Zapowiadane przez Donalda Trumpa zwiększenie wydobycia ropy naftowej i odejście od „zielonych” źródeł energii będzie miało poważne, negatywne konsekwencje. Nie tylko dla klimatu, środowiska i zdrowia ludzkiego, ale prawdopodobnie także dla gospodarki. Plany Trumpa może jednak pokrzyżować „niewidzialna ręka rynku”: USA nie mogą wydobywać dużo więcej ropy niż dziś, jeżeli jej cena będzie spadać.
Donald Trump twierdzi, iż zmiany klimatyczne nie są istotnym problemem, liczy się natomiast gospodarka. Zwykle krytykuje też wszelkie zmiany i rozwiązania wprowadzane przez rządzących do niedawna w Stanach Zjednoczonych Demokratów, a tam, gdzie tylko może, stara się je odwracać. W przypadku silnie spolaryzowanego amerykańskiego społeczeństwa taka strategia polityczna okazuje się bardzo skuteczna. Tym bardziej iż część politycznej agendy Demokratów wydaje się wielu Amerykanom sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.
Dali na kampanię, oczekują więc czegoś w zamian
Trump ma też pewne konkretne zobowiązania do spłacenia. W specyfice systemu politycznego USA przemysł odgrywa znaczącą rolę w finansowaniu kampanii politycznych. Jedną z najważniejszych jego branż jest sektor paliw kopalnych (ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla), który w trakcie kampanii wyborczej wsparł Donalda Trumpa kwotą około 75 milionów dolarów. Bynajmniej nie z dobrego serca – z punktu widzenia przemysłu były to naprawdę dobrze wydane pieniądze.
W Stanach wsparcie finansowe przemysłu paliw kopalnych nie ogranicza się zresztą wyłącznie do kampanii prezydenckich. Branża ta regularnie inwestuje znaczne środki w kampanie polityczne, aby wpływać na decyzje legislacyjne i regulacyjne na szczeblu federalnym oraz stanowym.
- Czytaj także: Raport amerykańskiego Senatu. Koncerny paliwowe wprowadzały świat w błąd od 60 lat
„Drill, baby, drill”
Nic więc dziwnego, iż tuż po objęciu urzędu Trump wprowadza rozwiązania leżące w interesie branży, od której dostał tak duże pieniądze. Nie tylko potwierdził ponowne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Porozumienia paryskiego, idzie krok dalej. Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką obiecał na początku swojej drugiej kadencji, jest dynamiczny wzrost wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego. Czyli słynne już „Drill, baby, drill” („wierć, kochanie, wierć”). Nowy prezydent USA stwierdził też:
„Znów będziemy bogatym narodem, a pomoże nam w tym ’płynne złoto’ (znajdujące się) pod naszymi stopami”.
Trump nie zamierza jednak poprzestać na promowaniu paliw kopalnych. Zapowiedział też cofnięcie chroniących klimat regulacji, wprowadzonych przez administrację Joe Bidena. Ich celem było ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, m.in. z transportu drogowego (samochody) i sektora energetycznego (elektrownie).
- Czytaj także: Zapomniana rozmowa Muska z Trumpem. Przed czym ostrzegał nas najbogatszy człowiek świata?
Przeszkodzić niektórym planom Trumpa mogą prawa wolnego rynku
Nie jest pewne, czy nowemu Prezydentowi USA uda się osiągnąć cel wzrostu wydobycia ropy. Eksperci ostrzegają bowiem, iż sektor energetyczny nie planuje zwiększenia produkcji, mimo deklaracji prezydenta. Stany Zjednoczone już dziś są największym producentem ropy na świecie, ale znaczna część amerykańskiego „płynnego złota” to ropa z łupków. A złoża łupkowe, eksploatowane metodą szczelinowania, przestają być opłacalne, gdy cena baryłki spada poniżej 70 dolarów.
Hasło ‘drill, baby, drill’ może więc boleśnie zderzyć się z rzeczywistością gospodarki wolnorynkowej.
Jednak nowy prezydent USA ma w planach nie tylko rozwój sektora paliw kopalnych. Chce też zatrzymać proklimatyczne inwestycje, zatwierdzone przez Kongres w 2022 roku w ramach ustawy o redukcji inflacji (Inflation Reduction Act of 2022, IRA). Na ten moment fundusze te mają zasilić programy ograniczania emisji i rozwoju zielonej energii kwotą ponad biliona dolarów do 2032 roku.
Nie jest to dobra wiadomość, bo skutki zapowiadanych przez Donalda Trumpa działań będą negatywne nie tylko dla wielu Amerykanów, ale dla całego świata. W USA zmiany wprowadzane przez nową administrację będą oznaczać mniej miejsc pracy i droższą energię, a także bardziej zanieczyszczone powietrze, co prowadzi do wielu chorób i przedwczesnych zgonów.
