Žižek: Przedśmiertne drgawki Minotaura. O Chinach, prawach kobiet i przyszłości gospodarki świata

2 tygodni temu

Nowa wojna handlowa USA z Chinami już trwa. Tymczasem Unia Europejska niewolniczo wypełnia zalecenia Amerykanów, choćby kiedy widać, iż nie zgadzają się one z własnym interesem gospodarczym Europy.

W zarysie pomysł polega na tym, iż eksport z Chin powinien zostać ograniczony: albo z powodu niesprawiedliwej konkurencji (chińskie państwo subsydiuje choćby produkcję samochodów elektrycznych), albo w proteście przeciwko politycznym represjom i łamaniu praw człowieka (Ujgurów i Tybetańczyków, a dopiszmy do listy także naciski na Tajwan). Głównym środkiem do tego celu mają być bezpośrednie restrykcje na konkretne towary lub zaporowe cła na import, sięgające choćby 100 procent.

Wolny handel to cywilizacja?

W Chinach takie restrykcje mogą przywołać bardzo traumatyczne wspomnienie. Na początku XIX wieku, gdy Chiny zakazały importu opium z Indii Brytyjskich, zostały zaatakowane przez wszystkie zachodnie mocarstwa oraz Japonię, ponieważ – jak deklarowano – państwo ograniczające wolny handel samo się wycofuje z kręgu cywilizacji. Trzeba je do świata cywilizowanego przywrócić, choćby zbrojną przemocą.

Wojna wyniszczyła Chiny społecznie i gospodarczo. W zaledwie kilkadziesiąt lat kraj utracił ponad połowę swoich zdolności wytwórczych. Dziś „rozwinięty” Zachód nakłada na Chiny cła. A to przecież ruch uwstecznionej Ameryki, która stara się bronić swojego zacofanego przemysłu.

Z importem z Chin wszystko było cacy, dopóki tamtejsze fabryki tylko składały części zaprojektowane na rozwiniętym Zachodzie (jak Foxconn robił to dla Apple). Dziś jednak, gdy przemysł chiński sam staje się twórczy i nowatorski, często przewyższając swoich zachodnich odpowiedników, Zachód przypomniał sobie, co mu się tak w przeszłości nie podobało.

Zbójecki dolar

Jeszcze istotniejsze jest zagrożenie dla dolara amerykańskiego jako uniwersalnego środka płatniczego. Proces ten już ponad dekadę temu został szczegółowo opisany przez Janisa Warufakisa: zbliżamy się do końca epoki globalnego systemu gospodarczego. Błędna wizja Trumpa jest zaś mimo wszystko oparta na poprawnym spostrzeżeniu, iż istniejący system światowej gospodarki i finansów przestał działać.

Do końca zbliża się też pewien cykl gospodarczy, rozpoczęty we wczesnych latach 70. Ubiegłego wieku. Wówczas, według Warufakisa, narodził się „globalny Minotaur”, monstrualny silnik napędzający światową gospodarkę od początku lat 80. do roku 2008.

Przełom lat 60. i 70. był nie tylko okresem kryzysu naftowego i stagflacji. Decyzja Nixona o zawieszeniu parytetu złota do dolara stanowiła oznakę znacznie bardziej radykalnej przemiany podstawowego funkcjonowania systemu kapitalistycznego. Pod koniec lat 60. amerykańska gospodarka nie mogła już kontynuować recyklingu swoich nadwyżek w Europie i Azji. Nadwyżki te zamieniły się w deficyty. W 1971 roku amerykański rząd odpowiedział na ten uwiąd brawurowym posunięciem strategicznym: zamiast redukować pogłębiające się deficyty, postanowił zrobić coś wręcz przeciwnego: powiększyć deficyt.

Kto miał za to zapłacić? Oczywiście reszta świata! Jak? Przez permanentny transfer kapitału – który nieprzerwanie pędził ponad dwoma wielkimi oceanami, finansując deficyty Ameryki. Deficyty te, pisze Warufakis, zaczęły działać „jak ogromny odkurzacz, pochłaniając cudze nadwyżki towarów i kapitału. O ile ten układ stanowił ucieleśnienie niewyobrażalnej nierównowagi na skalę planetarną […] spowodował coś, co przypominało globalną równowagę. Powstał międzynarodowy system gwałtownie przyspieszających, asymetrycznych przepływów finansowych i handlowych, potrafiący jednak sprawiać wrażenie stabilizacji i stałości wzrostu. […] Zasilane tymi deficytami główne gospodarki nadwyżkowe świata (na przykład Niemcy, Japonia, a później Chiny), prowadziły nieustanną produkcję, którą wchłaniała Ameryka. Ponad 70 proc. zysków osiąganych przez te kraje na całym świecie wracało potem do USA w formie przepływów kapitałowych do Wall Street. A co z tym robili finansiści? Zamieniali wpływy kapitału na inwestycje bezpośrednie, udziały, nowe instrumenty finansowe, stare i nowe formy pożyczek itp.”.

