Źli flipperzy i dobra lewica

2 tygodni temu

Jako iż problemem są wysokie ceny mieszkań, więc socjaliści – obojętnie, pod jakim szyldem występujący, tak się bowiem składa, iż socjalizm się na polskiej scenie politycznej radykalnie rozpowszechnił – prześcigają się w absurdalnych i kontrproduktywnych pomysłach. Mieliśmy już kredyt 2 procent – skutkiem był, co było oczywiście arcyłatwe do przewidzenia – wyraźny wzrost cen mieszkań. Teraz mamy mieć kredyt 0 procent. Zagadka: jaki będzie skutek tego kolejnego prezentu, czynionego deweloperom z publicznych pieniędzy? Zagadka jest, rzecz jasna, retoryczna.

Wrogiem natomiast dla lewicy, tej spod sztandaru z napisem „Lewica”, stają się osoby, które korzystają z wciąż względnie wolnorynkowych warunków i robią na tym interes. W ten sposób na celowniku znaleźli się flipperzy. Prawdę mówiąc, nie wiem, skąd ta dziwaczna nazwa na po prostu przedsiębiorców, którzy mieszkania kupują, w jakimś stopniu odnawiają czy remontują, po czym sprzedają z zyskiem. Wiem natomiast, iż dla lewicy stali się jednym z wrogów publicznych.

Przywodzi to na myśl boje, jakie w głębokim socjalizmie milicja toczyła z tak zwanymi spekulantami. Spekulantem nazywany był ten, kto sprzedawał na wolnym rynku – czyli na przykład na bazarku, bo te mogły działać choćby w głębokim Peerelu – towary, które w handlu „uspołecznionym” dostępne były po wyraźnie niższych cenach. Czy może raczej – byłyby dostępne po owych znacznie niższych cenach, zatwierdzonych przez odpowiednie ciało w Komitecie Centralnym PZPR, gdyby były. Rzecz w tym, iż ich w tej oficjalnej sieci nie było w ogóle. Zatem wybór był taki: albo kupujesz po takiej cenie, jaką przedstawia „spekulant” (który musiał się tu kierować normalnym rynkowym mechanizmem), albo nie kupujesz wcale i zamiast prawdziwej kawy możesz się najwyżej napić Inki (gimby nie znajo).

Flipperzy są oskarżani o to, iż z ich powodu rynek jest czyszczony z mieszkań, które potem na niego wracają, ale już po wyższej cenie. Zarzut jest w oczywisty sposób absurdalny. Po pierwsze – flipperzy nie wyczarowują skupowanych przez siebie mieszkań. Kupują je na rynku po takiej cenie, jaką rynek dyktuje. Za taką samą cenę może je kupić ktokolwiek. Owszem, to flipper może mieć środki na wyremontowanie mieszkania, które jest w złym stanie, a „zwykły” kupujący może ich nie mieć. Ale co to zmienia? W takiej sytuacji ten ostatni i tak mieszkania by nie kupił, bo nie miałby go za co wyremontować.

Flipperzy potem te mieszkania sprzedają również po rynkowych cenach. A iż ceny te są wysokie, to nie jest już ich wina. Oni nie są tutaj przyczyną, a jedynie korzystają z sytuacji, której nie wywołali. Zarzuty do tej kategorii przedsiębiorców są nietrafione już choćby dlatego, iż ci ludzie nie przetrzymują mieszkań. Nie gromadzą ich w jakimś zasobie, który blokuje rynek. Te mieszkania, najpierw przez nich kupione, później – i to na ogół dość gwałtownie – trafiają znów na rynek, tyle iż po wyższej cenie, która zawiera w sobie poczynioną inwestycję oraz oczywiście zysk handlowca. Co jest całkowicie oczywiste i normalne.

