Žižek: Wstrząs, żałoba i początek nowego świata

5 miesięcy temu

Pierwsza zasada wszelkich dociekań dotyczących tła toczącej się w Gazie wojny to: żadnych tabu. Jak zauważył Peter Hitchens, wszystkie skrojone na wielką skalę rozwiązania (dwa państwa, jedno wielkie demokratyczne państwo) dziś wydają się niemożliwe, a jedynym przebłyskiem nadziei jest odnowienie codziennej współpracy i kontaktów między Żydami a Palestyńczykami. Jednakże – jak Hitchens dodał z uzasadnionym sarkazmem – takie kontakty były o wiele częstsze przed rozpoczęciem wielkich dyplomatycznych zabiegów o pokój, zaś owe zabiegi spowodowały nasilenie się napięć i przemocy. Rozwiązanie jest zatem tyleż niemożliwe, co nieuniknione.

Po pierwsze zatem, nie powinniśmy się obawiać stawiać pytań, których zdecydowanie unika większość tych, którzy podkreślają, iż należy odróżnić Hamas od większości palestyńskiej, brutalnie przez Hamas wykorzystywanej– a co, jeżeli większość Palestyńczyków, nie wspierając aktywnie Hamasu, żywi dla niego podziw jako dla jedynej organizacji, która miała odwagę nie tylko skarżyć się na Izrael, ale i otwarcie go zaatakować?

Po drugie, podczas wydarzeń znanych jako Czarny Wrzesień, w 1970 roku jordański król Husajn w przeciągu 11 dni zamordował więcej Palestyńczyków, niż uczynił to Izrael w ciągu dwudziestu lat, a pomógł mu w tym nikt inny jak pakistański generał Muhammad Zia ul-Haq, wtedy jeszcze w stopniu brygadiera (później został dyktatorem), który wraz z królem Husajnem dokonał masakry ponad dwudziestu tysięcy Palestyńczyków.

Historia muzułmanów zabijających innych muzułmanów na tym się nie kończy: co z iracką inwazją na Iran, co z setkami tysięcy muzułmanów zabitych przez Asada w wojnie domowej w Syrii, co – to najświeższy przykład – z faktem, iż pomiędzy marcem 2022 r. a czerwcem 2023 r. saudyjska straż graniczna uśmierciła setki muzułmańskich migrantów z Etiopii, próbujących od strony Jemenu przekroczyć granicę tego bogatego w ropę królestwa? Gdzież ta deklarowana powszechnie solidarność pomiędzy muzułmanami? Dlaczego nie było masowych demonstracji w związku z tymi zabójstwami?

Jest tak, jakby świat muzułmański podmienił wielokrotne masowe mordy dokonywane przez muzułmanów na muzułmanach na jeden mały mord czy też prześladowanie, dokonywane na Palestyńczykach przez państwo izraelskie.

Czy istnieje jakieś muzułmański kraj, funkcjonujący na zasadach demokracji? I czy prawdziwe zwycięstwo nad Izraelem nie polegałoby na tym, iż w choć jednym muzułmańskim kraju bunt nie przerodziłby się w nowy fundamentalistyczny autorytaryzm? Kiedy publiczne protesty w Algierii i Egipcie (w większości organizowane przez wykształconą, świecką młodzież) przekonały pozostające u władzy wojskowe elity do zezwolenia na wolne wybory, zwyciężyła w nich milcząca większość muzułmańskich fundamentalistów, zaś liberalno-świeccy protestujący z żalem opowiedzieli się za ponownym przejęciem władzy przez wojskowych.

Po trzecie, nie można nie zauważyć antysemickiego kontekstu wypowiedzi wielu osób w tej chwili pochwalających Izrael. W liście wystosowanym w obronie Izraela, odnosząc się do moich krytycznych uwag, katolicki autor ze Słowenii stwierdza, iż głównym problemem Izraela „nie jest ani Hamas, ani »król północy«, jak Pismo Święte nazywa następnego wielkiego agresora wobec Izraela (Rosję, Iran i Turcję), a jego własne uporczywe grzeszenie, jego własne odejście od Boga, jako iż Izrael jest dziś prawdopodobnie najbardziej ateistycznym państwem na świecie”. Życzę powodzenia tym, którzy mają takich obrońców! Nie dziwota, iż wiele skrajnie prawicowych osób, z zasady antysemitów – takich jak Marine le Pen we Francji – w tej chwili całkowicie popiera Izrael!