Rosnący ujemny bilans handlowy Stanów Zjednoczonych pokazuje, iż to właśnie one są nieproduktywnym drapieżnikiem. Przez ostatnich kilkadziesiąt lat musiały codziennie wsysać jeden miliard dolarów z wpływów od innych państw, by móc finansować własną konsumpcję. Są więc Stany uniwersalnym, keynesowskim konsumentem, który napędza światową gospodarkę. (To tyle, jeżeli chodzi o dominującą dziś w ekonomii antykeynesowską ideologię).

W ofierze dla bóstwa

Te przepływy kapitału, przypominające dziesięcinę płaconą starożytnemu Rzymowi (albo ofiary składane przez Greków mitycznemu Minotaurowi), opierają się na skomplikowanym mechanizmie ekonomicznym.

Wszyscy – od naftowych państw arabskich przez Europę Zachodnią po Japonię, a teraz choćby Chiny – „ufają”, iż USA są bezpiecznym, stabilnym centrum – i tam inwestują swoje nadwyżki środków. A ponieważ zaufanie to ma głównie charakter ideologiczny i militarny, nie gospodarczy, Stany muszą jakoś uzasadniać swoją mocarstwową pozycję. Potrzebują więc permanentnego stanu wojny – dlatego musiały wymyślić „wojnę z terrorem” – i obsadzić się w roli ogólnoświatowego obrońcy wszystkich „normalnych” państw (w opozycji do państw zbójeckich).

Cały ziemski glob działa według porządku znanego ze starożytnej Sparty, podzielonej na trzy klasy. Ponownie uwidocznia się podział na Pierwszy, Drugi i Trzeci Świat: najpierw USA jako mocarstwo wojskowo-polityczno-ideologiczne, niżej Europa oraz niektóre obszary Azji i Ameryki Łacińskiej jako region przemysłowo-wytwórczy (najważniejsze są tu Niemcy i Japonia, główni eksporterzy świata, plus oczywiście rosnące dziś w siłę Chiny), a na samym dole nierozwinięta reszta, dzisiejsi heloci, pozostawieni w tyle.

Globalny kapitalizm wywołał nową, powszechną tendencję do oligarchizacji, przebraną w maskę celebrowania „różnorodności kultur”. Równość i uniwersalizm jako realne zasady prowadzenia polityki coraz szybciej zanikają.

Minotaur w agonii

W 2008 roku ten neospartański światowy układ zaczął się rozpadać. Za prezydentury Baracka Obamy prezes amerykańskiej Rezerwy Federalnej Paul Bernanke na chwilę tchnął w niego nowe życie. Bez skrupułów wykorzystując fakt, iż dolar amerykański jest walutą globalną, finansował import przez masowe dodruki pieniędzy, nazywając to „luzowaniem ilościowym”.

Trump postanowił podejść do problemu inaczej: ignorując chwiejną równowagę globalnego systemu, skupił się na aspektach, które z punktu widzenia Amerykanów mogą wyglądać na niesprawiedliwość – takich jak problem likwidacji miejsc pracy wskutek gigantycznego wzrostu importu. W rzeczywistości jednak to, co Trump piętnuje jako „niesprawiedliwość”, wpisane jest w system, który przynosił Amerykanom korzyści.

Stany Zjednoczone praktycznie okradały świat, importując towary i płacąc za nie długiem oraz świeżo wydrukowanym dolarem. Ta złodziejska gra oczywiście nie przestanie się toczyć: Trump za pierwszej kadencji nie tylko obniżył podatki bogatym, ale także po cichu poparł wiele żądań demokratów, mających polepszyć sytuację biednym. Oznacza to, iż deficyt w końcu eksploduje. Gdyby zapytać o to Trumpa, prawdopodobnie powtórzy dawną odpowiedź Ronalda Reagana: „Nasz deficyt jest na tyle duży, iż sam o siebie dba”.