Przepadnie więcej miejsc pracy niż powstanie?
Dlaczego? choćby jeżeli polityka Trumpa stworzyłaby nowe miejsca pracy w sektorze paliw kopalnych, utrata zatrudnienia w innych branżach byłaby większa. Eksperci szacują, iż wycofanie obecnych regulacji klimatycznych mogłoby skutkować w USA stratą niemal czterech milionów miejsc pracy do 2030 roku.
Wskazują też, iż ceny energii dla większości ludzi mogłyby wzrosnąć, bo energia elektryczna z „czystych”, niskoemisyjnych źródeł, takich jak wiatr i słońce jest tania – kiedy poniesione zostaną już koszty budowy instalacji, ich eksploatacja jest praktycznie darmowa.
Z kolei prognozowane pogorszenie jakości powietrza ma oczywiście związek z przewidywanym wzrostem zużycia węgla i paliw produkowanych z ropy naftowej.
- Czytaj także: Po co Trumpowi Grenlandia i Kanada? [OPINIA]
Wzrost emisji gazów cieplarnianych
Jednak pomysły Donalda Trumpa oznaczają przede wszystkim wyższą emisję gazów cieplarnianych. Co ma znaczenie nie tylko dla Amerykanów, ale dla nas wszystkich.
Pierwsze analizy wskazują, iż do 2030 roku polityka administracji Trumpa może doprowadzić w USA do dodatkowej emisji gazów cieplarnianych na poziomie od 2 do 4 miliardów ton dwutlenku węgla (w porównaniu z obecnymi prognozami). Głównym czynnikiem decydującym o skali wzrostu emisji będzie to, jak bardzo ograniczone zostaną proklimatyczne wydatki wynikające ze wspomnianej Ustawy o redukcji inflacji.
Inne analizy potwierdzają te szacunki, ale w kolejnych latach po 2030 przewidują jeszcze większy wzrost emisji. Na przykład modelowanie przeprowadzone przez Rhodium Group sugeruje, iż cofnięcie regulacji Bidena i uchylenie Ustawy o redukcji inflacji mogłoby zwiększyć roczne emisje USA w 2035 roku o około miliard ton CO₂. Dla porównania to mniej więcej tyle, ile wynosi dziś całkowita roczna emisja Japonii (w przypadku Stanów Zjednoczonych całkowita emisja CO₂ to w tej chwili ok. 5 miliardów ton na rok).
Nie wiemy, jak dokładnie będzie wyglądać przyszłość sektora energetycznego w USA. Wielu przedsiębiorców i lokalnych samorządów już dziś korzysta z inwestycji w ramach IRA i niekoniecznie będzie chciało z nich zrezygnować. Nie można więc wykluczyć, iż przynajmniej część obecnych programów przetrwa, a zatem konsekwencje będą mniej dramatyczne, niż w najgorszym scenariuszu.
Globalne „efekty uboczne” polityki Trumpa
Największą niewiadomą jest jednak to, jak polityka Trumpa wpłynie na działania proklimatyczne na całym świecie. Wielu ekspertów obawia się, iż promowanie paliw kopalnych oraz wycofanie USA z Porozumienia Paryskiego mogą zachęcić inne kraje do ograniczenia własnych ambicji klimatycznych.
Podobne obawy dotyczą sektora prywatnego. Od czasu reelekcji Trumpa sześć największych banków w USA wycofało się z sojuszu Net-Zero Banking Alliance, międzynarodowej inicjatywy mającej na celu dostosowanie działalności bankowej do globalnych celów klimatycznych.
Jeśli inne kraje i firmy pójdą w tym kierunku, nasze szanse na stabilizację klimatu mogą się znacząco pogorszyć, choć na razie trudno przewidzieć, czy ten negatywny scenariusz się spełni.
W tej raczej mało optymistycznej sytuacji można się też doszukiwać się czegoś pozytywnego. Dotychczasowe działania w celu ochrony klimatu w większości przypadków były dalece niewystarczające, a często pozorowane, pełne hipokryzji i promocji interesów różnych grup. Dojście Trumpa do władzy sprawia, iż wiele państw i koncernów (np. wspomniane wyżej banki) przestało udawać, iż troszczy się o Planetę. A prawda, choćby bolesna, jest chyba lepsza niż słodkie kłamstwa.
Korzystałem m.in. z artykułu: Drill, baby, drill? Trump policies will hurt climate ― but US green transition is under way.
- Czytaj także: Coś dziwnego dzieje się z planetą. Mamy problem z pochłanianiem CO2
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/LMMedia