W cieniu politycznych deklaracji, buńczucznych orędzi i coraz bardziej agresywnej retoryki, warto zatrzymać się nad głosem, który wciąż próbuje nadawać ton debacie publicznej.
Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości, znów przemówił. Jego słowa, kierowane do Donalda Tuska, mają formę brutalnego oskarżenia, w którym nie brakuje patosu, prawnych uproszczeń i oburzenia na pokaz. Ale za tą fasadą kryje się coś znacznie poważniejszego: polityczna defensywa człowieka, który przez osiem lat współtworzył system oparty na pogardzie dla prawa, a dziś stara się odwrócić uwagę od dziedzictwa własnych rządów.
„Czy da się być bardziej bezczelnym niż Tusk, który z butą gwałci prawo, a teraz oskarża PiS i jeszcze Prezydenta Karola Nawrockiego?” – pyta Ziobro na platformach społecznościowych.
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z klasycznym politycznym odwetem – stara szkoła konfrontacji, w której przeciwnika obarcza się winą za wszystko, łącznie z konsekwencjami własnych działań. Ale problem jest głębszy: Ziobro nie tylko stosuje chwyty erystyczne. On próbuje pisać na nowo historię swojej obecności w resorcie sprawiedliwości – historii, której konsekwencje Polska odczuwa do dziś.
Zbigniew Ziobro przez lata budował swoją pozycję polityczną na wojnie z wymiarem sprawiedliwości, który w teorii miał reformować. W praktyce stworzył centralnie sterowaną strukturę, w której lojalność wobec partii była ważniejsza niż kompetencje, a prokuratura służyła raczej do ścigania wrogów politycznych niż ochrony prawa.
W ciągu jego kadencji doszło do podporządkowania sądów egzekutywie, marginalizacji Krajowej Rady Sądownictwa i wprowadzenia systemu tzw. „neo-sędziów” – których legalność dziś podważają nie tylko polskie sądy, ale także instytucje europejskie. Komisja Europejska wielokrotnie wskazywała na naruszenia zasad praworządności. Raporty Komisji Weneckiej, rezolucje Parlamentu Europejskiego, a także orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE są jednoznaczne: Polska pod rządami Ziobry oddaliła się od standardów państwa prawa.
Trudno zatem nie dostrzec ironii w zarzutach kierowanych dziś przez byłego ministra. Mówiąc o „gwałceniu Konstytucji”, Ziobro przemilcza fakt, iż to właśnie jego resort wprowadził do systemu prawnego mechanizmy kwestionowane przez sądy konstytucyjne – zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Ziobro broni dziś Dariusza Barskiego, uzurpującego – według interpretacji obecnego rządu – stanowisko Prokuratora Krajowego. Tymczasem pytanie nie brzmi, czy premier złamał prawo, lecz: dlaczego przez tyle lat funkcja ta była w praktyce narzędziem politycznym?
Przywrócenie Barskiego do czynnej służby po latach emerytury budziło wątpliwości od początku. Decyzja ta nie była neutralna – była polityczna, a jej skutki odczuwają dziś wszyscy. Dziś Ziobro twierdzi, iż odwołanie Barskiego było nielegalne, pomijając milczeniem niekonstytucyjne zmiany, które umożliwiły mu objęcie funkcji. „Każdy dzień uniemożliwiania legalnemu Prokuratorowi Krajowemu pełnienia obowiązków jest kolejnym aktem kryminalnego bezprawia” – pisze Ziobro. A może każdy dzień tolerowania sytuacji, w której prokuratura działała na polityczne zamówienie, był zaprzeczeniem istoty państwa prawa?
Zbigniew Ziobro próbuje dziś przedstawiać się jako obrońca Konstytucji. Ale czy Polacy naprawdę zapomnieli, jak wyglądała jego kadencja? Czy zapomnieli listy hańby, jak np. sprawa sędziego Igora Tulei? Czy nie pamiętają działań wymierzonych w sędziów, prokuratorów, dziennikarzy?
Oto polityk, który dziś mówi o wolnościach obywatelskich, a jeszcze niedawno firmował system, w którym obywatele byli traktowani jak przedmiot postępowań politycznych. Jego obecne oburzenie jest cyniczne – to akt politycznego przetrwania, a nie głos sumienia
Nie chodzi o obronę Donalda Tuska – ten również będzie musiał odpowiadać za swoje decyzje. Ale trudno traktować poważnie zarzuty Ziobry, kiedy wypowiada je człowiek, który przez lata niszczył filary państwa prawa. Próbuje dziś wzniecać ogień, który sam rozniecił.
W gruncie rzeczy, Ziobro nie broni prawa – on broni spuścizny, którą sam stworzył: ruin systemu sprawiedliwości. Ruin, na których nie da się już niczego zbudować. Nie wystarczy dziś krzyczeć o Konstytucji. Trzeba najpierw zapytać: kto i kiedy ją naprawdę podeptał?
I wielu obywateli zna odpowiedź.