Symbole posiadania

W systemie rodzącym się na zwłokach Minotaura z liberalizmem zbiega się anarchia. Przywołajmy choćby specyficzne zjawisko niewymiennych tokenów (NFT). Ich posiadanie staje się zjawiskiem czysto wirtualnym – płacimy za doznanie posiadania, choć w praktyce niczego nie posiadamy.

Absurd, jakim to zjawisko jest podszyte, ujawnił się w dziwnym zdarzeniu nagłośnionym 8 stycznia 2022 roku przez „Business Insider”. Uczestniczka programów reality show, która twierdzi, iż zarobiła 200 tysięcy dolarów na sprzedaży własnych gazów jelitowych zamkniętych w słoikach, zmienia tryb sprzedaży. Teraz będzie handlowała słoikami w formie NFT:

„W szpitalu lekarz ją ostrzegł, iż nadmierne oddawanie gazów stanowi obciążenie dla organizmu. Przeszła więc na sprzedaż gazów jako NFT. Słoik kosztuje teraz 0,05 ethereum. Matto ma nadzieję, iż swoją nietypową sztuką z bąków znajdzie dla siebie niszę w świecie NFT. […] 43-letni finansista, który miał wydać 1000 dolarów na dwa słoiki, wyjaśnia, iż dają mu poczucie »bliskości« z Matto. »Mam wiele fetyszów, a jeden z nich to zapach kobiety« – mówi”.

O ile jednak można zrozumieć – jakkolwiek dziwaczną – motywację do kupna flakonu z zapachem jako „małego fragmentu rzeczywistości”, stanowiącego świadectwo istnienia drugiego człowieka, ten „mały fragment rzeczywistości” znika, gdy kupujemy go jako NFT, bo fizyczny przedmiot wtedy znika. Jak do tego doszło – nie tylko wobec przedmiotów wystawianych na sprzedaż, ale przede wszystkim wobec działania systemu finansowego?

Niesmaczna anegdota pokazuje, w jak kuriozalnym świecie żyjemy, w którym brak i nadmiar, nowa nędza i nowa fortuna, stanowią dwie strony tego samego medalu. Bo pieniądz (a zwłaszcza gotówka) nie ma dziś już tak naprawdę znaczenia. Nie kto inny niż Steve Bannon oświadczył w jednym z podcastów, iż „pieniądze są dla palantów”.

Nurzamy się w wirtualnych pieniądzach; wielu ludzi dosłownie nie wie, co ma z nimi zrobić (jak pokazuje przypadek klientów Matto). Ale dobrobyt, jak domek z kart, może runąć w każdej chwili (zresztą niemal runął wskutek krachu w 2008 roku). Jako pierwszy ten paradoks opisał Hegel, gdy zwrócił uwagę, iż w społeczeństwie kapitalistycznym nigdy nie ma dość pieniędzy, ponieważ jest ich zbyt wiele, a ta nierównowaga jest strukturalna, nie da się jej znieść (zabierając biednym i dając bogatym).

Na szczególną uwagę zasługuje tutaj pojęcie „tryliondolarowej monety”. Pomysł polega na tym, iż rząd amerykański mógłby naprawdę wybić z platyny monetę o nominale jednego tryliona dolarów i za jej pomocą spłacić część długu narodowego. Strategię tę zaproponowano pierwszy raz w 2011 roku jako potencjalną alternatywę dla podwyższenia tak zwanego pułapu długu. Mimo iż pomysł miał znanych zwolenników, w 2013 roku został odrzucony. Czyż nie byłaby to najczystsza forma potęgi symbolu: drobinka rzeczywistości (mała moneta) nie robiłaby nic, tylko leżała zamknięta w państwowym banku, a mimo to silnie wpływałaby na całą finansową – a zatem gospodarczą – sytuację państwa?

Gdzie tu jednak miejsce na anarchię? Catherine Malabou uważa kryptowaluty za taki aspekt zmian w kapitalizmie, który świadczy o początku „zwrotu anarchistycznego”: jak inaczej opisać takie zjawiska jak decentralizacja walut, koniec państwowego monopolu na emisję pieniądza, zanikanie pośrednictwa banków oraz decentralizacja wymiany i transakcji? [Žižek ma tu na myśli raczej anarchokapitalizm, nie anarchizm – przyp. red.].

