Žižek: Nie uroniłem łzy po Sinwarze, nie uroniłbym po Netanjahu

1 miesiąc temu

Skoro niszczycielski cykl przemocy na Bliskim Wschodzie przez cały czas trwa w najlepsze, zrobię coś, co jest wbrew mojej naturze: zamiast interpretować rzeczywistość i dokładać wciąż nowe zawiłości, streszczę w pigułce to, co mówię od ponad roku. Tak, sytuacja jest aż tak rozpaczliwa.

Często powołuję się na stwierdzenie Jean-Paula Sartre’a, iż jeżeli za ten sam tekst człowieka atakują obie strony politycznego sporu, to rzadki znak, iż podąża adekwatną ścieżką. Losy moich wypowiedzi z ostatnich kilkudziesięciu lat na temat kryzysu na Bliskim Wschodzie ilustrują ten aforyzm znakomicie. Krytykowano mnie (nierzadko po tym samym tekście!) za antysemityzm sięgający nawoływania do nowego Holokaustu, ale także, jednocześnie, za perfidną syjonistyczną propagandę.

W pierwszą rocznicę ataku 7 października sprawy idą po staremu. Strona palestyńska oskarża mnie, iż „zająłem szokujące stanowisko etyczne, uzasadniając prawo Izraela do obrony poprzez zabijanie cywili w Gazie”.

Zarzut polega na tym, iż ja, wrzucony do jednego worka z Jürgenem Habermasem, wobec wydarzeń, jakie nastąpiły po 7 października, przyjąłem rzekomo „postawę solidarności z Izraelem […] popierając prawo Izraela do samoobrony bez żadnych ograniczeń. [Filozofowie] nie zgodzili się z określeniem działań Izraela – zabijania, głodzenia, przesiedlenia setek tysięcy palestyńskich cywili – jako ludobójstwa. Racjonalizowali, iż Izrael ma prawo do odwetu w każdy sposób, jaki uzna za słuszny”.

Ktokolwiek śledził moje liczne komentarze na temat wojny w Gazie natychmiast się zorientuje, jak potężna bzdura. Rzeczywiście w pierwszej reakcji zacytowałem z aprobatą słowa amerykańskiego sekretarza stanu Anthony’ego Blinkena: „Izrael ma prawo, a wręcz obowiązek, bronić się i dopilnować, żeby to się nigdy nie powtórzyło”. Blinken jednak dodał: „Ważne jest, jak Izrael to zrobi. Kraje demokratyczne tym się różnią od terrorystów, iż dążymy do innego standardu. Dlatego tak istotne jest podjęcie wszelkich środków ostrożności, by uniknąć krzywdy ludności cywilnej”.

Nikt tu zatem nie mówi o „każdym sposobie, jaki [Izrael] uzna za słuszny”. Napisałem ponad dwadzieścia komentarzy analizujących i potępiających czyny Sił Obronnych Izraela (IDF) i samego rządu, co jednoznacznie postawiło mnie w opozycji do Habermasa. (Gdy 17 października 2023 roku występowałem na frankfurckich Targach Książki, moje zwrócenie uwagi na cierpienie Palestyńczyków wywołało skandal. Natomiast Habermas z trojgiem kolegów opublikował list solidarności z Izraelem).

Nic więc dziwnego, iż częściej jednak krytykują mnie syjoniści fundamentaliści. Oto najnowszy przypadek, reakcja na mój tekst na rocznicę ataku 7 października:

„Slavoj Žižek, słoweński filozof marksistowski i dyrektor Instytutu Birkbecka [sic] na Uniwersytecie Londyńskim, insynuował, iż zniszczenie państwa izraelskiego przyniosłoby pokój na Bliskim Wschodzie”.

Znowu absurd. Szkoda więc czasu w mówienie o tym, co przydarza się mnie. Bo za tym wszystkim czai się pytanie: skąd się wzięła ta dziwna zgoda pomiędzy śmiertelnymi wrogami?

