PSL po raz kolejny gra przeciw koalicji 15 października, tym razem sabotując prace nad ustawą o związkach partnerskich. Temat pojawił się jako czynnik rozbijający dyskusję o manifeście suwerenistycznym, szumnie nazywanym strategią migracyjną. Rząd wie, iż na chaosie panującym w mediach można skorzystać, rozpraszając uwagę publiczności. Na to wskazuje moment publikacji – w piątek, po gorącym tygodniu – projektu, który, choć daleki od oczekiwań wyborczyń i wyborców, miał być kompromisowy wobec wstecznego PSL-u.
Nie udało się. choćby tak okrojony projekt, mówiący o małej pieczy (co pozwoliłoby partnerom na odbieranie z przedszkola dzieci), ale już nie o adopcji czy przysposobieniu, nie ukontentował PSL-u. PSL chciałby, by związek partnerski nie był w niczym podobny do małżeństwa, żeby zawierany był nie w USC, ale przed notariuszem, który sam potem zaniesie informację do USC, a wcześniej sprawdzi w tymże USC, czy nienarzeczeni szykujący się do niemałżeństwa nie są przypadkiem zaangażowani już w jakiś inny związek. Ile notariusz będzie sobie życzył za taką usługę? Tyle co ksiądz za ślub konkordatowy? Co łaska? Dowiemy się, jak PSL przedstawi swoje propozycje.
Na razie znamy tylko planowany tytuł ustawy – „o statusie osoby najbliższej” – bo rok po przejęciu władzy przez koalicję 15 października PSL uważa, iż pośpiech jest nieuzasadniony. Posłom PSL, jak Ireneusz Raś, nie chciało się choćby przeczytać tak gorliwie krytykowanego projektu.
Nic to, iż ludzie czekają, nic to, iż wyrokiem ETPC Polska jest zobowiązana do wprowadzenia rozwiązania prawnego, tak by przestać dyskryminować pary jednopłciowe, co czyni, naruszając art. 8 Konwencji o ochronie prawa człowieka, który brzmi: „Każdy ma prawo do poszanowania swojego życia prywatnego i rodzinnego, swojego mieszkania i swojej korespondencji”.
Problem PSL-u
Urszula Pasławska w TVN 24 przekonywała, iż ona sama jest liberałką, zaś PSL „partią wolności”, gdzie każdy może mieć poglądy takie, jakie chce. Problem w tym, iż PSL ma niecałe 2 proc. poparcia, a ogranicza wolność zdecydowanej większości społeczeństwa, w tym wyborców, dzięki którym znalazł się w Sejmie. Przypomnijmy, iż PSL wjechał do gmachu przy Wiejskiej na plecach znacznie popularniejszej Polski 2050 i to na żyrowanych głosach wyborców, którzy nie chcieli, by Trzecia Droga spadła pod próg wyborczy, ale chcieli, by weszła do Sejmu i umożliwiła stworzenie koalicji, która przejmie rządy.
Teraz PSL gra rolę piątej kolumny i konsekwentnie sabotuje prace koalicji, niszcząc zaufanie do niej wyborczyń i wyborców. Tak było przy głosowaniu w sprawie dekryminalizacji pomocy w aborcji, tak jest i teraz, przy ustawie o związkach partnerskich.
Winy za rozpad koalicji PSL nie chce jednak ponosić. To dlatego tak usilnie przekonuje, iż projekt ustawy o związkach partnerskich nie jest rządowy. Gdyby był i nie przeszedł, bo zabrakłoby głosów PSL-u, dawałoby to opozycji pretekst do złożenia wotum nieufności wobec rządu. PSL jest jednak w mniejszości. Projekt jest rządowy, ministra Kotula miesiącami prowadziła rozmowy i negocjacje, w wyniku których mocno okrojoną ustawę poprze Lewica, Koalicja Obywatelska oraz Polska 2050.
Jaki PSL ma zatem problem? Może nie czyta sondaży, które mówią, iż co najmniej dwie trzecie Polaków, w tym wielu konserwatystów, chce związków partnerskich. A może po prostu przy tym mikrym poparciu pragnie pokazać, iż się liczy i iż policzy sobie drogo za wysupłanie 17 posłów potrzebnych do przegłosowania projektu rządowego. Towarem wymiennym mogą być np. przywileje dla myśliwych albo odczepienie się od Funduszu Kościelnego?
