Związki żywności i polityki: czego dowiadujemy się o nich (nie tylko) z filmu „Grabież”

3 godzin temu

W „Grabieży” przyciąga uwagę nie tylko temat dokumentu – a jest nim splot polityki z żywnością. Równie ważny, a może i bardziej intrygujący, okazuje się sposób, w jaki ów splot został przedstawiony. Teza filmu mogłaby brzmieć tak: jednym z głównych obszarów geopolitycznej walki o dominację w XXI wieku będzie (już jest?) sektor żywności.

Film dokumentalny „Grabież” („The Grab”,2022) w reżyserii Gabrieli Cowperthwaite w Polsce miał swoją premierę w ramach 22. Festiwalu Millennium Docs Against Gravity (jest przez cały czas dostępny na jednej z platform streamingowych).

Zaprezentowana w filmie historia rozpoczyna się w 2014 roku, gdy dziennikarz z kalifornijskiego The Center for Investigative Reporting – Nathan Halverson, główny protagonista filmu – zwraca uwagę na kontrowersyjne przejęcie udziałów firmy Smithfield Foods. Kontrowersyjne, bowiem, po pierwsze, nowym właścicielem zostało chińskie konsorcjum WH Group, po drugie, Smithfield Foods to firma amerykańska, po trzecie, chodzi o największego światowego producenta mięsa.

Wychodząc od tej transakcji, Halverson podąża tropem innych równie bezprecedensowych – także z obszaru agrokultury – dzierżawy arizońskiej ziemi przez Saudyjczyków; tworzenia w Rosji Putina farm przy pomocy ściąganych ze Stanów, nadzorujących i wspomagających cały proces kowbojów; wykupu ziemi w Afryce przez konsorcjum zarządzane przez byłego człowieka amerykańskich służb.

Według Halversona, czasy zmagań o ropę naftową powoli odchodzą w przeszłość, a ropą przyszłości ma być żywność.

Film amerykańskiej reżyserki był kręcony przez sześć lat, premierę miał lat temu trzy. W epoce ciągłego, narastającego przyspieszenia, trzy lata zdają się znaczyć więcej niż – powiedzmy – lat temu trzydzieści. Warto więc przyjrzeć się przedstawionym w filmie Cowperthwaite wątkom w formie pewnej aktualizacji oraz rozwinięcia.

Wątek amerykański. Cła

Historia arizońskiej ziemi, przejętej oraz drenowanej (dosłownie, w tym przypadku chodzi bowiem głównie o zasoby wody) przez saudyjską korporację, prowadzi reżyserkę do konfrontacji z człowiekiem nadzorującym tę operację. To nie Saudyjczyk ale Amerykanin i stanowi on rzadki przypadek człowieka poczuwającego się – ostatecznie – do współodpowiedzialności za tragedię wielu miejscowych farmerów. W finale filmu widzimy go dokonującego obrotu o 180 stopni na swojej ścieżce kariery: stawiającego na wysuszonej ziemi nowoczesną, rewitalizującą arizońską glebę infrastrukturę.

Nadzieją na szlachetne, indywidualne czyny, człowiek się jednak nie naje. Wcześniej w filmie zostają przedstawieni arizońscy farmerzy, pozbawieni możliwości, by zarabiać na swoje życie. Ani struktury federalne, ani te stanowe nie podejmują żadnych akcji. Jednak nie są to ludzie zupełnie pozostawieni samym sobie. Samoorganizują się w protestach i grupach sprzeciwu, a lokalni działacze i dziennikarze oferują im swoją pomoc w nagłośnieniu sprawy. Mimo to – a także mimo uwagi twórców „Grabieży” wnioski wydają się być zdecydowanie ponure. Na mapie geopolitycznych rozgrywek oraz ruchów wielkiego kapitału, tacy ludzie są de facto niewidzialni.

