W środę o godzinie 10.00 Donald Tusk, po ponad 45-minutowej tyradzie, przedstawił swój nowy gabinet. Całe to wydarzenie będzie odnotowane jedynie przez analityków, politologów i dziennikarzy. Przeciętny Polak w tym czasie był w pracy albo na urlopie i co najwyżej obejrzał jakieś fragmenty w wieczornych serwisach informacyjnych, ale raczej bez większych emocji. Jedynie przy dwóch kandydatach na ministrów mogło wystąpić zaskoczenie, pierwszy tu Jakub „Buża” Rutnicki, drugi Waldemar Żurek. Nowy minister sportu dostał więcej niż mógł kiedykolwiek oczekiwać, jednak z pewnością ministrem będzie beznadziejnym, bo dokładnie takim jest politykiem i posłem
Teoretycznie jeszcze więcej uzyskał Waldemar Żurek, obok premiera funkcja ministra sprawiedliwości i jednocześnie Prokuratora Generalnego, to najpotężniejsza władza. I dokładnie na to dał się skusić sędzia, który zostanie zmuszony do złożenia mandatu, ponieważ takie są wymogi prawne. Co to oznacza dla Waldemara Żurka? Na pewno zamiana ról wiąże się z olbrzymim ryzykiem. Po pierwsze utrata statusu sędziego to również zrzeczenie się immunitetu sędziowskiego i 30 tys. zł comiesięcznej dożywotniej pensji sędziowskiej. Po drugie Żurek nie ma żadnego doświadczenia w prowadzeniu tak dużych „korporacji” jak ministerstwo sprawiedliwości i cała prokuratura. Po trzecie oczekiwania wobec nowego ministra, który wywodzi się ze środowiska sędziowskiego i był kojarzony z bardzo ostrymi protestami oraz krytyką poprzedniej władzy, będą znacznie większe niż wobec ustępującego Adama Bodnara.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński określił tę personalną zmianę znanym powiedzeniem: „Trafiliśmy z deszczu pod rynnę”. Komentarz ten prawdopodobnie dotyczył przyszłych działań nowego ministra, jeszcze gorszych od tych podejmowanych przez Adama Bodnara i określanych przez PiS jako bezprawne. Niemniej jednak powiedzenie to doskonale pasuje też do samego Waldemara Żurka, który na stanowisku sędziego był praktycznie nietykalny i zabezpieczony do końca życia. Z chwilą gdy połasił się na nowe stanowisko wszystko się zmieniło i co więcej nie ma drogi powrotnej. W torii Żurek mógłby ponownie zostać sędzią, ale najpierw musiałby przejść przez sito „neo-KRS”, a potem uzyskać nominację od prezydenta Karola Nawrockiego. Jedno i drugie w obecnych warunkach nie wydaje się prawdopodobne.
W tym miejscu wypada zapytać, co w takim razie kierowało Żurkiem, iż zdecydował się na tak brawurowy krok? Oprócz osobistych ambicji z pewnością kierowała nim chęć zemsty, za lata upokorzeń, jakich doznawał, zresztą na własne życzenie, w czasie rządów PiS. Nie bez znacznie są też uczucia towarzyszące nowemu ministrowi i bardziej chodzi o nienawiść do politycznych wrogów, niż szacunek dla prawa i sprawiedliwości. Wszystkie te czynniki tworzą mieszankę wybuchową, brak doświadczenia połączony ze ślepą zemstą i nienawiścią, a do tego niezwykle wygórowane oczekiwania ze strony części środowiska sędziowskiego oraz fanatycznych wyborców Koalicji Obywatelskiej, nie wróżą sukcesu.
Poza tym Waldemar Żurek, podobnie jak jego poprzednik Adam Bodnar, nie ma żadnego zaplecza politycznego, co oznacza, iż przy żadnym kryzysie nie będzie mógł liczyć na wsparcie w ramach obozu politycznego, w którym się znalazł. Bardzo gwałtownie też się przekona, bo już przy pierwszej wpadce, iż chwilowa euforia „Silnych Razem”, zamieni się we wściekłość taką samą albo jeszcze większą od tej, z którą musiał się mierzyć Adam Bodnar. Nie ma czego zazdrościć Waldemarowi Żurkowi, ale i współczuć nie wypada, w końcu sam się o to prosił, chociaż nie bardzo wie w co się pakuje.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!