Cyfrowi feudałowie

Trump jest liberałem w takim sensie, iż pozwala korporacjom działać poza kontrolą państwa – postawa szczególnie niebezpieczna w obliczu kryzysu klimatycznego. Niedawno dowiedzieliśmy się, iż Environmental Data and Governance Initiative, stworzona przez badaczy sieć służąca wymianie i upublicznianiu wiedzy naukowej, stara się teraz zabezpieczyć naukowe dane i badania zamieszczone w rządowych domenach internetowych wobec obaw, iż tematy takie jak zmiana klimatu i zielona energia zostaną usunięte z serwerów po zaprzysiężeniu prezydenta elekta. To scenariusz koszmarny, w ramach którego opinia publiczna straci po prostu dostęp do prawdziwych informacji, a więc i zdolność do podejmowania racjonalnych decyzji w sprawie ekologii.

W skrócie, liberalizm Trumpa de facto sprowadza się do zapewnienia niemal nieskrępowanej wolności nowym, cyfrowym feudałom (jak określa ich Warufakis). Ironia polega na tym, iż sam Trump – który oficjalnie sprzeciwia się wielkim korporacjom, twierdząc, iż globaliści wyzyskują amerykańskiego pracownika – pozostaje zależny od tych nowych panów, których naczelnym przedstawicielem jest Elon Musk.

Dla Chin taka sytuacja oczywiście jest nie do utrzymania. Państwo Środka pozostaje nie tylko największym na świecie producentem (i to największym bezkonkurencyjnie, bo pochodzi stamtąd ponad 30 procent światowej produkcji), ale także staje się nowym kreatywno-technologicznym supermocarstwem. Trwające szaleństwo finansowe stawia więc Chiny w dziwnym położeniu: są one kontrolowane środkami czysto finansowymi. A dysponują przecież możliwościami oporu wobec kontroli finansowej USA, przede wszystkim silnym państwem, które ogranicza skutki mechanizmów rynkowych.

Dlatego też chińską próbę wyrwania się z domeny dolara i stworzenia nowej uniwersalnej waluty, choćby wirtualnej (jakiejś wersji bitcoina), należy bezwarunkowo poprzeć. Z punktu widzenia racjonalnych interesów ekonomicznych powinna to uczynić nie tylko Europa, ale także amerykańska lewica: to właśnie system Minotaura podtrzymał rosnącą nierówność pomiędzy biednymi a bogatymi w USA.

Xi lubi rozmawiać tylko z kapitałem

Nie wolno jednak idealizować przy tym Chin. Według Zorany Baković, wybitnej słoweńskiej dziennikarki zajmującej się Chinami, „chiński przywódca dawno nie był tak rozluźniony i rozmowny jak na spotkaniu z prezesami największych amerykańskich firm”.

Od dłuższego czasu jedynym rozmówcą poważanym przez Komunistyczną Partię Chin pozostaje kapitał. A jedyny argument, którego partia i Xi Jinping są gotowi wysłuchać, a potem może choćby dokonać drobnych zmian w jakimś aspekcie swojej polityki, ma związek z zachodnimi inwestycjami. Czy inwestorzy będą przez cały czas uczestniczyć w rynkowej idylli na chińskim gruncie – czy znajdą lepszą domenę, żeby się bogacić?

Gdy 16 czerwca 2023 roku Xi Jinping spotkał się z Billem Gatesem w Pekinie, nazwał Gatesa „starym przyjacielem” i wyraził nadzieję, iż uda się im nawiązać współpracę, na której skorzystają zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone. Najwyraźniej zarysowuje się bezpośrednia oś pomiędzy chińską władzą państwową a nowymi feudałami Ameryki.

Gdzie w tej grze stoją państwa globalnego Południa? Postępowanie Chin w Afryce i Azji Południowej ostatecznie stanowi tylko jeszcze jedną formę ekonomicznego neokolonializmu, połączonego z wyraźnie problematycznymi decyzjami politycznymi. W Mjanmie Chiny popierają brutalny, wojskowy reżim, a choćby umożliwiły mu przetrwanie pomimo wielkich, publicznych protestów. W Zambii chińskie firmy zakupiły kopalnię miedzi, gdzie poziom wyzysku był taki, iż miejscowi zaatakowali budynek mieszczący chińskich kierowników, podpalili go i wielu zabili. Wobec wojny w Ukrainie Chińczycy pozorują neutralność, de facto popierając Rosję. Fakty te to tylko jakieś cząstki nowego, globalnego projektu – ale jakiego?

