Złudzenie suwerenności

1 rok temu

Dla PiS nie jest ważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, ważne, żeby była pisowska

Suwerenność to dziś słowo wytrych. Nie trzeba długo szukać dowodów – co drugie wystąpienie ludzi PiS jest nim zdobione. Bronimy suwerenności, musimy walczyć o suwerenność, polska suwerenność nie jest na sprzedaż itd.

I nie mówmy, iż to polityczny trik, odwracanie uwagi od innych spraw, iż tak sobie gadają, bo nic lepszego nie przychodzi im do głowy. Owszem, te podejrzenia – iż PiS suwerenność odmienia przez wszystkie przypadki, ale rozumie pod tym określeniem tylko własną polityczną korzyść – mogą być prawdą i pewnie prawdą w dużej części są.

Pamiętajmy jednak o drugiej stronie medalu – gdyby to w duszach ludzi nie grało, pisowcy o tym by nie mówili.

Jesteśmy bezpośrednimi kontynuatorami XIX-wiecznego poczucia narodowego, pieśni wówczas zrodzone, mity narodowe, symbole – to wszystko, wzmocnione wydarzeniami XX w., w nas tkwi. Chętnie ubieramy się w dawne szaty, próbując wrócić do porządku, który chroni nas przed nowym, przed światem pełnym wyzwań. Nie jesteśmy zresztą jakimś wyjątkiem – w Europie mamy renesans podobnych postaw i wychodzą one poza prosty podział lewica-prawica.

Politycy więc tym grają. Argument obrony suwerenności nie schodzi im z ust. choćby kiedy wiedzą, iż ewidentnie kłamią. Bo suwerenność to nie jest możliwość robienia tego, co się chce, bez oglądania się na innych. Tłumaczył to obrazowo już w XVIII w. Jerzy Waszyngton, namawiając przedstawicieli niepodległych stanów do federalizmu – iż nikt nie jest absolutnie suwerenny, iż każdy człowiek, wchodząc do społeczeństwa, oddaje część swojej swobody. Musi przyjąć normy społeczne, zaakceptować normy prawne. Funkcjonuje w świecie ograniczeń. Ale w zamian ma korzyści. Nie jest sam! Jest bezpieczniejszy, może liczyć na pomoc, grupa jest skuteczniejsza niż jednostka.

Trudno z takim argumentem polemizować, wobec tego politycy go modyfikują. I wołają, iż jednostka jest przez grupę krzywdzona. Czyli Polska jest krzywdzona przez Unię Europejską, jej instytucje i sądy. Czyżby?

Spór polskiej władzy z Unią jest klasycznym sporem państwa, które weszło do pewnej wspólnoty, akceptując obowiązujące w niej zasady i zobowiązując się do ich przestrzegania, a które teraz mówi, iż one go nie dotyczą, iż zostały zmienione.

Dla prawników rzecz jest oczywista – związanie się normą prawa międzynarodowego nie ogranicza suwerenności państwa, przeciwnie, jest to wyraz jego suwerenności. Bo państwo z własnej woli nakłada na siebie zobowiązania, przyjmując, iż na tym zyska, iż powiększy swój potencjał i swoje możliwości. Członkostwo w NATO powiększyło nasze bezpieczeństwo, członkostwo w Unii Europejskiej powiększyło nasze możliwości gospodarcze i polityczne. Od roku 2004 mamy w świecie inną pozycję, niż mieliśmy wcześniej.

Owszem, udział we wspólnocie nakłada na Polskę określone obowiązki – dotyczące rozwiązań wewnętrznych (zanim Unia nas przyjęła, musieliśmy dostosować do jej zasad swoje prawo) czy też działań w sferze międzynarodowej (członkostwo w NATO zobowiązuje nas do określonych zachowań). To są rzeczy oczywiste. Warto o tym pamiętać. Wiedząc równocześnie, iż suwerenność państwa nie upoważnia do nieprzestrzegania wiążącego je prawa międzynarodowego. I iż państwo nie może się powoływać na swoje prawo wewnętrzne, by nie wykonać ciążących na nim obowiązków prawnomiędzynarodowych. Przestrzeganie bądź nieprzestrzeganie prawa międzynarodowego nie należy bowiem do sfery suwerenności.

Dlatego Polska, wchodząc w spór z Unią i jej instytucjami, stoi przed wyborem: czy chce być częścią wspólnoty, czy zamierza odgrywać w niej rolę chuligana?

Z prawnego punktu widzenia nie ma wyboru – musi przyjąć wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, choćby o ile ten wyrok jej się nie podoba. A jednocześnie może wykorzystać wszystkie procedury, by ten wyrok zaskarżyć, uchylić, namówić inne kraje Unii do wprowadzenia nowych zasad itd. A w ostateczności – może z Unii wyjść, co dopuszcza art. 50 traktatu lizbońskiego. Choć proces ten musi przebiegać – tak jak to robiła Wielka Brytania, przeprowadzając brexit – z poszanowaniem prawa. Zresztą z traktatów unijnych wprost wynika, iż państwa członkowskie nie są uprawnione do jednostronnego unieważniania lub niewykonywania norm prawa UE.

