Zmarnowane lata KPO. Jak PiS przegrał własną grę z Brukselą

5 dni temu

Krajowy Plan Odbudowy miał być kołem zamachowym polskiej gospodarki po pandemii. Rząd PiS sam zdecydował o przystąpieniu do programu i zaakceptował unijne warunki, ale przez lata nie potrafił ich spełnić. Dziś środki wreszcie płyną – jednak zamiast korzystać z nich bez politycznych emocji, opozycja próbuje przykryć własne zaniedbania narracją o „aferze”.

Krajowy Plan Odbudowy miał być dla Polski impulsem rozwojowym na miarę funduszy akcesyjnych sprzed dwóch dekad. Program uruchomiony przez Unię Europejską w odpowiedzi na kryzys gospodarczy wywołany pandemią COVID-19 miał nie tylko wesprzeć odbudowę, ale też przyspieszyć transformację w stronę zielonej gospodarki, cyfryzacji i nowoczesnej infrastruktury. W rękach rządu PiS stał się jednak przede wszystkim narzędziem politycznej gry – grą, w której przegrywał każdy poza samą partią.

To właśnie rząd PiS, z premierem Mateuszem Morawieckim na czele, zdecydował o przystąpieniu do KPO. To on wynegocjował warunki i zaakceptował reformy, które dziś politycy tej formacji chętnie nazywają „szantażem Brukseli”. Warunki te – tzw. kamienie milowe – obejmowały m.in. zmiany w sądownictwie, wzmocnienie mechanizmów kontroli wydatków publicznych, przyspieszenie inwestycji w OZE czy reformy administracyjne. Były to wymogi, które wprost miały zagwarantować, iż środki zostaną wykorzystane w sposób przejrzysty i zgodny z unijnymi celami.

Problem w tym, iż po podpisaniu dokumentów rząd PiS nie potrafił – lub nie chciał – doprowadzić sprawy do końca. Przez ponad dwa lata pieniądze z KPO były zamrożone. Zamiast wdrożyć realne reformy, które umożliwiłyby uruchomienie funduszy, politycy PiS skupiali się na konfliktach z instytucjami unijnymi. Uchwalano ustawy, które miały wyglądać na ustępstwa, ale w praktyce nie spełniały warunków. W retoryce partii winę zawsze ponosiła Bruksela, która „bezprawnie” blokowała pieniądze.

W tym czasie inne kraje członkowskie już realizowały inwestycje, modernizowały infrastrukturę i wspierały przedsiębiorców. Polska traciła cenny czas – a wraz z nim realne korzyści dla gospodarki. Samorządy wstrzymywały projekty, firmy odkładały decyzje inwestycyjne, a inflacja dodatkowo zjadała siłę nabywczą przyszłych wydatków.

Dziś środki z KPO wreszcie płyną. Obecny rząd nie ma luksusu rozpoczynania od zera – musi nadrabiać wieloletnie opóźnienia, jednocześnie pilnując, by każde euro zostało wykorzystane zgodnie z planem. To wymaga równowagi: z jednej strony szybkiego uruchamiania projektów, z drugiej – kontroli jakości i zasadności wydatków.

Na tym tle reakcja części polityków PiS, w tym prezydenta Karola Nawrockiego, jest szczególnie wymowna. Wskazując na pojedyncze kontrowersyjne zakupy – jachty, sauny, solaria – próbuje się zbudować narrację, w której sukces w odblokowaniu funduszy jawi się jako afera. To zabieg polityczny, który ma dwa cele: odwrócić uwagę od własnej, dwuletniej bezczynności oraz przedstawić przeciwników jako nieodpowiedzialnych dysponentów publicznych pieniędzy.

Takie ujęcie jest nie tylko uproszczeniem, ale i manipulacją. Po pierwsze, pojedyncze przypadki wątpliwych wydatków nie przesądzają o całości programu – a w każdym mechanizmie dotacyjnym zdarzają się projekty, które wywołują dyskusję. Po drugie, to właśnie w warunkach KPO zapisano szczegółowe procedury kontroli i raportowania, które mają wychwytywać nadużycia. Po trzecie, to PiS zaakceptowało te warunki, a następnie przez lata nie potrafiło ich spełnić.

Nie oznacza to, iż obecny rząd powinien być zwolniony z krytyki. Transparentność w wydatkowaniu środków europejskich to obowiązek, a nie opcja. Każdy przypadek, który może rodzić podejrzenia marnotrawstwa, powinien być sprawdzony. Różnica polega jednak na tym, iż dzisiaj środki są realnie wykorzystywane, a nie trzymane w politycznej zamrażarce jako karta przetargowa w sporach z Unią.

KPO to nie abstrakcyjne miliardy zapisane w arkuszach budżetowych. To drogi i linie kolejowe, które mogą skrócić czas podróży. To modernizacja szkół i szpitali. To inwestycje w odnawialne źródła energii, które mają obniżyć koszty życia. To cyfryzacja usług publicznych, która ma oszczędzić obywatelom godzin stania w kolejkach. Każdy miesiąc opóźnienia to miesiąc straconych szans – a tych Polska pod rządami PiS miała aż nadto.

Historia KPO w Polsce to historia zmarnowanego czasu i politycznej kalkulacji. Decyzja o przystąpieniu do programu była słuszna. Negocjacje warunków można było prowadzić lepiej. Ale to, co nastąpiło później – wieloletnia zwłoka i obwinianie wszystkich wokół – to lekcja, jak polityczny interes może przeważyć nad interesem państwa. Dziś pozostaje nadrabiać straty, a jednocześnie pamiętać, kto te straty wygenerował.

Idź do oryginalnego materiału