Trudno też nie zauważyć, jak krytycy lewicowej reakcji na wojnę w Gazie systematycznie upraszczają stanowisko tych, których atakują, odrzucając jasne i jednoznaczne potępienie ataku Hamasu, odczytując je jako środek retoryczny mający na celu usprawiedliwienie reakcji na izraelską okupację – stanowisko, którego zdecydowanie nie podzielam. Owa krytyczna postawa nie jest jedynie wynikiem powierzchownej interpretacji: jest krytykom niezbędna dla uzasadnienia ich własnej argumentacji.

Wypowiadając się właśnie w tym tonie, w tekście o reakcjach lewicy na atak Hamasu Eva Illouz wpada w tę samą pułapkę – mimo iż stara się, aby jej podejście było bardziej zniuansowane. Oskarża mnie mianowicie o to, iż stosując „zwodnicze intelektualne strategie” zbywam potworność czynu, jakiego dopuścił się Hamas – czy jednak rzeczywiście tak czynię? Jak w wielu innych przypadkach w ciągu ostatnich kilku tygodni, jej główny zarzutem jest to, jakobym relatywizował atak Hamasu poprzez osadzanie go w szerszym kontekście, czemu ona się sprzeciwia:

„Odmawiam spojrzenia na kontekst bólu Palestyńczyków wynikający z utraty ich ziem. Aby w pełni uwzględnić tę tragedię, muszę ten kontekst zawiesić. Czyż lewica nie mogłaby stanąć wraz z nami, wstrząśnięta i w żałobie, choćby na chwilę, tak jak uczyniło to wielu Arabów na całym świecie i w Izraelu?”

Powoływanie się na odarte z kontekstu wstrząs i żałobę wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Na otwarciu targów książek we Frankfurcie, 17 października, czyli 10 dni po ataku Hamasu, gdy Izrael już od kilku dni bombardował Gazę, a liczba ofiar wśród Palestyńczyków przekroczyła liczbę ofiar wśród Żydów, wygłosiłem mowę, która wywołała prawdziwą burzę – toczyła się wojna, wstrząs i żałoba ustępowały miejsca brzemiennym w (częstokroć problematyczne) skutki decyzjom i działaniom politycznym i zbrojnym, co oznaczało, iż obok wstrząsu i żałoby zachodziła także potrzeba zdyscyplinowanej politycznej analizy sytuacji.

Zgadzam się z Illouz, iż zwykli ludzie są „zazwyczaj uwrażliwieni na konkretne doświadczenia: w rzeczywistości zarówno Palestyńczycy, jak i Izraelczycy będą obstawali przy tym, iż ich cierpienie jest wyjątkowe i nieporównywalne, czyli nie może być zrównywane z cierpieniem drugich. […]Żydzi z ogromną uwagą śledzą konkretne szczegóły pogromu z siódmego października, zapach palonych ciał, zabijanie na oślep, nie oszczędzające dzieci ani osób starszych, krew na ulicach, podłogach i ścianach. Konkret zapamiętany przez każdą z grup uniemożliwia posługiwanie się łatwym językiem przyrównań”.

Palestyńczycy i ludzie na całym świecie, nie tylko muzułmanie, bombardowani są obrazami zniszczeń i śmierci w Gazie, a ich wściekłość gęstnieje i zbliża się do gwałtownego wybuchu. Jakże ktoś mógłby pozostać obojętnym wobec faktu, iż w Gazie dzieci wypisują swoje imiona na własnym ciele, aby umożliwić identyfikację ich zwłok? Na tym poziomie nie ma rozwiązania, możliwe jest jedynie zestawianie ze sobą różnych traumatycznych doświadczeń.

