Zbigniew Ziobro stał się dla części obozu prawicy figurą niemal mityczną. Nieobecny w kraju, nieobecny w życiu publicznym, ale nieustannie obecny w komunikatach swoich dawnych współpracowników.
Jedni politycy PiS pytają dramatycznie: „czy będą go ścigać po lotniskach?”, inni straszą „przewidywanym zatrzymaniem przed uchyleniem immunitetu”. Retoryka narastająca wokół sprawy byłego ministra sprawiedliwości przypomina moment, w którym polityka traci kontakt z realnością i zaczyna żyć własnym tempem – szybciej, głośniej, bardziej histerycznie.
Sejmowa Komisja Regulaminowa ma zająć się wnioskiem o uchylenie immunitetu Ziobrze w ekspresowym tempie. Fakty są klarowne: posiedzenie komisji 6 listopada, sprawozdanie jeszcze tego samego dnia, głosowanie dzień później. „24 godziny” – odnotowuje 300polityka.pl. To tempo, które w normalnych warunkach mogłoby wywołać dyskusję o procedurze. Tymczasem prawicowe media i politycy zdecydowali się na zupełnie inną narrację: od prawa do opowieści o państwie policyjnym.
Według portalu niezależna.pl „w prokuraturze miała już zapaść decyzja, iż Ziobro zostanie zatrzymany, gdy tylko pojawi się w Polsce”. Telewizja wPolsce24 pisze o „wysłaniu służb na lotnisko”. Na tej podstawie politycy byłego ministra budują fabułę o „wyższej konieczności”, „ucieczce” i „prewencyjnym areszcie”. Michał Woś komentuje tak: „Skoro sobie nie uznają legalnych TK, legalnych prokuratorów (…) to równie dobrze sobie wyinterpretują uchylenie immunitetu przed jego uchyleniem”. A mec. Bartosz Lewandowski rozwija tę myśl w poważnym tonie dramatycznego ostrzeżenia: „W ‘demokracji walczącej’ posła z immunitetem można zatrzymać ‘prewencyjnie’?!”
Ten język – pełen cudzysłowów, ironii i ciężkich porównań – mógłby budować napięcie, gdyby nie problem zasadniczy: nie ma dowodów, iż takie działania mają miejsce. Nie ma potwierdzonych decyzji o zatrzymaniu „z góry”, nie ma deklaracji siłowych kroków, a oficjalna wypowiedź ministra sprawiedliwości jest jednoznaczna: „Na razie (…) może się przemieszczać, gdzie chce”.
W świecie politycznej wyobraźni to jednak nie wystarcza. W tej narracji rząd nie działa w ramach prawa – on „poluje”. Nie proceduje – „drapie się do immunitetu”. Nie prowadzi sprawy karnej – „tworzy spektakl”.
Narracja wojującej prawicy ma swoją logikę: rozpaczliwie potrzebuje opowieści o „męczeństwie”, bo bez niej trudno tłumaczyć, dlaczego były minister sprawiedliwości nie staje przed komisją, nie odpowiada na pytania mediów, i dlaczego wciąż mówi się o jego nieobecności. Każdy komunikat o procedurze musi więc być przetworzony w opowieść o represji.
Znamienne jest zdanie powtarzane po prawej stronie: „Państwo Tuska”. Powrót do tej etykiety ma sugerować, iż Polska nie jest dziś demokratyczną republiką, ale osobistą domeną polityka, który – w domyśle – ma kierować prokuraturą, służbami i procesem sądowym niczym prywatnym zespołem egzekucyjnym. Polityczny marketing ma jednak swoje granice, a publiczność z czasem zaczyna dostrzegać, iż intensywność narracji rośnie razem z poczuciem zagrożenia po drugiej stronie stołu.
Gdy politycy komentujący sprawę mówią o „fikołkach prawnych” dzieje się coś jeszcze: prawo staje się metaforą, a argument – symbolem. Dyskurs wypada z rzeczywistości i przyłącza się do gry emocji. Przypomina to sytuacje, gdy w końcówce rządów PiS wszystko – łącznie z decyzją o obsadzie sądów – tłumaczono „obroną demokracji” przed spiskiem bliżej nieokreślonego „układu”. Teraz układ ma rzekomo wracać – tylko role się odwróciły.
„Sprawa znajdzie się w porządku obrad w piątek” – mówi spokojnie wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski. Tymczasem komentatorzy prawicy odpowiadają hasłem o „medialnym spektaklu”.
A może odpowiedź jest prostsza niż cała ta retoryczna architektura? Może prawo po prostu działa, a wielkie opowieści o zamachu na demokrację są próbą przykrycia faktu, iż to nie sąd czy sejmowa komisja wymknęły się spod kontroli, ale polityczna wyobraźnia ludzi, którzy przez lata wierzyli, iż kontrolują całą rzeczywistość?

4 tygodni temu