W poczuciu alienacji – przekonani o zdradzie i byciu ograbionymi przez mechanizmy neoliberalnej, niekontrolowanej globalizacji – zwracają się ku tym rozwiązaniom oraz tym narracjom, które oferują pomoc bądź szacunek – w uproszczeniu – jakiekolwiek formy upodmiotowienia.

Z takiej perspektywy można (należy?) spoglądać na sukces Donalda Trumpa oraz rosnącej globalnie w siłę, skrajnej prawicy – wątek, który w filmie Cowperthwaite akurat nie pojawia się, ale mógłby, gdyż nie tylko skupia w sobie, co również rozwija tematy poruszane i naświetlane przez reżyserkę.

Jeszcze podczas swojej pierwszej kadencji jako prezydent Stanów Zjednoczonych – jak to opisuje Stephen Starr dla The Guardian Trump spotykał się z farmerskimi potentatami, wskazującymi na wiele problemów, także tych związanych z dostępem do wody. W 2020 roku Trump rozwiązał ten problem, znosząc regulacje dotyczące dostawy wody (mające na celu między innymi ochronę zagrożonych gatunków ryb i wielorybów). Było to jednak rozwiązanie jedynie pozorne: pomiędzy 2017 a 2022 rokiem – według informacji podanych przez Starra – liczba amerykańskich farm spadła aż o 141 tysięcy.

Innym rozwiązaniem, które ustawia Trumpa w pozycji obrońcy amerykańskiego agrobiznesu, są legendarne już cła. Jednakże, jeszcze za pierwszej kadencji 45. oraz 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych – jak podaje dalej Starr – wojna celna przynosiła amerykańskiej agrokulturze wielobilionowe straty. Co prawda, Trump wypłacił farmerom rekordowe wsparcie finansowe, niwelujące poniesione przez nich straty, jednakże najnowsza i na większą skalę przeprowadzana wojna celna może zebrać jeszcze większe żniwa, które coraz trudniej będzie przykrywać dodatkowym wsparciem.

Chińczycy przez ostatnie lata stawiali na uniezależnienie się od importu amerykańskiej żywności, zaś inne rynki zbytu mogą wycofać się ze względu na jeszcze wyższe bariery celne.

Być może więc tym, co w rzeczywistości skłania – in genere – środowiska farmerskie do dalszego popierania wizji Trumpa jest aspekt symboliczny (mam tu na myśli – przede wszystkim: retoryczne – formy uznania istnienia problemu grupy farmerów, potwierdzenia ich przekonania o byciu ofiarami), nie zaś same rozwiązania gospodarczo-prawne. Przedmiot ataków Trumpa – czyli polityka klimatyczna – stanowi dość wygodne dla pomawiania o spisek terytorium (przynajmniej na chwilę obecną), z czego Trump czerpał pełnymi garściami podczas wszystkich swoich kampanii prezydenckich. Jednak na podstawie „Grabieży”możemy wnioskować, iż samo przeciwstawianie się klimatycznym ograniczeniom nie rozwiąże postępującego kryzysu branży.

Problem bowiem leży również gdzie indziej: w bezwzględności zewnętrznego kapitału, przy jednoczesnym przymykaniu oka lokalnych – w tym przypadku: amerykańskich – oficjeli.

I choć cła Trumpa mogą i mają sprawiać wrażenie, iż właśnie procedurom „grabieży” mają stawiać opór, tak na poziomie faktów być może w ogóle ich nie dotykają. Dotyczą bowiem importu, nie zaś półanonimowego eksportu i wyprowadzania zasobów naturalnych ze Stanów, których przykład przedstawiła w swym filmie Cowperthwaite. Takie przyzwolenie na wyprowadzanie własnych zasobów może szokować tym bardziej, iż – rzekomo – mowa tu o największym mocarstwie świata. Gdy przyjrzeć się zaś mniej znaczącym graczom na arenie światowych zmagań, procedery „grabieży” ze sfery prywatnej (jednostkowej) rozszerzają się na sferę publiczną (państwową) – w uproszczeniu – stają się o wiele bardziej jawne (i bezwstydne).

