Wszedł na scenę, której nie kontroluje, a kurtyna już dawno poszła w górę. Tusk i Giertych oraz „silni razem”wręczyli mu rękawicę – z nadzieją, iż przyspieszy po Bodnarze. Ale Żurek nie ma ludzi. Nie zbudował żadnego zaplecza. Do swojego gabinetu politycznego nie ściągnął jeszcze nikogo.
Jest sam. Jak palec. I zaczyna to czuć.
Symbolicznie zaczął od sprzątania biurka – pozbył się dwóch sekretarek swojego poprzednika. Drobny gest, ale wystarczający, by rozeszła się wieść, iż „nowe porządki” już się zaczęły. W piątek pojawił się w gmachu Prokuratury Krajowej.Po wyjściu prokurator Woźniak - ten od Funduszu Sprawiedliwości. Żartował ponoć półgłosem: „Cywilista? Przecież on prawo karne ostatni raz widział na studiach.”
W prokuraturze z sędziego Żurka się śmieją. Ale Żurek wie, iż nie przychodzi z kodeksem. Przychodzi z poleceniem.
Podobno dostał z góry do załatwienia dwie sprawy. Ciech - dla Tuska to sprawa fundamentalna – z czasów jego pierwszego rządu. Trzeba ją przejąć. Przemodelować. jeżeli trzeba – wygasić. Dyskretnie. Skutecznie.
Ale prawdziwa mina czeka w cieniu. Zawiadomienie dużego prywatnego banku – sprawa, która dotyczy najbliższej rodziny premiera Tuska.
Dokumenty istnieją. Ślady są. A więc zadanie Żurka to nie tylko uruchamiać śledztwa.
Czasem trzeba też umieć je… pogrzebać.
I gdyby tego było mało — w Ministerstwie Sprawiedliwości czekało na niego jeszcze kukułcze jajo od Bodnara. Tabele alimentacyjne.
Wynalazek departamentu rodziny, podległego Zuzannie Rudzińskiej-Bluszcz. Wpadka? Raczej bomba medialna. Stały się pośmiewiskiem i viralem w jeden dzień.
Żurek musi teraz wyjść z tego z twarzą. Wycofać się, nie wyglądając na tego, kto się wycofuje.