trzecia. Obie szczęśliwie nikogo nie zabiły ani nie raniły. Jednostronna jatka skończyła się, gdy jeden z lewicowców rzucił bombę w stronę pobliskiej cerkwi Świętego Mikołaja. Tym razem reakcja żołnierzy była gwałtowna – od ich kul legło trupem dwóch demonstrantów (wśród nich zabójca pułkownika Bułatowa), a tłum rozbiegł się w popłochu.

Dość powściągliwa postawa władz zaczęła się zmieniać w następnych miesiącach, w miarę narastania rewolucyjnego terroru. Ulubioną taktyką socjalistów stały się działania małych grup bojowych lub pojedynczych terrorystów wmieszanych w tłum antyrządowych demonstrantów bądź zbiorowisk gapiów. Owi bojowcy w przypadku pojawienia się oddziałów sił porządkowych ostrzeliwali je i obrzucali bombami. W odpowiedzi wojsko i policja zaczynały strzelać przy najmniejszej prowokacji. Rewolucjoniści świadomie dążyli do wywołania masakry, a przypadkowe osoby zabite w krzyżowym ogniu podczas walk ulicznych lewicowa propaganda skwapliwie zapisywała na konto okrutnych sług caratu.

Sumienia i rewolwery

Rewolucjoniści nie tworzyli jednolitego frontu. Oprócz niepodległościowej PPS-Frakcji Rewolucyjnej wpływowe były organizacje odnoszące się z nienawiścią do polskiej tradycji narodowej i katolickiej. W przyszłości dwa najbardziej znaczące ugrupowania tego nurtu – SDKPiL i PPS-Lewica – utworzą Komunistyczną Partię Robotniczą Polski, będącą w istocie agenturą bolszewicką.

O wolną Polskę nie walczyli także żydowscy socjaliści z Bundu ani terroryści z dość licznych grup anarchistycznych. W stowarzyszeniach rewolucyjnych oraz wśród uczestników wystąpień antyrządowych występowała ogromna nadreprezentacja osób pochodzenia żydowskiego. Podczas największych w Królestwie Polskim walk rewolucyjnych, do jakich doszło w Łodzi w czerwcu 1905 roku, wśród 151 zidentyfikowanych ofiar cywilnych było tylko 55 Polaków, nadto 17 Niemców i aż 79 Żydów.

Swoje żniwo wśród postronnych zebrały także zamachy terrorystyczne. Bożyszcze ruchu socjalistycznego Stefan Okrzeja wrzucił bombę do VII cyrkułu policji na Pradze – eksplozja poraziła dwóch polskich robotników, z których jeden zginął, drugi został ciężko ranny. „Kurier Radomski” opisał skutki innego zamachu bombowego na kamienicę, w której wynajmował pokój komisarz policji Czerwiński: Ofiar w ludziach było aż 13, z których ośmioletni chłopiec Paweł Jefremow, syn naczelnika oddziału pocztowego w Iwangrodzie (…) został tak silnie skaleczony szkłem (przecięcie arterii na szyi), iż niedługo zmarł; następnie bardzo ciężko poraniona żona diakona, lekko zaś ranny w głowę odłamkiem szkła komisarz Czerwiński. Prócz nich pozostało 10 osób lżej rannych, które były podówczas w mieszkaniach bądź na ulicy.

W Otwocku grupa bojowców PPS (był wśród nich Tomasz Arciszewski, w przyszłości polski premier) ostrzelała powóz generała Andrieja Margrafskiego – zaciętego pogromcy rewolucjonistów, a zarazem intelektualisty przychylnie nastawionego do Polaków. Wraz z generałem zabito jego dziewięcioletniego synka, a ciężko ranny został woźnica. Mord na niewinnym dziecku i zranienie proletariusza nie wzruszyły socjalistów, którzy głośno fetowali udany zamach.

Do bojówek zapisał się tylko żywioł najciemniejszy i najgorszy. Odebrano im przecie sumienia, a dano rewolwery – napisze o taktyce PPS Henryk Sienkiewicz.