Otóż do zgody może dojść dopiero wtedy, kiedy śmiertelni wrogowie przekonają się, iż podzielają to samo założenie: negocjacje pokojowe między Palestyńczykami a Żydami są niemożliwe, a konflikt da się rozwiązać wyłącznie za sprawą krwawego zwycięstwa jednej ze stron. Istnieją przeciwnicy Izraela, którzy sprowadzają to państwo do kolonialnej ingerencji w arabską przestrzeń i przemawiają za jego unicestwieniem. Istnieją także fundamentalistyczni syjoniści, którzy właśnie teraz zajmują się urzeczywistnieniem Izraela „od rzeki do morza” – i jeszcze dalej.

„W nowym filmie dokumentalnym izraelski minister Becalel Smotricz wyłożył swoje pragnienie podbicia nie tylko terytorium palestyńskiego aż do rzeki Jordan, ale także syryjskiej stolicy, Damaszku, oraz terenów rozciągających się aż po Irak i Arabię Saudyjską”. „Nasza wielka starszyzna religijna mawiała, iż Jerozolima przyszłości ciągnie się do samego Damaszku”.

Słowa ekstremistycznej mniejszości? Zgoda, niewielu Izraelczyków mówi takie rzeczy publicznie. Jednak wypowiedź Smotricza doskonale oddaje logikę tego, co w tej chwili czyni państwo Izrael.

Przeciwne strony konfliktu odrzucają natomiast pogląd, iż obie są etniczno-wyznaniowymi grupami, żyjącymi między rzeką a morzem i mającymi swoje prawa do tej ziemi, co oznacza, iż muszą wynaleźć jakiś sposób współistnienia.

Zaskakujący głos rozsądku pochodzi ze szczytu izraelskich tajnych służb – od Efraima Halewiego, byłego szefa Mosadu:

„Nie mamy luksusu czekania. Musimy wypracować osiągalną politykę, która zagospodarowałaby obecność Żydów i Palestyńczyków na tym obszarze. Jesteśmy skazani na wspólne życie. Nie chcę mówić, iż jesteśmy skazani na wspólną śmierć. jeżeli przyjmiemy podejście, iż jesteśmy na siebie skazani, to po prostu nie możemy żyć tak, iż jedna strona dominuje i ignoruje aspiracje drugiej. Musi się zacząć jakieś porozumienie”.

Ammi Ajjalon, były szef służby bezpieczeństwa Szin Bet, powiedział coś całkiem podobnego 14 stycznia 2023 roku: „My, Izraelczycy, będziemy mieli bezpieczeństwo tylko wtedy, gdy oni, Palestyńczycy, będą mieli nadzieję. Tak wygląda równanie”. Izraelczycy nie będą więc cieszyć się bezpieczeństwem, dopóki Palestyńczycy nie uzyskają własnego państwa. A władze izraelskie powinny uwolnić Marwana al-Barghusiego, uwięzionego przywódcę drugiej intifady, żeby mógł prowadzić w tej sprawie negocjacje:

„Przyjrzyjmy się palestyńskim sondażom. On jest jedynym przywódcą, który mógłby poprowadzić Palestyńczyków do powstania państwa równoległego do Izraela. Po pierwsze dlatego iż wierzy w rozwiązanie dwupaństwowe, a po drugie dlatego iż zyskał legitymizację, siedząc w naszych więzieniach”.

Możemy oczywiście wziąć udział w grze podejrzeń i zlekceważyć takie komentarze jako pełen hipokryzji chwyt dla rozgłosu (może Ajjalon pozwala sobie tak mówić, bo przecież wie, iż jego propozycja nie ma szans na realizację). Takie podejrzenie to jednak wielki błąd, gdyż nie bierze ono pod uwagę podstawowej zasady Anonimowych Alkoholików: udawaj, aż ci się uda. Zdarza się, iż angażujemy się w coś, co początkowo tylko pozorujemy.