Lewica zaproponowała rozwiązanie absurdalne: podwyższenie podatku od czynności cywilnoprawnych wobec osób, które chciałyby gwałtownie sprzedać kupione mieszkanie. Tą propozycją zajęło się między innymi Forum Obywatelskiego Rozwoju prof. Leszka Balcerowicza. W komunikacie FOR czytamy, iż w uzasadnieniu projektu Lewicy można przeczytać, iż „»flipperzy, […] korzystając ze spekulacyjnych metod, niemal wyczyścili rynek nieruchomości w Polsce, szczególnie w dużych miastach«. Teza ta nie jest poparta żadnymi danymi na temat skali flippingu – nie został przedstawiony żaden dowód na to, iż rynek nieruchomości w dużych miastach został przez flipperów »wyczyszczony«, ani żadna analiza, jak przekłada się to na ceny mieszkań. Lewica, tocząc medialną i legislacyjną wojnę z tym rzekomo odpowiedzialnym za wzrost cen mieszkań zjawiskiem, nie wykazała żadnej chęci faktycznego zbadania tematu i oszacowania wpływu flipperów na rynek nieruchomości w Polsce” – konkluduje FOR i nie sposób się nie zgodzić.

Co więcej, zaproponowane przez lewicę rozwiązanie uderzy w przypadkowe osoby oraz w potrzebujących mieszkania – podatek odprowadza bowiem kupujący, a nie sprzedający. Osoby, które z powodów losowych będą musiały sprzedać mieszkanie niedawno nabyte, miałyby trudniej, jako iż kupujący będą musieli doliczyć do ceny wyższy podatek, mniej łatwo więc będzie znaleźć nabywcę. Flipperzy oczywiście nie ucierpią – ostatecznie zawsze mogą swoje mieszkania wynajmować zamiast je sprzedawać. Ale ogólnym skutkiem będzie to, iż mieszkania staną się po prostu droższe – i tyle.

Pierwotną przyczyną problemów jest, iż mieszkań jest za mało i flipperka nie ma tu nic do rzeczy. Co jest rozwiązaniem? Krok w przeciwną stronę niż te zalecane przez lewicę i realizowane w postaci przepisów przez poprzednią władzą, a utrzymywane w mocy przez obecną. A więc odejście od kolejnych krępujących regulacji.

Rozumiem konieczność utrzymania w mocy tych, normujących układ przestrzeni wspólnej, czyli na przykład ograniczających wysokości budynków czy choćby ostatecznie gęstość ich ustawienia. To ostatnie może mieć również znaczenie dla nieruchomości już istniejących albo dla tych, którzy mieszkanie kupują, a choćby dogłębna lektura MPZP nie powie im, iż za jakiś czas stawiany obok budynek może im zasłonić słońce.

Nie pojmuję jednak potrzeby regulowania na przykład wielkości lokali, z czego klolejne rządy czynią swój wielki sukces. jeżeli ktoś uważa, iż zmieści się na 20 metrach i nie potrzebuje większego lokum, a na takie akurat go stać – to dlaczego rząd ma mu zabraniać kupienia takiego właśnie mieszkania? Dlaczego minister ma mówić Kowalskiemu: „Nie, to za mało, ja, panie Kowalski, lepiej wiem, czego pan potrzebuje i powiadam panu, iż to musi być minimum pięć metrów kwadratowych więcej, a pan się nie znasz!”.

Pamiętam filmik byłego pana ministra Waldemara Budy, który ogromnie chwalił się tym, iż rząd PiS wprowadzi nowe normy dotyczące balkonów czy wind. A co to, przepraszam, pana ministra Budę obchodzi? jeżeli ktoś akceptuje piąte piętro bez windy, to jest to wyłącznie jego sprawa. jeżeli ktoś chce mieć balkon o powierzchni 10 metrów to jego rzecz, a jeżeli chce mieć balkonik o powierzchni 1,5 metra – to również tylko jego problem.

Ważne jest jedno i tu faktycznie rząd ma prawo działać: informacja, jaką dostarcza deweloper klientowi przed zakupem, powinna być kompletna, a więc obejmować również MPZP, a także wszystkie dokładnie wyszczególnione cechy lokum. A wówczas decyzja powinna należeć wyłącznie do kupującego.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Idź do oryginalnego materiału