A może wyjaśnienie jest prostsze. Urszula Pasławska niechcący odsłoniła w wywiadzie homofobię PSL-u. Próbowała uzasadnić konieczność istnienia wyraźnych różnic między związkami partnerskimi a małżeństwami, przywołując przykład Francji. Tyle tylko iż we Francji wszyscy bez względu na orientację seksualną mogą wybierać między małżeństwami a związkami. W Polsce zaś to właśnie PSL nie chce dopuścić do równouprawnienia. Związki partnerskie mają być z definicji czymś o wiele gorszym od małżeństw, takim biedazwiązkiem, na agrafkę, dla osób LGBT, żeby nie zapomniały, gdzie ich miejsce.
W tej sytuacji Lewica powinna przestać dążyć do konsensusu, starając się o małą pieczę zamiast zwykłej pieczy czy godząc na notariusza i rezygnując z uroczystości. Powinna skorzystać z bezczelności i tupetu PSL-u i zażądać małżeństw dla wszystkich i związków partnerskich dla wszystkich – do wyboru. Dlaczego prawo ma być pisane pod maleńką, homofobiczną, antykobiecą partię, która już małżeństwo widzi jako dominację mężczyzny nad kobietą?
Po co nam małżeństwa?
Tekst Michała Szułdrzyńskiego w „Rzeczypospolitej”, w którym proponował, by związki partnerskie były wyłącznie dla osób homoseksualnych, uświadomił mi, iż małżeństwa w istocie są przeżytkiem, bo rozjeżdżają się ze społecznymi potrzebami. W zamyśle, jak pisze Szułdrzyński, miały chronić kobietę i jej dzieci przed przemocą i głodem, nakładając na męża obowiązek ochrony i alimentacji. Zapłatą miało być jej dziewictwo, czyli pewność, iż mężczyzna wie, iż karmi swoje dzieci.
Teraz kobiety potrzebują po prostu równości. Potrzebują praw reprodukcyjnych, równych płac, równych urlopów rodzicielskich i alimentacji ściganej przez urząd skarbowy.
Małżeństwa i związki partnerskie są istotne, ale z nieco innego powodu. To już nie konieczność przetrwania, ale pragnienie bycia z kimś bliskim. Niezależnie od tego, jakiej płci są osoby, czy mają w planach prokreację, czy nie – chronić należy relację, dającą bliskość, satysfakcję, dzięki której ludzie nie są samotni, czują się lepiej, mogą się wspierać i towarzyszyć sobie przez całe życie albo na różnych jego etapach. I już to zasługuje na ochronę państwa. Wszyscy, nie tylko ci, co mogą się państwu wypłacić w przyszłych żołnierzach czy pracownikach, mają prawo do udanego życia prywatnego. Państwo nie powinno wtrącać im się do pożycia, co dałoby możliwość zakładania rodzin osobom, które się ze sobą przyjaźnią, ale nie mają relacji seksualnej.
W społeczeństwie starzejącym się, toczonym przez depresję i samotność, państwo powinno promować pomysł bycia razem.
Wartości i interesy
Oto w tym samym tygodniu jedna propozycja rządu podważa prawa człowieka, przewidując „zawieszenie” prawa do azylu, a druga uzasadnia propozycję ustawy właśnie koniecznością dostosowania prawa polskiego do podpisanych przez Polskę konwencji.
Chciałabym, żeby demokraci tak twardo obstawali za prawami człowieka, które są fundamentem demokracji, jak PSL za małżeństwem jako związkiem kobiety i mężczyzny, podtrzymującym porządek binarny, patriarchalny i hierarchiczny.
Bo tu jest pies pogrzebany. PSL-owi nie chodzi tylko o te 10 proc. populacji, z których tylko część będzie chciała zawrzeć związek małżeński albo partnerski, ale o zachowanie reguł patriarchatu, gdzie najwyższą pozycję w społeczeństwie ma heteroseksualny samiec, służący samcowi dowolnej orientacji w koloratce, a za to posiadający kobietę, prawo do innych kobiet poza małżeństwem oraz dzierżący władzę rodzicielską.
W tym układzie interes ma oczywiście Kościół. Interes opisuje wprawdzie (a za nim PSL) słowami typu „tradycja”, „kultura”, „odwieczny porządek”, „prawo boskie” czy „prawo naturalne”, ale, nie ma się co oszukiwać – widać, kto na tych tradycjach korzysta.
Kiedy demokraci rozpoznają swój interes w ochronie praw człowieka i nauczą się mówić o tym tak przekonująco, by porządek zbudowany na tym fundamencie mógł trwać tysiące lat?