Zasadnicza tragedia polega jednak na tym, iż wszyscy wiemy, iż wzajemne uznanie Izraela i Palestyny stanowi jedyny sposób, aby zapobiec wojnie totalnej. Wzajemne uznanie jest więc równocześnie niemożliwe i konieczne – w kategoriach lacanowskich jest to jedyne Realne w destrukcyjnym bałaganie rzeczywistości.

Aby uniknąć fatalnego nieporozumienia, podkreślam: nie mówię, iż obie strony są w ostatecznym rozrachunku takie same. Choć pośród Palestyńczyków i innych Arabów panuje powszechne pragnienie zniszczenia Izraela, dziś to Izrael żąda znacznie rozleglejszej wojny, która objęłaby Stany Zjednoczone i Europę.

Już widzimy pierwsze kroki ku takiemu bezpośredniemu zaangażowaniu. 14 października 2024 roku doniesiono, iż „USA wyślą do Izraela zaawansowany system antyrakietowy – i amerykańskich żołnierzy do jego obsługi – aby wspomóc obronę powietrzną tego kraju po bezprecedensowych atakach Iranu w tym roku”. (Wymóg obsługi systemu przez żołnierzy amerykańskich można też odczytać jako znak, iż USA chcą kontrolować jego działanie, prawdopodobnie w obawie, iż IDF wykorzysta go do eskalacji napięć).

Wciąż do odkrycia pozostaje rzeczywiste tło ataków 7 października 2023 roku – zwłaszcza wobec faktu, iż Izrael brał udział w finansowaniu Hamasu, by podtrzymać podziały wśród Palestyńczyków. Bernard-Henri Lévy pisał niedawno o „samotności Izraela”, który od 1945 roku (jeszcze zanim zostało ustanowione państwo) ma mierzyć się z groźbą porzucenia przez Zachód (zob. tenże, Solitude d’Israël, Grasset, Paris 2024). Serio? Stanowisko USA i (większości) państw europejskich jest wręcz przeciwne: o ile retorycznie wyrażają one zastrzeżenia wobec tego, jak Izrael zachowuje się w Gazie i na Zachodnim Brzegu, to na poziomie, który ma znaczenie, czyli na płaszczyźnie finansowego i wojskowego wsparcia dla Izraela, nie zmienia się tak naprawdę nic.

Izrael jest więc samotny jedynie w tym sensie, iż potrafi działać sam, jak mu się żywnie podoba, ignorując krytyczne zalecenia czy „obawy” swoich sojuszników. Owszem, 15 października 2024 roku Stany Zjednoczone dały Izraelowi 30 dni na zażegnanie kryzysu humanitarnego w Gazie, grożąc ograniczeniem dostaw broni, jeżeli Izrael nie dostosuje się do tego żądania. Do prawdziwej presji jednak wciąż daleko. Izrael ze swoją potęgą i wpływami działa sam – w ten sposób je zresztą obnażając.

(Gdy na jaw wyszło, iż 16 października 2024 roku szef Biura Politycznego Hamasu Jahja Sinwar został przypadkowo zabity przez izraelski czołg, media donosiły, iż „urzędnicy amerykańscy od dawna myśleli o ewentualnej śmierci Sinwara jako istotnej szansie na zakończenie wojny Izraela z Hamasem”. Moja natychmiastowa reakcja była taka: ewentualna śmierć Netanjahu również stanowiłaby okazję do zakończenia wojny. Nie uroniłem łzy po Sinwarze, ale też nie uroniłbym łzy po Netanjahu. Dwaj zbrodniarze powinni zostać pochowani razem, pod pomnikiem upamiętniającym ludobójcze wojny).