Prawa kobiet są najlepszym składnikiem dziedzictwa Zachodu

Zacznę od problemu bynajmniej nie zastępczego: walki o prawa kobiet. Należy tutaj uniknąć pułapki traktowania praw kobiet (i osób LGBT+) jako czegoś niezależnego od oporu przed imperializmem – i w sytuacji ewentualnego przymusowego wyboru opowiedzenia się po stronie antyzachodniej. W ten sposób właśnie niektórzy moi znajomi lewicowcy celebrowali wyjście USA z Afganistanu jako wielkie zwycięstwo w walce z imperializmem – i dodali takie drobne zastrzeżenie, iż niestety to wielkie zwycięstwo będzie miało jakieś przykre konsekwencje dla afgańskich kobiet.

Takie myślenie „strategiczne”, które na pierwszym miejscu stawia „główną” sprawę, wynika z przeoczenia czegoś ważnego: z ideologicznego punktu widzenia bunt przeciwko prawom kobiet (gejów, osób trans…) leży w sercu antyeuropocentrycznej orientacji wielu ugrupowań z państw globalnego Południa. Z perspektywy tradycyjnego, wspólnotowego życia edukacja kobiet stanowi jeden z wyniszczających skutków zachodniej modernizacji – „emancypuje” kobietę z więzi rodzinnych i przyucza ją do włączenia się w szeregi taniej siły roboczej.

Walka przeciwko oświacie kobiet jest więc nową formą tego, co w Manifeście komunistycznym Marks i Engels nazwali „socjalizmem reakcyjnym (feudalnym)” – odrzuceniem kapitalistycznej nowoczesności w imię tradycyjnych form wspólnotowego życia.

Na przykład dla organizacji Boko Haram emancypacja kobiet stanowi najlepiej widoczną cechę niszczycielskiego wpływu modernizacji kapitalistycznej. Boko Haram (co można opisowo przełożyć jako „zachodnia edukacja jest nieczysta”, zwłaszcza edukacja kobiet) może więc postrzegać i przedstawiać siebie jako siłę, która walczy z destrukcyjnym wpływem modernizacji, narzucając hierarchiczną regulację relacji pomiędzy płciami.

Oto zagadka: dlaczego muzułmanie, którzy niewątpliwie cierpieli wyzysk, dominację i inne upokarzające aspekty kolonializmu, podnoszą rękę na to, co (przynajmniej według nas) jest najlepszym składnikiem dziedzictwa Zachodu: egalitaryzm i wolność osobistą, mieszczącą w sobie solidną dawkę ironii i kpiny pod adresem wszelkich autorytetów?

Pod koniec października 2024 roku talibowie w Afganistanie przyjęli nowe, groteskowe rozporządzenie, mające jeszcze mocniej uciszyć głos kobiet – którym już nie wolno wypowiadać się publicznie. „Nawet kiedy dorosła kobieta się modli i przechodzi obok niej inna kobieta, nie wolno dopuścić, aby głos został usłyszany. […] Jak można byłoby pozwolić im śpiewać, skoro nie mogą choćby słyszeć swoich głosów, kiedy się modlą, a co dopiero w każdej innej sytuacji” – miał powiedzieć Mohammad Khalid Hanafi, minister krzewienia cnót i zapobiegania występkom. Po zakazie wypowiedzi publicznych ministerstwo uniemożliwiło więc kobietom także samą rozmowę: kobiecy głos został włączony do aury (awrah) – sfery intymnej, która powinna pozostać zakryta.

Podobne tendencje występują na całym świecie, nie tylko w Ugandzie i Indonezji, ale choćby w Stanach Zjednoczonych. Różnica płci coraz częściej jawi się jako istotny czynnik polityczny, a hierarchiczny związek między mężczyzną a kobietą uważa się za podstawowy składnik porządku społecznego. Dlatego protesty, które wybuchły w Iranie po śmierci Mahsy Amini i zmobilizowały masy ludności przeciwko represyjnemu reżimowi, stanowiły najważniejszy znak autentycznego feminizmu.

Chiny, jak to Chiny, wstrzymały się od jakiejkolwiek krytyki irańskiego reżimu w tym przełomowym momencie historii tego państwa.

