Ile razy można powtarzać, iż w Polsce nie ma żadnego „skrętu na prawo” ani „skrętu na lewo”? Od lat scenę polityczną kształtuje ten sam układ – mniej więcej 50/50 między obozem liberalno-centrowym a konserwatywno-narodowym. I w tej równowadze to, kto potrafi lepiej ustawić się w środku i przechwycić wyborców umiarkowanych, decyduje o losach kraju. Dlatego tak istotny jest choćby PSL, który pełni rolę stabilizatora politycznego.
PiS ma wielki problem. Problem dla Kaczyńskiego jest niechęć Polaków do skrajnej prawicy. Im bardziej prezes PiS robi się skrajny, wyzywa, kłamie, szczuje, oszukuje – tym mniej ma wyznawców. I to jest zjawisko, które go przeraża.
Kłopotem jest oczywiście ordynacja wyborcza – a konkretnie metoda d’Hondta – która przekłamuje nastroje społeczne. Głosy oddane na partie mniejsze w praktyce przepadają lub są przeliczane tak, iż wzmacniają największych graczy. Dlatego partie mogą rządzić, mając w realnym poparciu mniej niż połowę społeczeństwa, a narracja „suweren tak zadecydował” staje się wygodnym kłamstwem dla zwycięzców.
Po ośmiu latach rządów PiS, zakończonych rekordową inflacją, aferami i konfliktem z Unią Europejską, Polacy powinni już rozumieć, iż w tym systemie dla Kaczyńskiego nie ma miejsca. Większość woli umiarkowane ugrupowania. Skrajności won – z Kaczyńskim na czele – do śmietnika!