Wątek afrykański. Rekolonizacja

W ramach przedstawionego w filmie śledztwa, grupa dziennikarzy wpada na trop Erika Prince’a: byłego agenta CIA, w przeszłości wykorzystującego swoje koneksje oraz doświadczenie w biznesie militarnym, by następnie zająć się biznesem żywnościowym. Pozornie dość nieoczywista forma przebranżowienia. Prince jednak okazuje się być otoczony wieloma wysoko postawionym postaciami, które mogą uzasadniać takie poprowadzenie ścieżki kariery. Najwyżej postawioną z nich jest brat prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA), czyli szejk Tahnoun, odpowiedzialny za obszar „narodowej obrony” państwa. W tym przypadku obrona zyskuje dość nieoczywiste znaczenie – w całej operacji chodzi o zapewnienie dostępu do zasobów żywności.

W Afryce – gdyż właśnie ten kontynent jest głównym polem grabieży dokonywanej przez Prince’a na zlecenie ZEA – ma istnieć od 50 do 60% niezagospodarowanej, zdolnej do uprawy ziemi na całym globie.

Dziennikarze nawiązują kontakt z grupą Zambijczyków, bezskutecznie walczących o – jak to ma często miejsce w Afryce – dotychczas jedynie niespisane, „nieoficjalne” – prawo do ziemi, na której i z której żyli od pokoleń. Widoki koparek i innych maszyn są jednak coraz częstsze. Choć małe zwycięstwa lokalnej społeczności w „Grabieży” mają miejsce, to – jak się wydaje – trend rekolonizacji Afryki trudno będzie powstrzymać.

Nie potrzeba tak naprawdę żadnego śledztwa, by wiedzieć, iż pewna forma rekolonizacji w Afryce ma miejsce już od pewnego czasu.

Pewna – czyli właśnie jakoś niepewna, niejednoznaczna – gdyż powierzchownie przyjmuje ona formę współpracy.

Głównym aktorem w Afryce nie są w tej chwili królestwa Bliskiego Wschodu czy prywatne korporacje, ale Chiny.

Początków wejścia Chin na ten kontynent upatruje się jeszcze w latach 50. i nawiązaniu współpracy – ze względu na socjalistyczne powiązania – z Egiptem. w tej chwili jednak, Państwo Środka inwestuje już prawie na całym afrykańskim kontynencie, najmocniej koncentrując uwagę na takich państwach, jak Angola, Tanzania czy właśnie Zambia (czyli państwa wyjątkowo bogate w złoża mineralne).

Chiny mają w Afryce całkiem dobrą renomę. Doraźne inwestycje w infrastrukturę – drogi, kolej czy porty – mają być w wielu z afrykańskich państw widoczne gołym okiem, a Chińczykom udaje się utrzymywać pozór współpracy (nie zaś imperialistycznej grabieży). Pozór, gdyż dysproporcja jest dość oczywista.

W samym 2015 roku – jak pisze Abel Kinyondo w tekście „Is China Recolonizing Africa?” na pakiet pomocy dla Afryki Chiny przeznaczyły 2,9 biliona dolarów, jednocześnie uzyskując z podpisywanych z Afrykańczykami umów aż 55 bilionów (czyli ponad 18-krotność przekazanej sumy).

Choć według Kinyondo agrokultura – w porównaniu z minerałami, jak miedź czy kobalt – stanowi marginalny zakres chińskich zakusów w Afryce, to wydaje się, iż coś w tej kwestii zaczyna się już zmieniać. Jak podają George T. Mudimu oraz Boaventura Monjane w artykule „The Chinese Presence in Africa’s Agriculture: A Synopsis”, Chiny – na mocy porozumienia z 2022 roku w ramach Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej (FOCAC) – stawiają coraz większe warunki na polu agrokulturowej „współpracy”. W związku z tym porozumieniem, azjatyckie mocarstwo zwiększa import afrykańskiej żywności, tworząc przy tym coś, co zostało określone mianem „zielonych szlaków”. Co więcej, Chiny między 2022 a 2024 rokiem miały przysłać do Afryki 500 ekspertów, których celem ma być rewitalizacja wiejskich obszarów Afryki.