Nie ma wątpliwości, iż w Izraelu leży głęboko uśpione pragnienie pokoju i pojednania. Gdy 19 listopada 1977 roku odwiedził Jerozolimę egipski prezydent Anwar as-Sadat, tysiące Izraelczyków wywiesiło dopiero co kupione czerwono-biało-czarne flagi. Jednak w ostatnich dekadach to pragnienie praktycznie zanikło. Oficjalną politykę Izraela wyznacza dziś idea „od rzeki do morza”, popierana przez znaczną większość żydowskiej ludności. W odezwie do mieszkańców Libanu, utrwalonej na filmiku z 9 października 2024 roku, Benjamin Netanjahu powiedział:

„Macie możliwość uratować Liban, zanim wpadnie on w otchłań długiej wojny, która doprowadzi do takich zniszczeń i cierpienia, jakie widzimy w Gazie. Zwracam się do was, Libańczycy: uwolnijcie swój kraj od Hezbollahu, aby ta wojna mogła się skończyć”.

Między wierszami można wyczytać przerażającą logikę: o ile ty, narodzie Libanu, nie dołączysz do nas, Izraela, w unicestwieniu Hezbollahu, obrócimy twój kraj w ruinę i cierpienie tak, jak wcześniej Gazę. Wyobraźmy sobie cichą większość w Libanie, straumatyzowaną i zdezorientowaną, regularnie bombardowaną przez IDF. Jak mogliby oni teraz czynnie dołączyć do wysiłków Izraela, skoro Hezbollah „rozdaje przesiedlonym żywność, pieniądze i leki”; skoro dwukrotnie przesiedlone rodziny „przy życiu trzymają regularne dostawy gotowych posiłków, paczek żywnościowych, a choćby środków czystości od pokrewnych organizacji”? Izrael mógłby przekonać do siebie (część) mieszkańców Gazy i szyitów z Libanu, samemu robiąc coś podobnego, a nie niszcząc szpitale i legitymizując głodzenie ludności jako dopuszczalną strategię prowadzenia wojny.

Tendencyjność, z jaką zachodnie media opisują tę wojnę, sięga absurdu. Gdy izraelski żołnierz zastrzeliwuje kilkulatkę, Sky News donosi: „wygląda na to, iż zabłąkana kula przypadkowo znalazła się w sąsiedniej furgonetce i pozbawiła życia młodą damę w wieku trzech lub czterech lat”. Kiedy rakieta Hezbollahu trafia w armijną bazę – cel wojskowy! – na północy Izraela i zabijaj czterech żołnierzy, podaje się ich nazwiska, wizerunki i nastoletni wiek (19), by wzbudzić współczucie.

14 października przynajmniej cztery osoby zginęły wskutek izraelskiego nalotu w bezpośrednim sąsiedztwie szpitala Al-Aksa w mieście Dajr al-Balah, w centralnej części Strefy Gazy. Bombardowanie wywołało pożar, który ogarnął kilka namiotów mieszczących przesiedlonych Palestyńczyków i Palestynki. Materiały z tego zdarzenia ukazują ludzi desperacko gaszących płomienie. Słychać wybuchy na terenie obozu. Widać dzieci podłączone do kroplówek, płonące żywcem i rozpaczliwie starające się uciec z pożaru.

Trzeba pamiętać, iż kilka dni po ataku Hamasu 7 października 2023 roku pojawiły się doniesienia o zwęglonych zwłokach dzieci ze ściętymi głowami, pozostawionych przez napastników. W późniejszych tygodniach z informacji tych wycofały się same wojska izraelskie (kompromitując przy okazji Joego Bidena, który twierdził, iż widział zdjęcia dzieci bez głów). Dziś na własne oczy oglądamy kadry z dziećmi płonącymi od izraelskich bomb, ale to oczywiście tylko dozwolona „samoobrona” Izraela, za którą „odpowiada Hamas”.