Zdziczenie i morderczy obłęd

Źródłem finansowania rewolucjonistów (oprócz dotacji od obcych służb specjalnych) był rabunek własności państwowej lub prywatnej – najczęściej pieniędzy lub kosztowności. Dostęp do „łatwych” pieniędzy okazał się demoralizujący dla części bojowców. Wspominał Roman Dmowski:

Nigdy w przeszłości nie było, i mam nadzieję, iż nigdy przyszłość nie będzie już widziała w Polsce takiego zamętu pojęć moralnych, takich objawów moralnego zdziczenia, jak w owym krótkim okresie. Granica między aktem walki politycznej a zwyczajną, ordynarną zbrodnią, między rewolucją a bandytyzmem nie istniała. (…) te morderstwa partyjne, te rabunki pociągów i kas, połączone z mordowaniem ludzi uczciwie pełniących służbę, te mordy masowe na zwykłych, skromnych policjantach strzegących porządku na rogach ulic – w oczach ludzi, którzy nie zatracili polskiej, zachodniej kultury moralnej, były po prostu czynami kryminalnymi.

Komórki terrorystyczne, a choćby lokalne struktury partyjne zamieniały się w mafijne gangi. Dobrze ilustruje to odezwa PPS-Frakcji Rewolucyjnej, rozwiązująca własną organizację w Łodzi:

Zatrważające objawy zdeprawowania organizacji łódzkiej przybierały coraz straszniejsze formy. Popełniano nadużycia moralne i pieniężne dochodzące do tysięcy rubli. Połowa pieniędzy zbieranych na cele partyjne ginęła. Nadużywano broni dla celów osobistych. Uprawiano w formach jawnych i ukrytych terror ekonomiczny. Doszło do tego, iż organizacja łódzka utrzymywała stosunek z bandytami i popierała ich. Wielu wybitnych towarzyszy przeszło do organizacji bandyckich. Nastąpiło takie straszne obniżenie moralne całej organizacji łódzkiej, iż nie sposób było odróżnić w organizacji bandytę od niebandyty.

Dekret październikowy

Środowiska prawicowe, przede wszystkim Narodowa Demokracja (endecja) wykorzystały kryzys do wywarcia nacisków na władze rosyjskie, aby wywalczyć autonomię. W znacznej mierze zakończyło się to sukcesem. W październiku 1905 roku rząd carski, nie ustając w dławieniu rewolucyjnych wystąpień, zaproponował znaczne ustępstwa, w tym zmiany konstytucyjne. Dla Polaków oznaczały one wolność religijną, zalegalizowanie działalności politycznej, prasy, stowarzyszeń i instytucji społecznych oraz zniesienie cenzury prewencyjnej. Do szkół i urzędów gminnych powrócił język polski, w rosyjskiej Dumie (parlamencie) znaleźli się polscy posłowie.

Choć w pierwszej fazie rewolucji narodowcy, bywało, także ścierali się zbrojnie z Rosjanami, teraz zadeklarowali pokojowe wysiłki w celu ochrony osiągniętych zdobyczy. Miarą społecznego poparcia dla Narodowej Demokracji była wielka manifestacja patriotyczna w Warszawie w dniu Wszystkich Świętych, z udziałem dwustu tysięcy mieszkańców stolicy. Polskich katolików utwierdził w postawie kontrrewolucyjnej List do biskupów Polski, berłu rosyjskiemu podległej Ojca Świętego Piusa X:

Szajki gwałtowniczych podżegaczy, zawiązywane na burzenie prawa i obyczajów, otwarcie do tego dążą namową, aby lud grozą oszołomiony opanować i porwać go z sobą na drogę wszelkich występków, ku niezmiernej szkodzie społecznych stosunków. Ich wspólnikiem, a raczej zupełnie im równym jest grono tych, co miłość ojczyzny, ale miłość niemądrą wciąż mają na ustach.

Narodowa kontra

Endecja przeciwstawiła się fali rewolucyjnej, promując ideę solidaryzmu narodowego i dążąc do rozwiązania konfliktów społecznych na drodze wzajemnego porozumienia. Gdy jednak działacz Narodowego Związku Robotniczego (NZR) Walenty Baranowski doprowadził do polubownego zakończenia strajku warszawskich garbarzy, padł ofiarą mordu ze strony bojówki socjalistycznej. Endecja w odwecie zastrzeliła dziesięciu bojówkarzy, uczestników zbrodni. Między narodowcami a socjalistami wybuchła prawdziwa wojna.