A iż w rzeczywistości może tu chodzić o coś więcej niż o sam handel – iż Chińczykom przyświecają ideały inne niż tylko te ekonomiczne, jak w Afryce często pragnie się utrzymywać – mogą świadczyć niektóre przykłady z najnowszej historii. Otrzymawszy od Chin pożyczkę, Angola – państwo na tyle bogate w złoża ropy, iż bez problemu mogłoby spłacić dług – nie może tej pożyczki spłacić. Dlaczego? Ponieważ otwarcia się na inne rynki zbytu zakazują Angolczykom właśnie Chiny (które wolą, by dług rósł, Angolczycy bowiem – w dalszym ciągu – muszą zadłużać się w Pekinie).

W podobnej sytuacji są między innymi Kamerun, Etiopia czy Kenia, choć sposoby zadłużania mogą się różnić. Przykładowo, w tym ostatnim z wymienionych państw – pisze we wspomnianym już tekście Kinyondo – Chiny zaoferowały pożyczkę celem budowy kolei z Nairobi do Mombasy. Sęk w tym, iż Państwo Środka miało wpływ na przeprowadzenie projektu i prawdopodobnie mocno zawyżyło koszty budowy, w związku z czym pożyczka jest de facto nie do spłacenia. Rozwiązanie? Chiny zaoferowały przejęcie portu w Mombasie. A sama kolej została na 10 lat przejęta przez chińskie konsorcjum Afristar.

Gdy będą tego potrzebowali – a w obliczu postępującej katastrofy klimatycznej można zakładać, iż będą potrzebowali coraz bardziej – Chińczycy nie powinni mieć problemów z uzyskiwaniem coraz większej kontroli nad zasobami żywności w państwach Afryki.

Wątek wojenny. Palestyna

Dokonawszy już pokaźnych odkryć na polu współczesnego, nieoficjalnego przemysłu (biznesu) żywnościowego, napędzony dotychczasowymi sukcesami Halverson przedstawia swoją tezę, wedle której aspekt żywnościowy miał być jedną z przyczyn pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Dziennikarz zwraca uwagę na zniszczenie tamy, którą państwo ukraińskie postawiło po aneksji Krymu z 2014 roku, odcinając półwysep od dotychczasowego dostępu do wody, wyrządzając liczne szkody w zakresie upraw. Tak szybkie – przeprowadzone w pierwszych tygodniach po 24 lutego 2022 roku – zniszczenie tamy ma według Halversona udowadniać, iż w rzeczywistości Ukraina stanowi – kolejną już – ofiarę związków polityki z żywnością.

Osobiście uważam, iż teza Halversona może być nieco przestrzelona (można bowiem śmiało zakładać, iż Rosjanie – gdyby to był w istocie aż tak wielki problem – nie czekaliby do 2022 roku ze zniszczeniem jednej tamy, tym bardziej na terytorium, na którym de facto wciąż prowadzili wojnę). Jednakże sam związek działań wojennych z kwestią dostępu do żywności jest z pewnością zasadny. I – raz jeszcze, jak w przypadku eksploatacji kontynentu Afryki – śledztwo czy domniemania nie są konieczne, by taki związek zyskał miano więcej niż prawdopodobnego.