A dalej, dlaczego ten efekt (mordów Hamasu, bombardowania Gazy) jest tak straszliwie traumatyczny? W XX wieku zdarzały się gorsze rzeczy – wystarczy wspomnieć o przerażających eksperymentach prowadzonych na tysiącach chińskich jeńców przez Shirō Ishiego w jego niesławnej Jednostce 731 w Mandżurii podczas drugiej wojny światowej. (Shirō dożył w spokoju starości na emeryturze, bo Stany Zjednoczone były tak zainteresowane wynikami jego eksperymentów, iż zagwarantowały mu pełną nietykalność w zamian za przekazanie dokumentacji jego „badań”).

Kontekst historyczny wyjaśnia także traumatyczny efekt ataku Hamasu: dokonana przez Hamas rzeź niewinnych żydowskich cywilów wywołuje w pamięci wspomnienie Szoah, zaś bombardowanie Gazy Palestyńczycy odczuwają jako powtórkę Nakby. To samo odniesienie się do kontekstu wyjaśnia reakcję na bombardowanie Hamburga przez siły aliantów: był to atak przeprowadzony w ostatnim tygodniu czerwca 1943 roku, tzw. Operacja Gomora, największe nasilenie ognia, jakie wojska lotnicze RAF i Stanów Zjednoczonych zastosowały w drugiej wojnie światowej, według szacunków zabijając 37 tysięcy mieszkańców Hamburga (i raniąc 180 tysięcy innych), niszcząc 60 procent budynków w tym mieście. Ocaleńcy ze szczególną goryczą odnosili się do faktu, iż alianci skoncentrowali ogień na przedmieściach zamieszkiwanych przez robotników, omijając luksusowe wille, z których korzystali po wojnie podczas okupacji miasta.

Mimo iż zdarzenie to także w pełni zasługuje na odarte z kontekstu wstrząs i żałobę, nie wywołało takowych właśnie ze względu na kontekst: alianci walczyli przecież z nazistami, czyli złem ostatecznym. Powoływanie się na wstrząs i żałobę z pominięciem ich kontekstu ma zatem swoje wyraźne granice – nie ma się co dziwić, iż Illouz gwałtownie przechodzi od nawoływania do stanięcia u boku Izraela, w szoku i w żałobie, do chłodnych argumentów natury prawnej:

„Straty uboczne – przerażająco bezosobowe sformułowanie – moralnie i prawnie różnią się od obcinania dzieciom głów przez bojowników, ze względu na to, jak zamierzone jest to działanie, i na bezpośrednią odpowiedzialność. Zaprzeczenie tej różnicy oznaczałoby zaprzeczanie podstawom naszego systemu prawnego. Podobnie, kategoria »odrażającej zbrodni« odnosi się do tych zbrodni, które ludzkie społeczności uznają za odmienne od innych ze względu na ich wyjątkowo haniebny charakter. Ilościowe zliczanie ofiar śmiertelnych samo w sobie nigdy nie wystarcza do ustalenia, jak moralnie odrażający był mord, ponieważ zbrodnie nie są sobie równe pod względem motywu, odpowiedzialności i niegodziwości”.

Podsumowując, choćby jeżeli IDF do tej pory zabiło w Gazie ponad dziesięć tysięcy Palestyńczyków, to moralnie i prawnie jest to mniejszym złem niż zabicie tysiąca dwustu Żydów przez Hamas. Illouz powinna być jednak ostrożniejsza: wspomina o obcinaniu dzieciom głów, fakcie, który już kilka tygodni temu zdementowało samo IDF, ośmieszając Joe Bidena, który twierdził, iż widział zdjęcia dzieci z obciętymi głowami). Jestem pewien, iż gdyby Hamas miał bardziej wyrafinowaną broń i samoloty, prawdopodobnie także skłaniałby się ku bardziej bezosobowemu bombardowaniu.

Kluczową kwestią jest wszakże to, iż same „straty uboczne” to kategoria nader podejrzana: owo „przerażająco bezosobowe sformułowanie” sprawia, iż straszliwe cierpienia tysięcy dzieci postrzegane są jako niezamierzone skutki. To, iż sformułowanie jest bezosobowe, nie zmniejsza skali problemu, jest choćby straszliwsze, bo odbiera ofierze status osoby. Należy prześledzić problem tkwiący w stwierdzeniu Illouz, iż różnica między atakiem Hamasu a izraelskim bombardowaniem Gazy polega na tym, iż jedno jest wyraźnie zamierzonym aktem przemocy, drugiemu zaś towarzyszą niezamierzone straty uboczne.

