Od kilku dni opinię publiczną zajmuje list prezesa Trybunału Konstytucyjnego Bogdana Święczkowskiego, skierowany do komendanta głównego policji Marka Boronia. W piśmie tym prezes TK ostrzegał funkcjonariuszy przed konsekwencjami wykonania decyzji Sądu Okręgowego w Warszawie, który nakazał przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry przed sejmową komisję śledczą ds. Pegasusa.
Premier Donald Tusk ocenił ten krok jednoznacznie negatywnie. Nazwał list „kompromitacją” zarówno dla Święczkowskiego, jak i dla samego Trybunału Konstytucyjnego. – „Chyba nikt lepiej nie pokazał, niż pan Święczkowski tym pismem, na czym polega filozofia prawa pana Kaczyńskiego, pana Ziobry i całego PiS-u. To jest kompromitujące i w jakimś sensie groźne” – stwierdził Tusk. Dodał również, iż prezes TK „przejdzie do historii jako wyjątkowo odrażający przykład łamania wszelkich zasad praworządności”.
W obronie Święczkowskiego wystąpił Zbigniew Ziobro. Jego reakcja pokazuje jednak, jak bardzo były minister sprawiedliwości odsunął się od rzeczowej debaty i jak chętnie ucieka dziś w język oderwany od realiów. W mediach społecznościowych napisał: „Diabeł Tusk przywdział ornat i ogonem na mszę dzwoni. Zarzuca prezesowi Trybunału łamanie prawa i podziału władz, a sam — niczym Król Słońce — ogłasza, iż państwo to on”.
Trudno uznać te słowa za poważną odpowiedź na merytoryczne zarzuty premiera. Ziobro nie odniósł się do istoty sprawy – czyli do faktu, iż prezes TK podważył orzeczenie sądu – ale postanowił zaatakować Tuska dzięki mocno przesadzonych metafor i epitetów. To strategia znana z dawnych lat: przerzucić uwagę z faktów na emocje, osłabić przeciwnika, nie podejmując adekwatnej dyskusji.
Były minister poszedł dalej, twierdząc, iż to Tusk decyduje, „które wyroki sądów obowiązują, a które można lekceważyć”, iż „okupuje prokuraturę i media publiczne”, a policję traktuje jak narzędzie polityczne. Problem w tym, iż oskarżenia te nie znajdują potwierdzenia w faktach – przeciwnie, w wielu punktach brzmią jak zarzuty wobec samego Ziobry z czasów, gdy łączył stanowisko ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Wówczas to właśnie on miał realny wpływ na działania prokuratury i decyzje w najważniejszych postępowaniach.
Ziobro triumfalnie stwierdził też, iż „koniec Tuska nadchodzi wielkimi krokami”, wskazując na przegrane głosowania w Sejmie. Ale każdy, kto obserwuje parlament, wie, iż chwilowe porażki legislacyjne nie oznaczają utraty większości, a raczej naturalną dynamikę procesu parlamentarnego. Zapowiedzi „końca Tuska” brzmią więc bardziej jak zaklinanie rzeczywistości niż rzetelna analiza polityczna.
Całość sprawia wrażenie, iż Ziobro coraz mniej odnajduje się w świecie realnej polityki, a coraz chętniej sięga po retorykę rodem z publicystycznych pamfletów. Zamiast odpowiedzieć na pytania o nadużycia związane z Pegasusem czy sposób, w jaki jego obóz podporządkował sobie prokuraturę i sądy, woli atakować przeciwnika, porównując go do „czarta” czy „Króla Słońce”.
Polacy jednak oczekują dziś czegoś innego. Po latach ostrych sporów i chaosu instytucjonalnego coraz większe znaczenie mają proste wartości: praworządność, przejrzystość, odpowiedzialność. W tej debacie język obelg nie tylko nie pomaga, ale staje się dowodem politycznej bezradności.
Zbigniew Ziobro miał szansę zostać politykiem, który rzeczywiście zreformuje wymiar sprawiedliwości. W praktyce jednak wykorzystał swoją władzę do podporządkowania instytucji partyjnym interesom. Dziś, gdy próbuje wrócić do politycznej gry, coraz częściej sprawia wrażenie, iż zamiast rzeczowej dyskusji ma do zaoferowania jedynie emocjonalne, oderwane od faktów oskarżenia. A to oznacza, iż poważna polityka oddala się od niego szybciej, niż sam zdaje sobie sprawę.