202. O głowie.

okolicepiecdziesiatki.wordpress.com 2 dni temu

Wychowałem się w czasach, gdy na choroby psychiczne zapadały tylko świry, więc z pewnością nikt z rodziny. Przynajmniej według wierzeń starszych pokoleń. W związku z tym, iż wśród krewnych nie mogło być umysłowo chorych, wykształcił się pewien zwyczaj: Dzieci i młodzież byli poniżani przez rodziców i nauczycieli właśnie epitetami takimi jak „głupek, baran, osioł, małpa ogoniasta, niedorozwinięty, wariatuńcio…”, pozwólcie, iż się zatrzymam na tych lżejszych. Gdyby wierzyli, iż z ich dziećmi może być coś nie tak, tego typu obelgi nie przechodziłyby im tak łatwo przez usta. Nie mam pojęcia, jak broniły się przed tym inne pokolenia, ale w moim dość popularne stało się drwiące i prowokacyjne potwierdzenie, tzn. „Tak, właśnie tak, jestem czubek, pierdolnięty jestem i co mi zrobisz?!” W jednym z moich ulubionych utworów lat osiemdziesiątych pt. „Burdel” występujący gościnnie z Dezerterem Skandal, czyli Dariusz Hajn, wykrzykiwał:

jestem inny,
mamo! tato!
czy dostanę
w mordę za to?
mózg mam jakiś
opuchnięty,
chyba jestem
pierdolnięty!

Wariatów w tytułach punkowych utworów nie chce mi się wymieniać, a już tym bardziej nie chce mi się szukać, każdy może wpisać w wyszukiwarkę youtube i sprawdzić. Taka obrona przed naśmiewaniem się ze stanu psychicznego podchodzi chyba pod ucieczkę do przodu. Wobec jednostek sprawdzała się wyśmienicie, gorzej wobec konsekwentnego systemu. Już w 1961 roku w Stanach Zjednoczonych, Joseph Heller tak opisał „paragraf 22” uniemożliwiający wymiganie się od uczestnictwa w wojnie ze względu na chorobę umysłową. „Żeby ją stwierdzić, trzeba ją zgłosić, a nie może być wariatem ten, kto wie, iż nim jest” – taki był sens przepisu umożliwiającego karmienie maszynki do mięsa coraz to nowym wkładem. Zupełnie nie to, co u Szwejka, gdy wystarczyło mieć stwierdzony kretynizm, przynajmniej do czasu, gdy nie uznano poborowego za symulanta.

Process – Stroszek

Problem polega na tym, iż choroby i zaburzenia psychiczne, to nie wymysł. Bez względu na to, co o nich sądzimy, czy uznajmy ich istnienie, czy też nie, kto jest nimi dotknięty, ten jest, a kto nie jest, ten nie jest (jakież to kuchva głębokie, aż dziw, iż wymaga przypomnienia). W większości przypadków można znaleźć rozwiązanie udając się odpowiednio wcześnie do specjalisty i przestrzegając zaleceń terapeutycznych, ale to nie takie proste, gdy wokół rozlegają się zapewnienia, iż jesteś normalna/ normalny, iż choroby psychiczne są zmyśleniem, a ty masz się po prostu za siebie wziąć! Tak, właśnie tak jest. Niedawno włos mi się zjeżył na głowie, gdy taką mądrość wyczytałem na blogu wybitnego naukowca, niestety od fizyki, a nie od głowy. Stwierdził, iż terapeuci nie dają tej zbawiennej rady pacjentom, bo boją się, iż by ich stracili, a oni ich chcą u siebie przytrzymać. Innymi słowy, miał miejsce kolejny coming out mężczyzny, który protestuje przeciw pomysłowi, iż głowę trzeba chronić i leczyć.

Żarty żartami, ale skierowanie do pacjenta szukającego pomocy psychologicznej słów „weź się w garść” jest nie tylko kompletnie nieskuteczne, ale i dodatkowo pogłębiające frustrację, bo skoro słyszał ten tekst od bliskich 1000 razy i nie działało, to gdy wreszcie przełamał się i poszedł po pomoc do wyśmiewanego dotąd psychologa, gdyby i tam usłyszał ten tekst, tam gdzie jest ostatnia deska ratunku, to już zostałoby tylko rzucić się na tory.

Baśń o Kowalskim i Wujku Dobra Rada.

Pan Kowalski miał myśli samobójcze, nie mógł się na niczym skupić, uciekał w alkohol i inne narkotyki, w pracę, hazard albo w sen. W efekcie było z nim coraz gorzej, brakowało mu sił i energii na najprostsze czynności, a poczucie pustki i bezsensu życia stawało się nie do zniesienia. Stracił do siebie cały szacunek, nie wierzył, iż jest cokolwiek wart, ani iż ma wpływ na zmiany. „Weź się w garść” mówili wszyscy wkoło, a on uparcie nie chciał! Mówił: „A taki fuj, nie wezmę się w żadną garść, walcie się na ryj!” W końcu gdy był już na dnie, zupełnie sam i bez żadnej nadziei, poszedł do psychologa, a tam zamiast niego siedział Wujek Dobra Rada. „Weź się w garść”, rzekł Wujek i świat stał się od razu piękny. „To świetny pomysł, Wujku Dobra Rada”, odrzekł Kowalski. Od tej pory już zawsze będę miał się w garści! Ależ moi znajomi zrobią miny!