Szczególnie wiele krwi polało się w Łodzi. Najpierw w styczniu 1906 roku w restauracji Domkego przy ulicy Długiej zastrzelono aktywistę NZR. Jeszcze tego samego dnia nastąpił odwet. Spirala przemocy nakręcała się – i obie strony nie znały litości. Przeciwników zabijano na ulicy, dopadano ich w mieszkaniach, wywlekano z karetek i dobijano, a w paru przypadkach zdarzyło się, iż ostrzelano kondukty pogrzebowe. W niektórych miesiącach ginęło choćby po kilkadziesiąt osób.

Szczególnym echem odbiła się krwawa bitwa o kościół Świętej Anny na Zarzewiu (18 stycznia 1907 roku). Odbywało się w nim właśnie nabożeństwo za prawicowca zamordowanego przez socjalistów. Jak przyznali narodowcy: Ponieważ były wypadki, iż socyaliści choćby do orszaków pogrzebowych strzelali, widocznie dla zabezpieczenia się od rzezi w czasie nabożeństwa za chrześcijańskiego demokratę ś.p. Konarzewskiego, kilku robotników zaopatrzyło się w broń.

W pobliżu przechodził akurat kondukt dwóch poległych socjalistycznych aktywistów. Od orszaku odłączyło się około 200 bojówkarzy SDKPiL, PPS i Bundu, by ruszyć w stronę kościoła. Lewicowcy tłumaczyli się potem, iż chcieli tylko… poprosić proboszcza o poświęcenie trumien swych towarzyszy (!).

Odezwa Narodowego Związku Robotniczego relacjonowała: Przybyli obsaczyli wszystkie wejścia do kościoła i plebanii i po krótkiej rozmowie, przeplatanej prowokacyjnymi drwinkami i wymysłami, obecni na cmentarzu usłyszeli socjalistyczną komendę: szykować broń. Padł strzał i zabity został nasz kolega Gaj. To dało hasło do strzelaniny, która pociągnęła za sobą tak opłakane skutki. Socjalistyczni bojowcy, nie spodziewając się odporu, w dzikim popłochu rzucili się do ucieczki; jedni strzelali na oślep w swoich, inni w przestrachu rzucali broń. Po ucieczce bojowców zebrano kilkanaście browningów, a choćby parę mauserów. Ta masa porzuconej broni najlepiej chyba dowodzi, o jakie to „poświęcenie” socjalistycznym bojowcom chodziło.

W bitwie o kościół odnotowano ośmiu zabitych i cztery dziesiątki ciężko rannych. Ogółem walki między narodowcami i socjalistami pochłonęły w ciągu dwóch lat w samej Łodzi 322 ofiary śmiertelne. Pewne uspokojenie nastrojów nastąpiło dopiero pod koniec 1907 roku. przez cały czas jednak, aż do roku 1913 z rąk lewicowych terrorystów ginęli Polacy – nie tylko zatrudnieni w policji czy urzędach, ale także poczciarze, kolejarze, kupcy, robotnicy uznani za łamistrajków oraz przypadkowi przechodnie.

Nasz przyjaciel wróg

Rewolucja nie przyniosła poprawy losu proletariatu. Nie służyły mu również upolitycznione strajki przeciągane w nieskończoność (często pod groźbą rewolweru i noża) ani uliczne ekscesy, podczas których niszczono mienie publiczne. Społeczeństwo było przerażone eskalacją terroru i bandytyzmu. Wielu publicznie okazywało niezadowolenie z decyzji władz o złagodzeniu represji wobec burzycieli porządku.

Dla rewolucjonistów ogromnym szokiem była sytuacja późniejsza, z pierwszych miesięcy wojny światowej. Oto w Warszawie i wielu innych miastach Królestwa tłumy Polaków serdecznie żegnały wyruszające na front pułki rosyjskie, fetowane jako nasze wojsko. Polscy poddani cara, przez nikogo niezmuszani, wręczali kwiaty i upominki żołnierzom tych samych formacji, które w poprzedniej dekadzie stłumiły rewolucyjne wystąpienia.

Taka fraternizacja z wojskiem zaborcy była czymś dotąd niespotykanym w naszych dziejach. Piłsudczycy i inni socjaliści odsądzali owe zachowania od czci i wiary. A przecież to lewicowi terroryści i partyjni bandyci przez długie lata pracowali na taki efekt.

Andrzej Solak

Tekst pochodzi z dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, numer 106 (wrzesień-październik 2025)

Aby zamówić numer zadzwoń: +48 12 423 44 23

Idź do oryginalnego materiału