*

Polska PiS te zasady chciałaby pominąć. Efekt mamy oczywisty – Unia zablokowała kilkadziesiąt miliardów euro należnych nam w ramach Krajowego Planu Odbudowy, realnie grozi nam blokada pieniędzy z funduszu spójności (75 mld euro) i zapłaciliśmy już ponad 1 mld zł kar za niewykonywanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE.

Czy taka sytuacja czyni Polskę mocniejszą, czy słabszą? Czy w związku z tym nasza suwerenność i sprawczość jest większa, czy bardziej ograniczona?

Tak wygląda front ciągnącego się od lat sporu z Unią. To znaczy, wyglądał w ubiegłym tygodniu. Bo w ostatnich dniach widzimy rejteradę PiS. I o ile latem Jarosław Kaczyński wołał, iż nie ustąpi w sporze z Unią ani kroku, iż „dość tego!”, to dziś opowiada, iż „trzeba być elastycznym”. Czyli przyznaje, iż przez wiele miesięcy toczył bezsensowny bój. Że naraził Polskę na straty.

Nasuwają się więc pytania: dlaczego PiS było takie uparte, dlaczego prowadziło wojnę z Unią Europejską, dlaczego próbowało Polaków do Unii zniechęcić? I jak to się ma do głoszonej wszem wobec teorii, iż walczy o suwerenność?

*

Jest kilka odpowiedzi na te pytania, zresztą uzupełniających się.

1. Ta władza nie chce być czymkolwiek skrępowana.

To najprostsza odpowiedź. PiS chciałoby rządzić jak najdłużej, nie patrząc na jakiekolwiek zasady, jest gotowe prowadzić Polskę drogą Węgier i Turcji. Ale żeby domknąć system, zapewnić sobie władzę na zawsze, musi przejąć kontrolę nad trzecią władzą i nad mediami. Temu służyć ma „reforma” sądów – podporządkowaniu ich partii rządzącej.

Mając w ręku sądy, można nękać opozycję, można zapewnić sobie bezkarność i jednocześnie kontrolę nad wyborami, bo to sądy orzekają, czy odbyły się one zgodnie z prawem, czy nie. Mając media, można w decydujący sposób wpływać na opinię publiczną.

Z tego punktu widzenia spór PiS z Unią ma logiczne wytłumaczenie. Nie jest wszak ważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, ważne, żeby była pisowska. Żeby oni rządzili, byli w spółkach skarbu państwa, rozdawali karty.

A suwerenność? Zjednoczona Prawica pojmuje ją w ten sposób, iż to prawo rządu do trzymania za twarz sędziów. To jest dla nich suwerenność. Ich własna.

2. PiS chce zyskać w sondażach, kreując antyniemieckie lęki.

Jeżeli one wciąż w wielu Polakach tkwią, to dlaczego ich nie wykorzystać? Z podróży Jarosława Kaczyńskiego po kraju zapamiętamy pewnie dwa elementy: szczucie na osoby LGBT+ oraz ciągłe ataki na Niemcy.

„Mówię o naszych sąsiadach z zachodu. Oni by chcieli, aby Polska była z tyłu, nie była za silna, była pod niemieckim nadzorem” – to jedna z takich wypowiedzi prezesa PiS. Do tego dokładał, iż Niemcy chcą Polaków „doić”: „Jeśli Polacy jeździli tam, aby za marne pieniądze zbierać szparagi, to było właśnie to dojenie. o ile my kupujemy w naszych supermarketach, ale niemieckich naprawdę, towary za taką samą cenę jak w Niemczech, tylko iż te towary są wyraźnie gorsze, stąd są te sklepy ze środkami do prania prosto z Niemiec, to co to jest? To jest oszukiwanie, dojenie. My się na to nie możemy godzić”.

Kaczyński narzuca melodię, a gromada pomniejszych członków orkiestry ją gra. Wypowiedzi oskarżających Berlin jest zatem w prawicowej przestrzeni cała masa. Jedne atakują Niemcy, wypominając II wojnę światową i faszystowskie bestialstwo. Z czym współgra żądanie reparacji. Drugie z kolei mówią o rozgrywce politycznej, o wewnątrzeuropejskiej grze.

Europoseł Ryszard Legutko w niedawnej rozmowie dla „Sieci” porównał działania Niemiec i Francji w Unii Europejskiej do doktryny Breżniewa: „Ich niemożebnie irytuje ktoś, kto okaże minimum samodzielności”. I pyta dziennikarza: „Czy wyobraża pan sobie, iż po wyjściu z dominacji sowieckiej mielibyśmy świadomie wstępować do Unii z dominacją niemiecką albo jakąkolwiek inną?”.

Trzeba wielkiego tupetu, by solidarność europejską przyrównywać do doktryny Breżniewa, a Niemcy do ZSRR. Albo dziwić się, iż Francja może w Unii więcej niż np. Słowenia. Ale tak się dzieje. W ten sposób Legutko kreuje nową doktrynę polityki zagranicznej PiS. To nic, iż Polska poddała się, jeżeli chodzi o próby budowania sojuszy wewnątrz Unii Europejskiej, ważniejsze jest, by zmagać się z Niemcami, bo to jest obrona polskiej suwerenności, i w polityce, i w gospodarce, oraz naszej tożsamości. Co zresztą jest kolejnym ważnym punktem w polityce partii rządzącej.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 46/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Idź do oryginalnego materiału