Zbigniew Ziobro znów postanowił zabrać głos i – jak to ma w zwyczaju – nie powiedział ani słowa prawdy. W ostatnich dniach w prorządowych mediach zaczęła krążyć jego wypowiedź, w której straszy PSL, Polskę 2050 i Lewicę, iż Donald Tusk „zrobi z nimi porządek” po wyborach i „rozgoni swoich koalicjantów, kiedy już nie będą potrzebni”.
To oczywiście klasyczna pisowska bajka z serii „straszymy naiwnych, żeby nie poszli głosować na kogoś innego niż nasz kandydat”. Problem w tym, iż tym razem ta bajka jest wyjątkowo żałosna — bo każdy, kto choć trochę interesuje się polityką, wie, iż relacje między Tuskiem, Kosiniakiem-Kamyszem, Hołownią i Czarzastym są znacznie lepsze niż te, które kiedykolwiek łączyły Ziobrę z Kaczyńskim. Przypomnijmy: to właśnie Zbigniew Ziobro był największym hamulcowym rządu PiS, człowiekiem, który rozkręcił festiwal bezprawia w sądach, doprowadził do zamrożenia funduszy unijnych i kopał Kaczyńskiego po kostkach przy każdej możliwej okazji, domagając się więcej władzy dla siebie i swojej Suwerennej Polski. W tym kontekście Ziobro, opowiadający dziś bajki o rzekomych tarciach w obecnej koalicji, to trochę jak podpalacz, który ostrzega przed pożarem, trzymając w ręku kanister benzyny.
Prawdziwy cel tej opowiastki jest jednak banalnie prosty: chodzi o kampanię Karola Nawrockiego. Ziobro i jego ludzie dobrze wiedzą, iż jedyną szansą na sensowny wynik Nawrockiego jest zniechęcenie wyborców centrum i lewicy do pójścia do urn. No bo przecież jeżeli ludzie pomyślą, iż „ta koalicja i tak się zaraz rozpadnie”, to może nie zagłosują ani na Trzaskowskiego, ani na Hołownię. A o to w tej zabawie chodzi. Ale w tym teatrzyku pozostało jedna, ciekawsza postać — Patrycja Kotecka-Ziobro, żona ministra i osoba, która od lat ma mocne wpływy w mediach prawicowych, zwłaszcza w tych, które najchętniej niosą w świat takie opowieści. To właśnie jej kontakty i układy medialne sprawiają, iż każde kłamstwo Ziobry dostaje drugie, trzecie i czwarte życie w telewizjach i portalach sprzyjających PiS. Bo gdzieś przecież trzeba sprzedać te bajki o „końcu koalicji”, skoro nikt przy zdrowych zmysłach już w to nie wierzy.
Cała ta operacja to klasyka kłamliwej pisowskiej propagandy: wymyśl problem, który nie istnieje, rozdmuchaj go w kontrolowanych mediach, a potem udawaj, iż komentujesz „poważne analizy”. I licz na to, iż ktoś się nabierze. Ale jest jeden problem: wyborcy nie mają amnezji. Pamiętają, kto przez osiem lat psuł Polskę od środka, blokował fundusze z Brukseli, niszczył sądy i traktował politykę jak folwark dla własnej partyjki. I choćby Ziobro nie wiem jak opowiadał bajki o koalicji 15 października, to i tak każdy wie, iż to on był największym szkodnikiem w poprzednim rządzie.
A jak ktoś ma wątpliwości, niech przypomni sobie minę Kaczyńskiego, gdy musiał jeszcze raz rozmawiać ze swoim „wiernym koalicjantem” Ziobrą. Ta relacja była mniej stabilna niż stary Żuk na dziurawej drodze.