Został w Budapeszcie. Czy Ziobro naprawdę nie wróci do Polski?

21 godzin temu
Zdjęcie: Ziobro


Decyzja Zbigniewa Ziobry o pozostaniu za granicą – oraz jego kolejne dramatyczne oświadczenia o „prowokacjach” i „scenariuszu Tuska” – coraz bardziej przypominają desperacką próbę ucieczki przed odpowiedzialnością niż jakikolwiek akt politycznej roztropności. Z każdym dniem rośnie wrażenie, iż były minister sprawiedliwości przestał kontrolować sytuację i zamiast stawić czoła zarzutom, woli tworzyć coraz bardziej fantastyczne opowieści o rzekomych spiskach.

Po pierwsze: skala planowanych zarzutów. Prokuratura chce postawić Ziobrze aż 26 przestępstw, w tym kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą i przywłaszczenie ponad 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości. To nie są błahostki ani „nieporozumienia”. To ciężkie zarzuty, którym nie da się zaradzić konferencją w Budapeszcie ani kolejną tyradą o „państwie Tuska”. Nic więc dziwnego, iż wielu obserwatorów widzi w jego decyzji o pozostaniu za granicą przede wszystkim pragmatyczny strach przed postępowaniem karnym, nie zaś walkę o prawdę.

Po drugie: narracja samego Ziobry staje się coraz mniej wiarygodna. W Budapeszcie stwierdził: „Donald Tusk chciałby znać wszystkie moje plany, ja nie zamierzam wpisywać się w jego scenariusz”. Do tego dodał opowieść o tajemniczym źródle, które miało go ostrzec przed „przestępczą prowokacją”. To retoryka, która bardziej przypomina fabularyzowaną teorię spisku niż realną diagnozę sytuacji prawnej. Skoro Ziobro sam przyznaje, iż „miał wykupiony bilet i miał wracać”, ale rzekomo „w ostatniej chwili” dostał informację o planowanym zatrzymaniu „na gorącym uczynku” – trudno oprzeć się wrażeniu, iż jego tłumaczenia mają przede wszystkim usprawiedliwić własną ucieczkę.

Po trzecie: polityczna kalkulacja jest tu aż nazbyt widoczna. Ziobro od miesięcy buduje opowieść o byciu ofiarą „zemsty Tuska”, i teraz dopasowuje każdy kolejny krok do tej narracji. Pozostanie za granicą to dla niego wygodny sposób, by podtrzymywać mit prześladowanego „opozycjonisty”, bez konieczności mierzenia się z realnymi konsekwencjami działań z czasów kierowania resortem sprawiedliwości. Problem w tym, iż im dłużej trwa to przedstawienie, tym bardziej staje się jasne, iż celem nie jest obrona zasad czy praworządności, ale zachowanie własnej skóry.

To nie znaczy, iż sprawa jest przesądzona. Prawo działa w Polsce, a procedury – w tym te dotyczące immunitetu i ewentualnego aresztowania – mogą zostać przeprowadzone tylko w kraju. Dlatego wielu obserwatorów zakłada, iż obecna eskapada Ziobry ma charakter czasowy, a decyzje i tak zapadną w Polsce. Jego nieobecność nie zmieni treści materiału dowodowego ani powagi stawianych mu zarzutów.

Wreszcie dochodzi kwestia zdrowia i motywacji osobistych, które sam Ziobro często przywołuje, choć w sposób wybiórczy i instrumentalny. Publiczne oświadczenia, nagłe zmiany decyzji, ciągłe sugestie o „spiskach” – wszystko to składa się na obraz polityka, który bardziej gra, niż mówi prawdę. „Będę walczył o prawdę i nie pozwolę sobie zamknąć ust” – deklaruje. Ale trudno nie zauważyć, iż ust nikt mu nie zamyka, natomiast on sam zamyka za sobą drzwi do samolotu, rezygnując z powrotu w ostatniej chwili.

Podsumowując: nie ma jeszcze formalnego przesądzenia, iż Zbigniew Ziobro nie wróci do Polski. Ale połączenie ciężaru zarzutów, rosnącej presji prokuratury, dramatycznych – momentami groteskowych – deklaracji o „prowokacjach” oraz politycznego interesu Ziobry czyni jego obecne zachowanie coraz bardziej czytelnym. To nie strategia obrony, ale ucieczka przed konfrontacją.

Dlatego lepiej nie pytać dziś „czy on wróci?”, tylko: kiedy wróci, na jakich warunkach – i czy wróci z własnej woli, czy zostanie sprowadzony?

Idź do oryginalnego materiału