Po pierwsze, jak wielkie „straty uboczne” są akceptowalne (nawet jeżeli się – jak ja – w pełni potępia strategię Hamasu, polegającą na używaniu zwykłych Palestyńczyków jako tarcz)? „Zginęło o wiele za wielu Palestyńczyków. Zbyt wielu cierpiało w ciągu minionych kilku tygodni” – powiedział Antony Blinken. Po drugie, choćby jeżeli cywilne ofiary izraelskich ostrzałów nie są zamierzone (ludność cywilna nie jest ich głównym celem), są przecież w pełni przewidywalne: wiadomo, co się stanie, jeżeli zbombarduje się obszary gęsto zaludnione przez cywilów.

Podstawowy zarzut Illouz dotyczy tego, iż przedstawiam obie strony jako lustrzane odbicia, współodpowiedzialne za te zdarzenia – Illouz ironicznie streszcza moje stanowisko jako „bo do tanga trzeba dwojga”. Moja odpowiedź brzmi: owszem, ale w tym tańcu spleceni są nie Izrael i Palestyna, ale dwóch zażartych wrogów, dążących do wzajemnej anihilacji – obecny rząd Izraela i Hamas. Nie są tym samym, ale razem tańczą to tango – w jaki sposób?

Jeśli na moment puścimy wodze spiskowej wyobraźni, możemy spróbować wyobrazić sobie rozmowę telefoniczną między twardogłowymi z Hamasu i Izraela: „Hejka, pamiętacie jak potajemnie wspieraliśmy was w walce przeciwko PLO? To teraz jesteście nam winni przysługę: zaatakujcie i wyrżnijcie w pień trochę Żydów w okolicach Gazy, to i tak miłośnicy Arabów, pokojowcy, ich nam nie trzeba. Mamy dwa problemy: demonstracje cywilów przeciwko nam i powolność czystek etnicznych na Zachodnim Brzegu. Świat będzie wstrząśnięty waszą brutalnością, a my znowu zagramy ofiarę, naród się zjednoczy, czystki na Zachodnim Brzegu nabiorą tempa!”. „Dobra, ale to i wy nam wyświadczcie przysługę: mszcząc się za przeprowadzoną przez nas rzeź, obiecajcie, iż będziecie bombardować ludność cywilną w Gazie, zabijając tysiące, zwłaszcza dzieci – to nasili antysemityzm na całym świecie, a na tym nam tak naprawdę zależy!”

Taka obsceniczna rozmowa to oczywiście wytwór wyobraźni, chociaż gdyby to była prawda, można by zrozumieć adekwatnie wszystko, co dzieje się teraz w Gazie. Jako iż co do zasady ofiary mogą oddawać ciosy, wojna ta niesie Izraelowi szansę na etnicznie wyczyszczony Wielki Izrael.

Powróćmy jeszcze to przeciwstawienia stopniowego procesu czystek etnicznych na Zachodnim Brzegu nagłej, brutalnej rzezi dokonanej przez Hamas: to świetny przykład różnicy między pierwszym a trzecim światem. W rozwiniętym „pierwszym” świecie ataki z zewnątrz co do zasady przyjmują formę nagłych, wstrząsająco brutalnych zdarzeń (11 września 2001 roku w Nowym Jorku, podłożenie ładunków wybuchowych na koncercie w Paryżu w listopadzie 2015 roku czy właśnie atak Hamasu). Po ataku gwałtownie przywraca się normalność, a ludzi prześladują traumatyczne wspomnienia.

W „trzecim” świecie jest inaczej: tu rzeczy straszne z zasady mają formę długotrwałych, bolesnych procesów, które toczą się przez pokolenia i stają się częścią codzienności (jak w Kongo), wywołując rozpacz u ludzi, których dotykają, i odbierając jakiekolwiek widoki na powrót do normalnego życia. Czyż nie tak się sprawy mają na Zachodnim Brzegu, gdzie całymi miesiącami, jeżeli nie latami, palestyńska większość narażona jest na rozmaite formy przemocy, od biurokratycznych szykan po zwykłe zabójstwa?