To oczywiście nie oznacza, iż na Zachodzie powinniśmy krytykować kraje takie jak Iran z bezpiecznego stanowiska liberalno-demokratycznego. O ile trzeba walczyć przeciwko opresji kobiet w krajach Trzeciego Świata, o tyle warto tą krytyką objąć również samych siebie. Nie lekceważąc potencjalnych napaści seksualnych na kobiety ze strony migrantów, warto wspominać o fakcie, iż – jak podaje, globalny raport o kobietobójstwie – „najbardziej niebezpiecznym miejscem dla kobiety jest jej dom”. Zacznijmy więc od własnego domu, zanim oddamy się fantazjom o migrantach krążących po ulicach w poszukiwaniu ofiar.

Podejrzliwie w przyszłość

Globalną sytuację trzeba oglądać jak hologram. Nie ma już jednego, dominującego pojęcia postępu (nawet rozwój gospodarczy traci tę rolę). Żyjemy w epoce nakładających się różnych wizji przyszłości, uniwersalności.

Możliwości mamy więc dziś następujące: resztki marzenia Fukuyamy o końcu historii, jawny fundamentalizm religijny, a zwłaszcza coś, co muszę nazwać umiarkowanie autorytarnym, miękkim faszyzmem – kapitalizm rynkowy połączony z silnym państwem, mobilizującym ideologię narodową, aby utrzymać spójność społeczną – jak Indie Modiego albo, na to wygląda, Chiny.

Xi Jinping niedawno opiewał „długą, nieprzerwaną historię chińskiej cywilizacji, rozciągającą się aż do starożytności”, podkreślając, iż ukształtowała ona wielki naród chiński. Wskazał, iż „koniecznością jest kompleksowa poprawa ochrony i wykorzystania zabytków kultury oraz zachowanie i kontynuowanie dziedzictwa kulturowego”. Zgadza się to z myślą Wanga Huninga, głównego ideologa Komunistycznej Partii Chin, który sam siebie określa jako neokonserwatystę.

Co to oznacza? Wang uważa, iż jego zadanie polega na narzucaniu nowej, wspólnej treści etycznej. Nie należy tego lekceważyć jako kolejnego pretekstu, by partia w całości zapanowała nad życiem społecznym. To raczej wyraźna próba konserwatywnej modernizacji (co jest jedną z trafnych definicji faszyzmu).

W nazistowskich Niemczech „mechanizm monetarno-bankowy został zmuszony do zrzeczenia się centralnej pozycji, jaką zajmował w tradycyjnej gospodarce kapitalistycznej. Monetarne i rynkowo-kapitałowe cechy tej gospodarki praktycznie zanikły na długo przed wybuchem działań zbrojnych, a instytucjom kredytowym odebrano większość władzy (Otto Nathan, The Banking System in the Nazi Military and War Economy, w: Nazi War Finance and Banking, NBER 1944). Znany nazistowski bankier napisał w 1938 roku: „Banki adekwatnie nie mogą już same decydować, jakie usługi świadczyć całości gospodarki. Ich możliwości zależą od zmiennych zaleceń, zależnych od ogólnej sytuacji ekonomicznej”. Czy ten opis nie pasuje również do dzisiejszego funkcjonowania banków w Chinach?

Paralela ta oczywiście nie ma wskazywać, iż dzisiejsze Chiny to państwo faszystowskie. Sugeruje ona natomiast, iż kolejne debaty o tym, „czy Chiny po reformach Denga są wciąż krajem komunistycznym, czy wciąż opierają się na zasadach marksizmu”, chybiają celu. Tak naprawdę pytanie brzmi: co kapitalistyczny zwrot Chin oznacza dla tradycji komunistycznej i marksistowskiej? Czy chińska ścieżka po Dengu nie skłania nas do fundamentalnego przemyślenia klasycznych pojęć marksizmu i rewolucji komunistycznej? Po Dengu sam marksizm nie jest już tym marksizmem, który znały i o który walczyły kolejne pokolenia.

Ten i inne podobne fakty (w tym narastająca cenzura życia intelektualnego i artystycznego) powinny nas wyczulić, żebyśmy nie pokładali zbyt wiele zaufania w Chinach jako głównym antyimperialistycznym mocarstwie. Dziś oglądamy raczej walkę pomiędzy różnymi frakcjami globalnego kapitału, a naszym obowiązkiem nie jest opowiadanie się po którejś ze stron, ale bezlitosne wykorzystywanie ich i obracanie jednej przeciwko drugiej.

Dlatego należy poprzeć pomoc wojskową USA dla Ukrainy – i poprzeć Chiny w zamachu na uniwersalny status amerykańskiego dolara. W takiej postawie ma sprzeczności. „Sprzeczność” leży w rzeczy samej.

**

Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

Idź do oryginalnego materiału