Takie zdarzenia wyjaśniają nietypowy fakt, zauważany przez wielu obserwatorów: dzieci bezustannie narażane na brutalną śmierć w Gazie bardzo rzadko wykazują objawy zespołu stresu pourazowego. Dlaczego? Ponieważ żyją w permanentnej sytuacji traumy: nie mają czasu doznawać traumatycznego zdarzenia jako horroru, który im się przydarzył. Aby przetrwać, muszą żyć dalej, uważając na zagrożenia – a stres pourazowy to już forma rozluźnienia organizmu.

Nic dziwnego, iż tak wielu amerykańskich wyborców Partii Demokratycznej porzuca Kamalę Harris, niepotrafiącą jednoznacznie potępić tych działań. Trump może wygrać właśnie wskutek tej niezdolności amerykańskiego rządu do odcięcia się od zbrodni Izraela. Zbliżamy się do punktu, gdzie różnica między Harris a Trumpem stanie się praktycznie nieistotna.

W swoim wystąpieniu przed Kongresem USA Netanjahu powiedział: „Szybciej dajcie nam narzędzia, to szybciej skończymy robotę”. Zdanie to wywołało owację na stojąco. Dziś widzimy, iż Izrael faktycznie szybko kończy ludobójczą „robotę”. Zachodni „krytycy” – ci sami, którzy dostarczają broń Izraelowi – twierdzą, iż państwo to nie ma jasnego planu, co chce osiągnąć. To również wierutna bzdura. Netanjahu realizuje jednoznaczny plan: sabotować negocjacje, aby poszerzyć swoje terytorium i stworzyć Wielki Izrael.

Wszyscy znamy powiedzenie, iż negocjacje pokojowe prowadzi się z wrogami, nie z przyjaciółmi. Proponowany Libańczykom przez Netanjahu „wybór” jest więc fałszywy: tak jak w Gazie, prawdziwym celem nie jest zniszczenie Hezbollahu, ale zniszczenie znacznej części Libanu na wzór Gazy. Tak o inwazji Izraela na Liban

:

„Izrael nie napada Libanu, ale wyzwala. To historyczna chwila, nie tylko dla Izraelczyków, ale także dla Libańczyków, Arabów, Kurdów i chrześcijan ze Wschodu. Niezrozumienie tego jest równoznaczne z utratą wszelkiego wyczucia moralnego i politycznego”.

Tak, jasne. I to wyczucie wskazuje też, w jaki sposób Izrael „wyzwalał” Strefę Gazy, a teraz „wyzwala” Zachodni Brzeg.

Fakt, iż Izrael uznał sekretarza generalnego ONZ Antónia Guterresa za personę non grata, to tylko wierzchołek góry lodowej. Wojska izraelskie dopuściły się ataków na siły pokojowe w Libanie, ograniczają działalność personelu ONZ dostarczającego żywność i leki w Gazie, a od czasu do czasu nawet go bombardują. W skrócie, Izrael traktuje ONZ w najlepszym razie jako drobnostkę do zignorowania, najczęściej jako przeszkodę, a w najgorszym razie jako wroga.

Łatwo się śmiać z nieistotności i impotencji ONZ, ale faktem pozostaje nie tylko to, iż jego organy wykonują ważne zadania zapobiegania głodowi i świadczenia minimalnej opieki zdrowotnej. Właśnie dlatego, iż ONZ postrzega się jako sieć słabą i neutralną, jej działalność humanitarną tolerują (o tyle, o ile) wszystkie strony. Pozwalając instytucjom ONZ działać na swoim terenie, żadne państwo nie naraża swojej władzy.

Kiedy w marcu 2024 roku specjalna sprawozdawczyni ONZ do spraw okupowanych terytoriów palestyńskich stwierdziła, iż istnieją „uzasadnione powody”, aby przypuszczać, iż Izrael popełnia ludobójstwo wobec Palestyńczyków w Gazie, jak również kiedy Netanjahu i Jo’awowi Galantowi postawiono zarzuty zbrodni polegających na eksterminacji, prześladowaniu i głodzeniu ludności w Palestynie, potraktowano to jako akty symboliczne, bez szans na wprowadzenie w życie. Ale przynajmniej wywołały one publiczne oburzenie. Dziś takie głosy po prostu się lekceważy.