Niestosownie jest zatem klasyfikować te dwie formy cierpienia (cierpienie zabijanych w okolicach Gazy Żydów i cierpienie Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu) jako wynik czynów odrażających i czynów nie aż tak złych. Długotrwałe cierpienie rozciągnięte na całe pokolenia może wpędzić tysiące ludzi w bezdenną rozpacz.

A jednak odarte z kontekstu wstrząs i żałoba plus argumentacja prawna nie wystarczą – trzeba opowiedzieć większą historię, która obejmie jedno i drugie. Ta opowieść nie będzie pojedynczą narracją o kolonizacji, ani o odmowie uznania przez terrorystów powrotu Żydów na ich ziemie. Będzie to autentycznie tragiczna historia o przeciwstawnych roszczeniach, w której nikt tak po prostu nie ma racji.

Rozwiązanie zatem nie leży w zwalczających się nawzajem ocenach moralnych, ale w szczerym politycznym działaniu polegającym na stworzeniu nowej rzeczywistości społecznej. Może zamiast próbować wygumkować nękające ich historyczne traumy Żydzi i Palestyńczycy powinni zbudować poczucie solidarności w oparciu o to, iż byli (i są) ofiarami zachodniego rasizmu? Illouz ma rację gdy zauważa, iż „łatwo powiedzieć: masakry z 7 października napawają mnie obrzydzeniem i chcę, żeby Palestyńczycy mieli własne państwo” – owszem, łatwo jest to powiedzieć, ale najtrudniej zrobić, skoro zadanie to jest zarazem nieuniknione i niemożliwe. Stanięcie za jedną ze stron jest zaś całkowitą etyczną i polityczną katastrofą.

A jak to się ma po przepisów prawa międzynarodowego, na które powołują się obie strony? Palestyński ambasador przy ONZ Ibrahim Khraishi zauważył, iż „istnieje całe mnóstwo przepisów prawa międzynarodowego, na które można się powołać. Są stosowane w pełni, gdy idzie o Ukrainę. Gdy idzie o nas [Palestyńczyków], odkłada się je na bok, łamie się je, nie stosuje, umniejsza”. W szczególności chodziło mu o stwierdzenie z ubiegłego roku, kiedy to przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula Von der Leyen powiedziała, iż rosyjskie ataki na ukraińską infrastrukturę cywilną, w tym energetyczną, to zbrodnie wojenne.

Khraishi ma rację: choćby gdy zachodni przywódcy krytykują Izrael, ich krytyka przyjmuje formę „zaniepokojenia” bądź apelów o „umiarkowanie”. W telewizyjnym wywiadzie udzielonym 29 października 2023 r. doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w rządzie Bidena Jake Sullivan powiedział, iż odpowiedzialność za ochronę życia niewinnych ludzi w Gazie spoczywa na Izraelu. Waszyngton zadawał Izraelowi trudne pytania, w tym o kwestie dotyczące pomocy humanitarnej, rozróżniając między terrorystami a niewinnymi cywilami, pytając także o to, jak głęboko Izrael przemyślał własną operację wojskową. Sullivan powiedział: „Jesteśmy przekonani, iż w każdej godzinie, każdego dnia tej operacji wojskowej, izraelski rząd i izraelskie siły wojskowe powinny stosować wszelkie możliwe, leżące w ich zasięgu środki po to, by odróżnić terrorystów Hamasu, którzy stanowią uprawniony cel wojskowy, od cywilów, którzy go nie stanowią”.

Sullivan powiedział także, iż Netanjahu jest odpowiedzialny za „wzięcie w karby” ekstremistycznych żydowskich osadników na okupowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu: „Przemoc ze strony ekstremistycznych osadników wobec niewinnych ludzi na Zachodnim Brzegu jest całkowicie niedopuszczalna”.

