Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości i lider Suwerennej Polski, po raz kolejny wzbudził kontrowersje, komentując wypowiedź kanclerza Niemiec Friedricha Merza na temat wyników polskich wyborów prezydenckich.
Jego słowa, opublikowane na platformie X, to mieszanka populistycznej retoryki, manipulacji faktami i niebezpiecznego siania podziałów, które od lat są znakiem rozpoznawczym jego politycznej strategii.
Ziobro, odnosząc się do rzekomego „rozczarowania” Merza zwycięstwem Karola Nawrockiego, stwierdził, iż jest to „najlepszy dowód, iż Polacy wybrali dobrze”. W jego narracji wynik wyborów to rzekomy cios w plany Berlina, które miałyby polegać na zmianie unijnych traktatów i „podporządkowaniu Polski Brukseli”. Taka retoryka nie tylko fałszuje rzeczywistość, ale też wpisuje się w dobrze znany schemat Ziobry: kreowania zewnętrznego wroga, by mobilizować swoich zwolenników. Problem w tym, iż teorie spiskowe, które Ziobro serwuje, nie znajdują pokrycia w faktach, a ich celem jest jedynie podsycanie antyeuropejskich nastrojów.
Po pierwsze, wypowiedź kanclerza Merza była wyrazem rozczarowania, ale nie zawierała żadnych dowodów na istnienie „planu Berlina” dotyczącego zmiany traktatów unijnych w sposób, który miałby zaszkodzić Polsce. Ziobro, bez podania konkretnych dowodów, buduje narrację o zagrożeniu suwerenności, co jest typowym chwytem populistycznym. Warto przypomnieć, iż zmiany traktatów unijnych wymagają jednomyślności wszystkich państw członkowskich, a Polska – niezależnie od tego, kto sprawuje urząd prezydenta – ma prawo weta. Sugerowanie, iż wybór Rafała Trzaskowskiego oznaczałby automatyczną zgodę na niemieckie plany, jest nie tylko spekulacją, ale i obraźliwą insynuacją wobec polskich instytucji.
Po drugie, Ziobro celowo przeinacza kontekst wypowiedzi Merza, by wpisać ją w swoją antyunijną i antyniemiecką narrację. Kanclerz Niemiec nie kwestionował wyników wyborów, jak sugeruje Zi Collect, ani nie mówił o „desperackiej próbie” Donalda Tuska. Tego rodzaju manipulacje mają na celu wyłącznie polaryzację społeczeństwa i przedstawienie opozycji jako zdrajców działających na zlecenie zagranicy. To stara taktyka, która w przeszłości przynosiła Ziobrze polityczne korzyści, ale w obecnej rzeczywistości wydaje się coraz bardziej oderwana od realiów.
Krytyka Ziobry nie dotyczy jedynie jego słów o Merzu. Jego postawa ujawnia głębszy problem: brak konstruktywnej wizji dla Polski w Unii Europejskiej. Zamiast proponować rozwiązania, które wzmocniłyby pozycję Polski w strukturach unijnych, Ziobro woli straszyć Polaków widmem obcego wpływu. Taka strategia nie tylko osłabia dialog międzynarodowy, ale też podkopuje zaufanie do demokratycznych procesów w Polsce. Oskarżanie Tuska o „desperacką próbę zakwestionowania wyników” bez dowodów to kolejny przejaw nieodpowiedzialności, która w przeszłości prowadziła do eskalacji konfliktów politycznych.
Ziobro, jako były minister sprawiedliwości, powinien zdawać sobie sprawę z wagi słów w debacie publicznej. Zamiast tego wybiera drogę konfrontacji, która nie służy ani Polsce, ani jej pozycji na arenie międzynarodowej. Jego komentarze na temat Merza i wyborów to nie tylko polityczna krótkowzroczność, ale także świadome działanie na rzecz pogłębiania podziałów. W dobie globalnych wyzwań, takich jak zmiany klimatyczne czy bezpieczeństwo energetyczne, Polska potrzebuje liderów, którzy będą budować mosty, a nie mury. Niestety, Zbigniew Ziobro po raz kolejny pokazuje, iż jego priorytetem pozostaje gra na emocjach, a nie dobro kraju.