Siła ONZ paradoksalnie leży w tej impotentnej neutralności. ONZ pozostaje ostatnią przestrzenią dialogu i negocjacji, jedynym ciałem dyplomatycznym, w którym biorą udział wszystkie strony, jedyną organizacją dostarczającą ram prawnych do negocjacji. Bez ONZ pozostaje dzicz, w której od czasu do czasu zawiera się lokalne, pragmatyczne sojusze, a kwestie ostateczne rozstrzyga naga siła zbrojna.

Jak już widzieliśmy, Izrael dziś podobnie traktuje choćby swoich najbliższych sojuszników: po prostu ignoruje „ostrzeżenia” Bidena czy Macrona. Uwidocznia się więc straszliwa perspektywa najbliższej przyszłości: w swojej „samoobronie” Izrael zostanie „zmuszony” do przemiany coraz większych połaci ościennych ziem w ruiny podobne do Gazy: Zachodni Brzeg, Liban (15 października 2024 roku Izrael już nakazał ewakuację jednej czwartej terytorium tego państwa). Kto wie, który kraj będzie następny.

Bezkompromisowi Arabowie po przeciwnej stronie gotowi są nie tylko zaakceptować tak ogromną liczbę ofiar, ale choćby nakłaniać do zbrodni – świadomi, iż codziennie obiegające świat obrazy okrucieństw popełnianych przez wojska izraelskie zasilą antysemityzm. Wtedy jednak imadło jeszcze mocniej się zaciśnie, skoro nowy wybuch antysemityzmu pozwoli Izraelowi przedstawiać się jako państwo, którego istnienie stało się zagrożone, a zatem namawiać USA i niektóre kraje zachodnioeuropejskie do interwencji. To doprowadzi do globalnej katastrofy geopolitycznej: Izrael i rozwinięty Zachód przeciwko „trzecioświatowej”, „antyimperialistycznej” większości, w tym krajom takim jak Korea Północna czy Afganistan.

Rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych oświadczyło 4 października 2024 roku, iż „na najwyższym szczeblu” podjęto decyzję o usunięciu Talibanu z listy organizacji terrorystycznych. Putin stwierdził w lipcu, iż Rosja „uważa ruch Talibów w Afganistanie za sojusznika w walce z terroryzmem”.

Krok ten wydaje się dość logiczny: jeżeli za najważniejszych sojuszników Rosja uważa Koreę Północną i Iran (który całkiem niedawno brutalnie zdławił wielkie demonstracje kobiet), dlaczego by nie doprowadzić sprawy do końca i nie wpisać na listę Afganistanu z jego niesłychaną opresją kobiet? Parasol rzekomej walki z kolonializmem przykryje wtedy znaczną większość państw odbierających kobietom prawa i tłamszących swobody seksualne.

Kto jeszcze pamięta, iż w rok przed 7 października 2023 całą strukturą władzy w Iranie zatrzęsły masowe protesty po tym, jak Strażnik Rewolucji zamordował w więzieniu Mahsę Amini, Kurdyjkę, która odmówiła zakrycia głowy? W nowych warunkach kobiece protesty o autentycznej, rewolucyjnej sile przejdą raczej do historii. Znajdziemy się w świecie, w którym proputinowscy „lewicowcy” zawierają piekielne alianse z muzułmańskimi fundamentalistami.

Wchodzimy w epokę brutalnej walki po fałszywych liniach podziału (gdzie ucisk kobiet oznacza antykolonializm; gdzie bombardowanie dużych miast aż do ruiny oznacza samoobronę i walkę z terroryzmem). Nie wolno się jednak łudzić: fałszywa walka jest z zasady bardziej niszcząca niż walka w autentycznej, emancypacyjnej sprawie.