Wracając do rzeczywistości. Podczas ostatniego pobytu w Polsce, pokusiliśmy się o dwie krótkie wizyty u osób, u których bywamy bardzo rzadko. Pierwsza była u PAŃSTWA DOSKONAŁYCH. Jak sama nazwa wskazuje, wszystko jest tam perfekcyjne, więc oczywiście nie może być mowy o zaburzeniach psychicznych. Tam każda tuja sadzona była w miejscu starannie zaplanowanym i z metrówką w ręku, żeby nie było odstępstw od genialnego i najlepszego bez wątpienia planu na życie, a ten najbardziej odpowiedni sąsiad – milioner, który tak uprzejmie z nimi rozmawiał, to gdyby tylko udali się do niego w odwiedziny, wszystko by im chętnie pokazał, nie może niestety na to liczyć, gdyż wypadałoby go zaprosić na rewizytę, a brakuje jeszcze kilku zamówionych mebli najdoskonalszej firmy, czekają na nie odpowiednio zaplanowane puste miejsca, więc jak tu przyjąć tak dostojnego gościa bez wszystkiego planowego? Niech Was nie zmyli mój ironiczny ton, tak tam jest naprawdę. Teoretycznie mają dostęp do takich rzeczy, o których w młodości, zdobywając swe doskonałe wykształcenie choćby nie marzyli. Zwłaszcza, iż w opowieściach cała szeroko pojęta rodzina (nie tylko rodzice, dzieci, dziadkowie i wnuki, ale cała, bliższa i dalsza familia), to ludzie sukcesu. Dlaczego zatem są nieszczęśliwi? Bo ich perfekcjonizm nie pozwala im mówić o psychozach jednego z genialniejszych krewnych, albo o próbie samobójczej innego naukowca, spokrewnionego na tyle blisko, iż na śluby i komunie wypada go zapraszać. Zejścia śmiertelne z powodu nadużywania alkoholu nazywa się tam wynikiem „ciężkiej choroby” albo „ataku serca”, jeżeli takowy był podczas sekcji zwłok stwierdzony, prócz śmiertelnej dawki etanolu oczywiście, o której rzecz jasna ani słowa! O próbach samobójczych dzieci różnych gałęzi familii się nie mówi w ogóle, choćby o tej najtragiczniejszej, bo udanej – i to w rodzinie najbliższej. Nerwice, czy anoreksja też występują tu i ówdzie, podobnie jak duża ilość zachowań niebezpiecznych (przypadkowy seks, używki, ryzykowne inwestycje finansowe), mogąca świadczyć o zbyt wielu zaburzeniach, bym tu się podejmował jakichś sugestii. Na domiar złego, są dość osamotnieni, bowiem wieczna pozycja mentorska i notoryczny brak szczerości nie pozwoliły im na rozwinięcie więzi międzyludzkich (nie mylić ze znajomościami zawodowymi). I znowu: Nie dajcie się oszukać moim sposobem opisu, nie jest mi do śmiechu. Ja naprawdę mam do tych ludzi bardzo duży szacunek i ich niesamowicie lubię, tylko w ten sposób odreagowuję BEZSILNOŚĆ wobec ich upartego odrzucania pomysłu pomocy psychiatry i psychologa.

Od Doskonałych udaliśmy się do Marksistki, która jest plus minus ich przeciwieństwem. Gdy w wieku dorosłym dostała diagnozę spektrum autyzmu, odetchnęła z ulgą, bo wreszcie się dowiedziała, dlaczego jej tak ciężko w życiu. Ponieważ ze względu na różnice w sposobie poznawania świata między osobą autystyczną a ludźmi bez tej przypadłości, ma kłopot w nawiązywaniu relacji, buduje głębokie więzi ze swoimi zwierzętami poznając je, a one dają się poznawać jej i w przeciwieństwie do ludzi, chcą ją poznawać, jako najważniejszą w stadzie, bo zapewniającą pożywienie. Pasjonuje się literaturą, więc ma mocno rozwiniętą duchowość, którą jeszcze pogłębia, przez bardzo dla niej ważne rytuały kontaktu z naturą (z tego względu zawsze, gdy się przeprowadzała, wybierała atrakcyjne przyrodniczo punkty, dające możliwość medytacji na łonie przyrody). Nigdy nie obciąża się nadmiarem pracy, choć jako ceniona tłumaczka literatury, poliglotka i biegła języko- i kulturoznawczyni, zleceń może mieć ile dusza zapragnie. Po prostu ze świadomością swoich ograniczeń wie, iż nie może się przeciążać, bo nastąpi katastrofa. Nie jest jej łatwo, ale chyba znalazła sposób, jak być szczęśliwą mimo wszystko, bo przecież w jej życiu prócz zaburzeń, miały też miejsce tragedie takie, jak śmierć ojca, który był dla niej najważniejszym wsparciem. I wiecie, co jeszcze robiła? Nauczyła się odsuwać od ludzi toksycznych. Nawet, jeżeli by to były osoby z najbliższego otoczenia, a może choćby zwłaszcza wtedy.

Klaus Mitffoch – O głowie

Tak w dużym skrócie i uproszczeniu wyglądają różnice między osobami ze świadomością swych ograniczeń, a tymi, którzy nie chcą choćby wymawiać ich nazwy. Każdy z nas może wybrać, po której stronie chce stać. Nie jestem aż takim optymistą, by orzec, iż z każdą przypadłością da się dobrze żyć, ale też uważam, iż na ogół możemy poprawić jakość życia i dopóki jest to możliwe, warto to robić.

Idź do oryginalnego materiału