W ostatnich tygodniach do mediów przedostaje się coraz więcej zatrważających informacji na temat masowych morderstw, jakich dokonują wojska izraelskie na ludności Gazy, gromadzącej się wokół centrów dystrybucji pomocy (żywności czy opieki medycznej). Co prawda, w tych konkretnych, wyjątkowo drastycznych przypadkach nadrzędny cel Izraelczyków – jakim jest całkowita eksterminacja ludności Gazy – byłby innego rodzaju, a aspekt żywności miałby tu charakter bardziej symboliczny (czy biopolityczny) aniżeli ekonomiczno-planistyczny. Idąc jednak o krok dalej – przyjmując perspektywę makro na potrzeby analizy wydarzeń w Gazie – ekonomia zyskuje na znaczeniu, a jej związek z mającym w tej chwili miejsce ludobójstwem przestaje być – niestety – tak niedorzeczny.

Taką perspektywę – w wywiadzie przeprowadzonym przez Rafała Górskiego dla Instytutu Spraw Obywatelskich – przedstawia Jarosław Pietrzak, publicysta i pisarz, autor między innymi książki „Smutki tropików: Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako kino polityczne”.

Według Pietrzaka wojna w Gazie stanowi poligon doświadczalny dla nowoczesnych systemów militarnych, produkowanych, a potem sprzedawanych przez Izrael innym państwom (to w tej chwili przede wszystkim technologie automatyczne, „inteligentne”, do ludobójstwa Gazańczyków wykorzystujące AI).

A iż popyt na takie technologie będzie się zwiększał, a nie malał, może wynikać z kryzysu modelu kapitalizmu skutkującego narodzinami „ekstermistycznej” strategii współczesnych państw: jak w przypadku Izraela. Czym jest system ekstermistyczny? Jak to opisuje Pietrzak, jest to system, „w którym wszystkie kumulujące się kryzysy kapitalizmu – coraz mniej zysku do podziału, coraz większe nierówności, coraz mniej taniej natury, migracje z powodów klimatycznych, ciągle wybuchające konflikty zbrojne – będą regulowane po prostu przez eksterminację kolejnych populacji”. Ulegające wyczerpaniu zasoby żywieniowe wpisują się w ciąg wielu aspektów kryzysu, zarysowanego przez Pietrzaka.

Oprócz ludobójstwa w Gazie, państwo Izrael zaczyna również intensyfikować działania na Zachodnim Brzegu Jordanu, między innymi podpalając tamtejsze farmy Palestyńczyków, zmuszając ich do porzucenia rodzimej ziemi. Można śmiało zakładać, iż Izraelscy osadnicy dość gwałtownie zagospodarują nieużytki, a Zachodni Brzeg nie przestanie być obszarem – jak na Bliski Wschód – wyjątkowo zielonym. Według palestyńskiego ministerstwa zdrowia, od wybuchu wojny z 7 października 2023 roku, na Zachodnim Brzegu miało zginąć co najmniej 993 Palestyńczyków, a ponad 7000 zostało rannych (stan na 13 lipca 2025 roku).

Czy chodzi o Stany Zjednoczone, czy o Afrykę, czy też o Palestynę, pewne wątki wydają się powracać i stanowić stałe elementy współczesnej – i niekoniecznie oficjalnej – polityki żywności.

Kolonizacja może odbywać się w formie zwykłej dzierżawy – może również polegać na szantażu ekonomicznym – w najgorszym razie prowadzi do eksterminizmu oraz powrotu najgorszych przypadków biopolityki.

We wszystkich sytuacjach zobrazowanych w „Grabieży”, jak i tych rozwiniętych przeze mnie, to kapitał odgrywa kluczową rolę. I choć działania państwa Izrael stałyby w kontrze do tezy, iż chodzi zawsze o wpływy zewnętrzne i prywatne, przejmując kontrolę nad „publicznym” (Izrael jest bowiem osobliwym przypadkiem kolonizacji immanentnej, skierowanej do wewnątrz, nie na zewnątrz), tak wydaje się jednak, iż

ofiara pozostaje zawsze ta sama: lud pozbawiany ziemi, zarówno w sensie miejsca, jak i zasobów umożliwiających egzystencję.

Idź do oryginalnego materiału