Dlatego też powinniśmy bezwarunkowo odrzucić paralelę pomiędzy Izraelem i Ukrainą, a konkretnie stwierdzenie, iż o ile Zachód przestanie zbroić oba państwa, wojna niedługo się skończy. Stwierdzenie to co do zasady jest prawdziwe, ale niesie odmienne konsekwencje dla wszystkich z tych państw. W przypadku Ukrainy doprowadziłoby do okupowania całego kraju przez Rosję i unicestwienia Ukraińców jako narodu. Natomiast w przypadku Izraela to jedyny sposób powstrzymania czystki etnicznej na terytoriach Palestyny i zmuszenia Izraela do otwarcia poważnych negocjacji. Cytując Lévy’ego, ale w kontrze do jego intencji: „Niezrozumienie tego jest równoznaczne z utratą wszelkiego wyczucia moralnego i politycznego”.

Co do Ukrainy, w pełni zgadzam się z Étiennem Balibarem, który napisał: „Powiedziałbym, iż wojna Ukraińców przeciwko rosyjskiej inwazji jest wojną sprawiedliwą, w najmocniejszym sensie tego słowa. […] Nie czuję entuzjazmu, ale dokonuję wyboru: przeciw Putinowi”. Ja też nie czuję entuzjazmu wobec wielu błędnych politycznych ocen i nieakceptowalnych postaw Ukrainy (wystarczy wspomnieć jej pełne poparcie dla Izraela), ale wsparcie – w tym dostawy broni – musi trwać.

Nie obawiam się tak naprawdę, iż wojna na Bliskim Wschodzie może przerodzić się w konflikt ogólnoświatowy: żadna z zaangażowanych stron tego nie pragnie, żadna nie jest gotowa do użycia broni jądrowej. Warto też zawsze pamiętać, iż wiele spośród arabskich państw zajadle krytykujących Izrael nie stanowi żadnego zagrożenia dla jego ekspansji zbrojnej – Egipt, Emiraty, Arabia Saudyjska, Jordania, choćby Syria. Retoryczne wybuchy króla Jordanii przeciwko Izraelowi nie powinny zatrzeć w naszej pamięci tego, iż Jordania pomagała Izraelowi zestrzeliwać irańskie rakiety lecące nad jej terytorium.

Skoro Izrael postrzega Iran jako głównego podżegacza, pociągającego za kulisami za sznurki i dostarczającego broń Hamasowi i Hezbollahowi, nic dziwnego, iż Netanjahu niedawno dał do zrozumienia, iż Izrael (z kim?) szykuje się do zmiany reżimu w Iranie, zatem do obalenia Republiki Islamskiej. Wciąż jednak sądzę, iż nowe napięcia wywoływane przez Izrael (Liban, Iran) mają ostatecznie odwrócić uwagę od Gazy i szczególnie od Zachodniego Brzegu, gdzie trwa coraz bardziej „znormalizowana” czystka etniczna, o której media mówią już jak o pogodzie.

Łatwo sobie wyobrazić, iż jeżeli Izrael nie potraktuje Hezbollahu i Iranu zbyt brutalnie, wyjdzie z tego wszystkiego opiewany jako krzewiciel pokoju, którego powściągliwość zapobiegła globalnej katastrofie. Prawdziwą katastrofą będzie jednak opisywana tu zmiana w stosunkach międzynarodowych oraz normalizacja lokalnych wojen.

Chciałbym skończyć sceną z szalonego snu i zaproponować, jakiego aktu mógłby teraz dokonać Hamas. Mógłby uczynić coś podobnego do tego, czego dopuścił się 7 października 2023 roku, czyli wtargnąć na terytorium Izraela – ale gdy dotrze do pierwszego kibucu, niech pozdrowi mieszkańców, obdaruje ich owocami albo kwiatami i wycofa się do Gazy.

**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

Idź do oryginalnego materiału