Jednak czy owo nawoływanie do ograniczenia działań jest wystarczające? Oczywiście nie, jako iż od dziesięcioleci Izrael je ignoruje i nie ponosi w związku z tym żadnych poważnych konsekwencji. Potrzebny jest zatem kolejny krok: a może tak zastosować wobec Izraela sankcje, które regularnie nakłada się na inne narody oskarżane o popełnianie zbrodni? Nie byłoby to działanie przeciwko Izraelowi, zagrożenie sankcjami byłoby zdecydowanie przejawem prawdziwej życzliwości, powstrzymującym Izrael od podążenia ścieżką, na której współtworzyłby świat przeżarty ogólnoświatowym antysemityzmem.

To rzeczywiste zagrożenie. W niedzielę 29 października rozjuszony tłum w rosyjskim Dagestanie, zamieszkałym w większości przez muzułmanów, dokonał szturmu na lotnisko w Machaczkale, w poszukiwaniu żydowskich pasażerów przylatujących z Izraela. Miejscowi oblegali także hotel gdzie mieli zatrzymać się żydowscy goście i wtargnęli na lotnisko, po tym jak pojawiły się doniesienia o przylocie samolotu z Tel Awiwu. Pasażerowie, obawiając się ataku, zmuszeni byli szukać schronienia w samolotach i na lotnisku. Czyż nie zapowiada to nowej fali antysemityzmu, która zaleje cały świat, nie tylko Europę i Bliski Wschód? Zagrożenie wiąże się z wyłonieniem się nowej, ogólnoświatowej narracji, w której krytyka praw osób homoseksualnych i trans zostanie sprzężona z antysemityzmem, a obie te postawy zaczną być postrzegane jako formy zwalczania zachodniego neokolonializmu.

Powstaje oto nowy światowy porządek, a wojna w Gazie jest jak supeł, jak węzeł, w którym zagęszczeniu ulegają antagonizmy, jakimi przerośnięty jest nasz świat; jest miejscem, w którym wszystko się okaże. Palestyna to w tej chwili potężny symbol, obraz konkretnej uniwersalności, który zawiera w sobie przeciwstawne znaczenia: sprzeciw wobec wszystkich kolonialnych grzechów Europejczyków (Żydzi skolonizowali Palestynę); a także miejsce, gdzie dochodzi do wybuchu antysemityzmu. Tragedia polega na tym, iż państwo Izrael, które powstało w wyniku europejskiego poczucia gigantycznej winy za Holokaust, jako rozpaczliwa próba zapewnienia Żydom bezpiecznego miejsca, jawi się jako symbol europejskiej opresji i kolonizacji. Grzech pierworodny popełniły państwa zachodnioeuropejskie starające się zadośćuczynić za krzywdy Holokaustu poprzez nadanie Żydom kawałka ziemi przez stulecia zamieszkanej przez innych ludzi.

Nie ma się zatem co dziwić, iż przewidywania co do wyniku wojny w Gazie oscylują między dwiema skrajnościami. Większość postrzega tę wojnę jako początek ogólnoświatowego kataklizmu: nadzieje na pokój należą już do przeszłości, a jedynym zwycięzcą w toczącej się wojnie będzie sama wojna. Istnieje jednak także mniejszość, która sądzi, iż wojna w Gazie otwiera nową pokojową perspektywę: dotkliwie unaoczni porażkę całkowicie zbrojnego rozwiązania, więc obie strony zmuszone będą dążyć do niełatwego pokoju w jakiejkolwiek możliwej formie. W obecnej sytuacji pierwszy krok w tym kierunku będzie musiał uczynić Izrael – poprzez natychmiastowe zaprzestanie codziennego terroryzowania Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu, dostarczenie szeroko zakrojonej pomocy humanitarnej cywilom w Gazie i porzucenie dążeń do wyłączności na Zachodnim Brzegu.

