Z końcem sierpnia, wraz z zaprzysiężeniem Karola Nawrockiego, Andrzej Duda zamknął dziesięcioletni rozdział swojej prezydentury. Dziesięć lat to w polityce cała epoka – wystarczająco długo, by choćby najbardziej cierpliwi wyborcy zaczęli dostrzegać pęknięcia w wizerunku, a choćby w samym pomyśle na przywództwo.
Dziś, gdy były prezydent zasiada już w radzie nadzorczej fintechu ZEN.com – firmy, którą niektórzy nazywają „polskim Revolutem” – pojawia się pytanie: czy Duda powinien wrócić do czynnej polityki? Polacy odpowiedzieli zaskakująco jasno: nie.
Według sondażu agencji SW Research dla „Rzeczpospolitej” z końca października, aż 55 proc. badanych uważa, iż Andrzej Duda nie powinien ponownie angażować się w działalność polityczną. Zaledwie 29,3 proc. ankietowanych widzi go jeszcze w tej roli, a 15,7 proc. nie ma zdania. Jak zauważa wiceprezes agencji, Piotr Zimolzak, „opinię tę podziela częściej niż sześciu na dziesięciu badanych po pięćdziesiątce (63 proc.) i niemal równie często osoby z wyższym wykształceniem (62 proc.)”. Innymi słowy – Duda stracił nie tylko młodych, ale i tych, którzy najczęściej chodzą na wybory.
To, co w tym badaniu najbardziej uderza, to nie chłód, ale obojętność. Duda nie budzi już gniewu ani ekscytacji. Stał się postacią, którą większość Polaków po prostu chciałaby zostawić za sobą – jak przetarte hasło z kampanii sprzed dekady. W kraju, który przez ostatnie lata przeżył polityczne turbulencje, jego powrót do gry byłby jak odtwarzanie tej samej płyty, która już dawno przeskakuje na refrenie.
Tymczasem sam zainteresowany, potwierdzając swoje zaangażowanie w ZEN.com, mówił z adekwatną sobie udawaną skromnością: „Moja działalność w polityce zawsze była przeze mnie traktowana jako dosłownie służba publiczna, a nie ambicjonalne ubieganie się o funkcje.”
To piękne zdanie, choć trudno oprzeć się wrażeniu, iż słyszeliśmy je już zbyt wiele razy – i iż jego znaczenie zatarło się w codziennej praktyce. Bo jeżeli polityka była służbą, to dziś wygląda raczej na wygodne przejście do biznesu, w którym dawni ministrowie i prezydenci odnajdują się równie sprawnie jak w protokołach dyplomatycznych.
Duda wydaje się też ofiarą własnej historii. Jego dwie kadencje były w dużej mierze okresem zależności – od partii, od lidera, od logiki konfrontacji, w której jego głos, choć donośny w formie, pozostawał w treści wyraźnie wtórny. Dziś, gdy krajobraz polityczny się zmienia, trudno mu odnaleźć miejsce. Próby kokietowania opinii publicznej, iż „jeśli będzie trzeba, wróci”, brzmią jak echo z minionej epoki.
Ale może to właśnie w tym tkwi sens? W polityce – jak w teatrze – najtrudniejsze jest zejście ze sceny we właściwym momencie. Nie wtedy, gdy publiczność jeszcze bije brawo, ale zanim zacznie się rozglądać za wyjściem. Polacy, jak widać, już się rozglądają. I nie ma w tym złośliwości – raczej naturalna potrzeba świeżego powietrza po dekadzie tych samych dekoracji.
Czy więc Andrzej Duda powinien wrócić do czynnej polityki? Chyba nie. Nie dlatego, iż zabrakłoby mu kompetencji czy odwagi, ale dlatego, iż zabrakło społecznego pragnienia jego powrotu. W polityce równie ważna jak siła lidera jest siła emocji, którą potrafi wzbudzić. A tej emocji już nie ma.
Może więc – paradoksalnie – największym aktem mądrości byłego prezydenta byłoby to, czego w polskiej polityce prawie nikt nie potrafi: zamilknąć. Odejść naprawdę. Nie w blasku fleszy, nie z konferencją o „nowym rozdziale”, ale spokojnie. Bo czasem służbą publiczną jest nie kolejne wystąpienie – ale umiejętność zejścia ze sceny.
Źródło: Sondaż SW Research dla „Rzeczpospolitej”, 21–22 października 2025 r., 800 respondentów.

1 dzień temu