Powyższe dwie wizje przyszłości są czymś więcej niż dwiema tendencjami; to dwie „nakładające się” determinanty naszej przyszłości, która – cytując Jean-Pierre’a Dupuy – jeżeli się wydarzy, będzie wydawała się nieunikniona. To nie tak, iż mamy dwie możliwości (katastrofa bądź odbudowa) – to byłoby za proste. Mamy dwa nałożone na siebie nieuniknione wyniki. Jest nieuniknione, iż wojna w Gazie zakończy się ogólnoświatową katastrofą, bo cała nasza historia do tego zmierza, ale nieuniknione jest także i to, iż wyłoni się jakieś rozwiązanie. Z nakładających się nieuniknionych wyników urzeczywistni się jeden, a w każdym przypadku nasza historia okaże się – z przyszłego punktu widzenia – nieunikniona.

Jedną rzecz wszakże możemy przewidzieć już teraz. Z geopolitycznej perspektywy największą ofiarą wojny w Gazie będzie Europa – a raczej, gwoli precyzji, Unia Europejska. Europa przegapiła szansę odrębnego zabrania głosu, podporządkowując się (z drobnymi zastrzeżeniami) bezwarunkowemu wsparciu, jakiego Izraelowi udzieliły Stany Zjednoczone. jeżeli Trump wygra wybory w Stanach, Europa na dobrą sprawę zniknie z ogólnoświatowej mapy silnych graczy – zostanie zredukowana do roli pomniejszego partnera na wyizolowanym Zachodzie otoczonym czymś więcej niż tylko krajami BRICS. Bezwarunkowe poparcie dla Izraela z pominięciem cierpienia w Gazie i na Zachodnim Brzegu jest katastrofalne: Zachód promuje prawa człowieka itp., ale jakże je sam stosuje? Jakimi kierując się uprzedzeniami?

Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy to przypominanie Izraelowi o obowiązującym prawie międzynarodowym uznawane jest za formę poparcia dla Hamasu. Powoływanie się na prawo międzynarodowe stanie się jeszcze mniej skuteczne w wyniku wyłonienia się nowej populistycznej prawicy w Stanach Zjednoczonych – w przypadku wygranej Trumpa, Stany staną się po prostu jednym z państw grupy BRICS, które w imieniu tego, co nazywać będą prawdziwie wieloośrodkowym światem, będą po cichu tolerować popełniane przez siebie nawzajem zbrodnie.

Trump zakończy wojnę w Ukrainie ustępstwami wobec Rosji, zaś w samych Stanach pójdzie w kierunku, na jaki wskazuje wybór Mike’a Johnsona na nowego przewodniczącego Izby Reprezentantów: religijnego fundamentalizmu we wszelkich jego przejawach, co będzie kresem demokracji jaką znamy.

Mimo iż Trump podaje się za obrońcę zubożałej (białej) klasy robotniczej, perwersyjność tych deklaracji polega na tym, iż „zniszczenie klasy robotniczej było w rzeczywistości częścią całego planu. Amerykańska klasa średnia stanowiła ponad 60 procent społeczeństwa, dziś to zaledwie 43 procent. Republikanie starają się więc zaprząc wściekłość ludzi do własnych celów i rozszarpać nasze społeczeństwo na strzępy. Uważają, iż z tego chaosu uda im się odbudować naród, u którego podstaw legną uber-męskość, rasizm, religijna zaściankowość, mizoginia, homofobia oraz grożenie przemocą”. Podsumowując, Stany Zjednoczone toczą tę samą walkę co Izrael, pochwycone w zmagania między nowymi populistycznymi fundamentalistami a resztkami sił świeckiej demokracji.

Gdy zatem Illouz kończy swój tekst stwierdzeniem „Po raz kolejny w najnowszej historii Żydzi czują się bardzo osamotnieni”, nie mogę powstrzymać się od dodania dwóch kolejnych. Tak, osamotnieni… przy czym wielkie zachodnie media i siły polityczne są całkowicie po ich stronie, wszelkie krytyczne uwagi zbywając jako antysemityzm. Oraz – jak osamotnieni mają się zatem czuć Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu, których przed atakami nie broni żadne państwo, a których ziemie stale się kurczą?

Zatem, tak, po 7 października niemożliwe jest po prostu żyć, jakby nigdy nic – to samo dotyczy Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu. Jak mają przeżyć żałobę, skoro Izrael zabrania im choćby używać słowa Nakba, które jest nazwą nękającej ich traumy?

**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

Idź do oryginalnego materiału